Jurek już nie broni. Teraz tylko cichy golf i szybkie auta
Nie jestem w stanie uciec od wyjazdów. Mam to we krwi - mówi Jurek Dudek, nasz legendarny bramkarz. Ale kocha dom, w którym szeryfem jest żona i przyznaje, że jest sentymentalnym mężczyzną
W czasach kariery piłkarskiej twój dzień był rozpisany niemal co do godziny. Teraz udało ci się uwolnić od tego?
Czas nadal bywa ograniczony. Różnica jest taka, że wcześniej miałem większą harmonię, bo dokładnie miałem wszystko rozplanowane i wiedziałem, co będę robił jutro czy pojutrze. Aczkolwiek ten plan nigdy nie wyskakiwał poza jeden tydzień, bo od wyniku sobotniego spotkania wynikało jak ten następny tydzień będzie wyglądał. Czy trener da nam jeden dzień wolnego czy nie. Wiadomo było, że o 8.00 rano jest pobudka, o 11.00 trening, o 13.00 koniec treningu, potem zabiegi, siłownia. O 14.30 do domu.... Te dni były do siebie podobne. Teraz jest większa swoboda.
Wrzuciłeś na luz?
Tak. Kiedyś było bardziej mechanicznie, przejrzyście, teraz jest margines spontaniczny. Planujemy z kolegami wyjazd na golfa czy z rodziną na weekend do term, by odpocząć i pobyć razem. Bo wszyscy gdzieś biegają. Dzieci biegają do szkoły, my jesteśmy zajęci swoimi obowiązkami. Znaleźć czas dla siebie to jest podstawa. Dzieci kończą szkołę o 17.00, jakieś zabiegi, treningi czy zawody to przychodzą o 19.00. Wtedy jest chwila, by pobyć razem.
Ciężko było ci się przestawić na ten nowy tryb życia? Życie po karierze piłkarskiej?
Kiedy zakończyłem karierę zdecydowaliśmy się na powrót do Polski. Zresztą w dniu mojego pierwszego zagranicznego wyjazdu, powiedziałem, że do Polski wrócę. Bo pamiętam o swoich korzeniach i tutaj najlepiej się czuję. Kiedy wróciliśmy do kraju, jedyną rzeczą jaką musiałem zrobić to założyć ten nieszczęsny kalendarzyk (śmiech). Sam planować sobie spotkania, wyjazdy, organizować bilety lotnicze... z czym wiązały się niesamowite historie. Wcześniej to wszystko było podane „na tacy”, odpowiedzialny za to był dyrektor klubu, który pakował nas do autobusu, na lotnisku do samolotu i o nic nie trzeba było się martwić. Teraz jest wiele spraw organizacyjnych na mojej głowie. Na początku nie było łatwo, ale krok po kroku zaczynam się do tego nowego życia przyzwyczajać.
A wracając do biletów... to zdarzyło ci się kiedyś zabukować bilet na zły lot?
Bywało, że spóźniłem się na samolot, bo myślałem, że wylatuje o 14.00, a wylatywał godzinę wcześniej. Nie czekał na mnie i musiałem przebukować go na następny dzień. Albo sytuacja, gdy z Teneryfy wracałem do Szwajcarii na losowanie Ligi Europejskiej. Wchodzę na lotnisko i patrzę, a mojego samolotu nie ma. Znając moje szczęście, ten samolot był albo wczoraj, albo będzie jutro. Okazało się, że na Teneryfie są dwa lotniska, w innych miejscach i oczywiście trafiłem na to złe. W wielkiej panice wsiadłem do taksówki. Miałem godzinę i 15 minut czasu, ale taksówkarz mnie uspokoił. Zdążyliśmy na ten lot.
Były też inne wpadki?
Zdarzyło mi się trafić do hotelu, ale zupełnie innego niż ten, który zarezerwowałem. Pani na recepcji na szczęście mnie poznała i powiedziała: „Panie Jurku, proszę się nie martwić, mamy dla pana miejsce”. Ucieszony, prosiłem o pokój, ale potem w hotelu nie dawała mi spokoju ta pierwsza rezerwacja. Odszukałem ją na mojej zapchanej skrzynce mejlowej. Znalazłem, chciałem odmówić tamtą rezerwację, oczywiście się nie udało. Moi koledzy śmiali się, że zamówiłem inny hotel, a byliśmy wtedy na koncercie Chrisa Bottiego w Warszawie. Na samym końcu okazało się jednak, że Chris Botti był zameldowany w tym samym hotelu, gdzie ja trafiłem. I mój przyjaciel mógł go poznać osobiście. Chris promuje utalentowanych muzyków na swoich koncertach i akurat jednym z gitarzystów był Brazylijczyk, który mnie poznał w tym hotelu. Przyszedł do nas zrobić sobie zdjęcie, potem doszedł Chris. Mój kolega tylko dziękował, że los nam sprzyjał, gdy pomyliłem te hotele.
Po skończeniu kariery piłkarskiej stałeś się większym domatorem?
Szeryfem całego zamieszania jest moja żona. I ona dba o ognisko domowe. Ja staram się jej w tym nie przeszkadzać i czasami ją wyręczyć. Moje obowiązki są bardzo proste, bo jestem kierowcą swoich dzieci, czyli jak jestem na miejscu to zawożę je do szkoły i odbieram po zajęciach. Chodzę na wszystkie wywiadówki, zresztą zawsze na nie chodziłem, także za granicą.
Z drugiej strony nie możesz też narzekać na brak zawodowych zajęć.
