Jutro zostanie otwarte Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR
- To będzie wyjątkowa placówka na mapie Śląska - zachwala Jarosław Wroński, pracownik Urzędu Miasta w Radzionkowie. W sobotę 14 lutego, zostanie tam otwarte Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków do ZSRR w 1945 r. To jedno z najważniejszych wydarzeń obchodzonego właśnie roku Pamięci Ofiar Tragedii Górnośląskiej.
– Wyjątkowość tego miejsca polega na tym, że opowiada o tragedii, o której przez wiele lat po wojnie w ogóle nie można było wspominać. Poza tym jest wspólnym dziełem 29 samorządów województwa śląskiego. To chyba jasny dowód, że to miejsce jest ważne dla całego regionu - zaznacza Wroński. Pomysł na centrum narodził się ponad 10 lat temu, kiedy IPN przygotował wystawę poświęconą Tragedii Górnośląskiej. Co ważne, jej kustoszem była mieszkanka Radzionkowa - Kornelia Banaś, pracowniczka IPN-u. Wystawa objechała większość dużych miast na Górnym Śląsku.
– Mimo że w porównaniu z innymi miastami, w Radzionkowie skala tragedii była w miarę niewielka, bo wywieziono 253 osoby, jednak bardzo chcieliśmy mieć wystawę również w naszym mieście - mówi Gabriel Tobor, burmistrz Radzionkowa. Problemem okazało się to, że na terenie miasta nie było odpowiedniego miejsca, w którym ekspozycja mogłaby zostać wystawiona.
Pomysł na rozwiązanie sytuacji pojawił się kilka lat później - w roku 2007. – Pomyśleliśmy, żeby przejąć wystawę na stałe, a na lokalizację wybraliśmy stary dworzec. Budynek niszczał, więc wystąpiliśmy do PKP o jego przejęcie. Jednocześnie zapytaliśmy IPN o zgodę na przejęcie wystawy. Zarówno z jednej, jak i drugiej strony, otrzymaliśmy pozytywną odpowiedź. Jednak dworzec znalazł się w naszych rękach dopiero 5 lat później - wspomina burmistrz Tobor.
Budowa muzeum w Radzionkowie pochłonęła ok. 1 mln zł. Część środków pochodziła z darowizn, przekazanych przez wspominane 29 samorządów. Większość z nich wspomagała budowę kwotami od 5 do 25 tys. zł. Miłą niespodziankę sprawiło m.in. miasto Katowice, które zdecydowało się przekazać kwotę 50 tys. zł.
Niemiłą niespodziankę sprawił za to poprzedni marszałek województwa - Mirosław Sekuła. Choć inicjatywa dotyczy całego regionu, były marszałek w liście do burmistrza Radzionkowa wytłumaczył, że nie ma pieniędzy na muzeum. Urząd Marszałkowski rok temu deklarował, że pieniądze na upamiętnienie Tragedii Górnośląskiej znajdą się w budżecie, ale dopiero na rok 2015, kiedy muzeum zostało skończone. Władze Radzionkowa wstępnie zadeklarowały, że muzeum będzie wykonane w skromniejszej wersji.
Miasto miało jednak szczęście. Właśnie w zeszłym roku zakończył się remont tamtejszego Centrum Kultury "Karolinka”. Inwestycja miała pochłonąć ponad 5 mln zł (z czego niecały milion ze strony urzędu, a reszta z dofinansowania unijnego). Po rozstrzygnięciu przetargów okazało się jednak, że koszty remontu będą o wiele mniejsze. Radzionków mógł przesunąć zaoszczędzone środki na budowę centrum.
– Od samego początku nad budową centrum czuwała opatrzność - mówi Jarosław Wroński. - Wraz z burmistrzem wybraliśmy się w rejon Zagłębia Donieckiego, po ziemię, w której spoczęło wielu Ślązaków. Ziemia znajduje się w urnie, która jest jednym z eksponatów w muzeum. Byliśmy tam we wrześniu 2013 r. Miesiąc późnej zaczęły się zamieszki w Kijowie i wjazd na Ukrainę byłby o wiele trudniejszy - wspomina.
Przejażdżka "krowiokiem”
Po wejściu do Centrum Dokumentacji Deportacji Górnoślązaków naszym oczom na początku ukazuje się tablica odjazdów. Do Workuty, Odessy, Stalińska czy Siewiernoje - to tylko niewielki odsetek miejscowości, do których wywożono Ślązaków. Na rozkładzie jazdy w radzionkowskim muzeum tablica przyjazdów jest symbolicznie pusta.
Następnie przechodzimy do niewielkiego, zaciemnionego pomieszczenia, na którym znajduje się zdjęcie weselne z lat 30. Późnej kolejne pomieszczenie, również niewielkie, obite deskami. Zamykają się za nami drewniane drzwi, a na ścianie zostaje wyświetlona prezentacja multimedialna. Z głośników słyszymy głos lektora, który w skrócie opowiada o sytuacji na Śląsku, po wkroczeniu Armii Czerwonej w 1945 r.
Nagle ściany zaczynają się zsuwać. Pomieszczenie robi się jeszcze ciaśniejsze. Słychać pokrzykiwanie po rosyjsku i wystrzały z karabinu. Podłoga zaczyna się ruszać, a między szparkami w deskach widać przesuwający się krajobraz. Zdajemy sobie sprawę, że jesteśmy w „krowioku”. Podróż w muzeum trwa jednak kilkadziesiąt sekund. Wywózka do ZSRR trwała od 12 do nawet 30 dni.
Najważniejszą salą jest ta, w której stoi urna z ziemią. Tu zatrzymujemy się najdłużej. Na ścianie kolejna prezentacja multimedialna. Są to wypowiedzi osób, które przeżyły wywózkę lub ich rodzin.
– Mój dziadek przeżył wywózkę. Pamiętam, że kiedy wrócił, był tak wychudzony, że babcia go nie poznała. Zrozumiała, z kim rozmawia, kiedy powiedział do niej "Zefko, to jo, twój Paulek. Ty mje nie poznajesz?” - mówi Justyna Konik, dyrektorka muzeum. Podobnych historii można w centrum usłyszeć o wiele więcej.