Mam różnego rodzaju zobowiązania w stosunku do umów ambasadorskich, jest też czas na hobby czy mecze, które czasem gram. W ubiegłym roku brałem udział w wyścigach. Już drugi rok z rzędu. A to jest siedem długich weekendów, wyjazd w czwartek, powrót w niedzielę. To jest intensywne, ae wszyscy mnie wspierają. Czasami dziewczyny ze mną jadą na te wyścigi, tak jak kiedyś na mecze jeździły. Nie jestem w stanie uciec od wszystkich wyjazdów. Mam to we krwi. Ale jestem domatorem, kocham dom, uwielbiam w nim siedzieć jeśli akurat tu jestem, popatrzeć sobie na golfa w telewizji, nic nie robić. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że kosztowało nas to bardzo dużo wyrzeczeń, bo kiedy wyjechaliśmy w 1996 roku, to dużo kontaktów z rodziną, przyjaciółmi musieliśmy poświęcić. Od czasu do czasu nas odwiedzali, ale praktycznie byliśmy sami przez 15 lat pobytu za granicą. To było wielkie poświęcenie mojej żony, aby dzieci były wychowane w duchu polskim, nie zapomniały mowy i pisowni polskiej.
Przez 15 lat sporo też udało wam się zobaczyć.
Oczywiście. Poznaliśmy dużo ludzi, nowe kultury. Jesteśmy bardzo tolerancyjni i otwarci na świat. Ale z drugiej strony pamiętam pierwszy wyjazd z 1996 r., gdy nie wiedziałem, że można pieniądze z bankomatu wypłacać. Bo u nas pieniądze wypłacano w gotówce, do ręki.
Po zakończeniu kariery piłkarskiej twoim hobby stała się gra w golfa. Ale zaczęła cię też kręcić motoryzacja. Szukam wspólnego mianownika między tymi pasjami, bo samochody to szybkość i adrenalina, a golf z kolei potrzebuje dużego spokoju i zwolnienia.
Wspólny mianownik jest bardzo prosty, czyli to co robiłem przez całe życie: gra na bramce, a więc odpowiedzialność, podejmowanie decyzji i konsekwencje, które czasem trzeba ponieść, gdy ta decyzja nie była dobra. Podczas gry w golfa trzeba być opanowanym, nie można do niego podchodzić w sposób emocjonalny. Być bardzo skoncentrowanym, bo tę piłkę czasami z metra trzeba wbić do dołka. A jeśli jej nie wbijesz, to jesteś zdenerwowany i są emocje porównywalne z tym, jakbyś puścił bramkę ze swojej winy. W przypadku samochodów jest podobnie. Jest duża agresja, trzeba być pobudzonym, wszystko musi buzować. Golf to z kolei harmonia, przyroda. To co mnie strasznie ujęło na polu golfowym, to ta natura. W golfa czasem gra się w parku... Do tego trochę samotności, która czasem się przydaje. Wszystkie te sporty: golf, motoryzację, piłkę nożną łączy opanowanie emocjonalne.
Na ile sentymentalnym facetem jesteś? Bo chciałabym cię jeszcze zapytać o Śląsk, twoje miejsca, Rybnik?
No, niestety, jestem bardzo sentymentalny! A mówi się, że sentymenty trzeba odkładać na bok. Czasami jest to trudne. Zwłaszcza, że przez 22 lata mieszkałem na Śląsku, skąd wyjechałem do Holandii. Ale całe moje dziecięce i młodzieżowe życie to jest Śląsk i przywiązanie do tego miejsca. Do przygód z nim związanych. Mieszkam niecałe 100 kilometrów od domu mojej mamy, więc mam tak naprawdę 50 minut drogi i jestem. Rybnik to miejsce mojego urodzenia, potem był Knurów, miejsce mojego zamieszkania. Dalej Stadion Śląski czy Górnik Zabrze, któremu kibicowałem całe dziecięce i młodzieżowe życie. Górnik Knurów, który kiedyś świetnie grał... Nawet kopalnia, która wydawało się, że jest moim przeznaczeniem, bo u mnie wszyscy pracowali na kopalni.
Jak spędzisz święta i sylwestrową noc?
Zawsze spędzamy święta razem, w gronie rodzinnym. W tym roku jedziemy do Knurowa na święta, będziemy w domu rodziców, z bliskimi. Po świętach wyjeżdżamy w Bieszczady i tam będziemy witać Nowy Rok na imprezie pod hasłem „James Bond”. Tej ostatniej nocy 2015 roku będę więc Jamesem Bondem (śmiech).
James rozwiązuje różne zagadki. Pomożesz? Bo wróbelki ćwierkają, że Real Madryt zainteresowany jest Robertem Lewandowskim. Co byś mu radził jako osoba, która zna to miejsce?
Już wcześniej podpowiadałem mu, że Real Madryt to idealny klub dla niego. I na pewno Real Madryt potrzebuje dzisiaj takiego zawodnika, który dokładnie tak gra i jest takim liderem z przodu jak „Lewy”. Być może będzie kosztował dwa razy więcej niż Lewandowski kosztował Bayern Monachium. Ale jeśli Robert miałby ochotę na zmianę towarzystwa i zmianę klubu to Real Madryt jest dla niego bardzo dobrym miejscem, w którym mógłby się rozwijać i osiągać sukcesy. Jak przeszedłem do Realu Madryt to zauważyłm, że ten wielki „glamour” jest nie do porównania z żadnym innym klubem na świecie. Bryluje pod względem uwielbienia kibiców na całym świecie.
[b]Jurek Dudek
urodził się 23 marca 1973 roku. Bramkarz, wielokrotny reprezentant Polski. Grał też m.in.w Liverpoolu i Realu Madryt.
Żonaty z Mirellą. Ma trójkę dzieci: syna Alexandra i córki Victorię oraz Natalię.[/b]