Już więcej nie będę tego robiła. To ostatnie słowa, jakie wypowiedziała Stanisława P.
To ostatnie słowa, jakie wypowiedziała Stanisława P., kiedy zabijał ją świeżo upieczony 20-letni mąż.
Rok 1946. Polska odbudowuje się ze zgliszczy. Zdawać by się mogło, że ludzie, ledwo otrząsnąwszy się z traumy wojny, będą w zgodzie i spokoju składać na nowo świat. Bezpieczny świat. Niestety, zło pozostało. W Dżegowie, dzisiejszym Dygowie (pow. kołobrzeski), okrutny mord na ciężarnej wstrząsnął niewielką społecznością.
Jakie były motywy Jana P., który brutalnie zamordował swoją żonę, kobietę, będącą w szóstym miesiącu ciąży? W toku śledztwa okazało się, że nigdy nie kochał starszej o 8 lat Stanisławy. Małżeństwo było fikcją. Potrzebował go, bo jako kawaler mógł zapomnieć o przydziale gospodarki.
Mieszkał na wschodzie kraju. W czerwcu 1945 roku poznał Stanisławę. Ona pochodziła z rodziny chłopskiej, on ze szlacheckiej. Nie zważał na ów mezalians, bo małżeństwo dawało przepustkę do otrzymania ziemi na terenach odzyskanych. I udało się. Związek przypieczętowany prawnie po zaledwie trzech tygodniach znajomości skutkował... przydzieleniem dwuhektarowego gospodarstwa. Kiedy 2 marca 1946 roku Kazimierz U. wszedł do chlewa sąsiada i zauważył zmasakrowane zwłoki Stanisławy P., szybko pojawiły się domysły, że czynu dopuścił się jej mąż.
KLIKNIJ>>> Zbrodnicze pomorskie opowieści. Poznaj mniej znaną historię regionu
- Robiła wszystko, czego zażądał – zeznawała Paulina B., gospodyni w domu małżeństwa, która widziała Stanisławę żywą prawdopodobnie jako ostatnia. – Jan bił ją, wciąż ubliżał jej, chodziła zapłakana – opisywała. Popołudniem, w czwartek 28 lutego 1946 roku, widziała, jak Jan i Stanisława opuścili razem domostwo. Około 19.30 Jan wrócił sam. – Wystraszony i przelękniony. Powiedział, że sowieci gonili go i żonę. On uciekł w pole. Przypuszczał, że sowieci ją zabrali. Ogólnie mogę nadmienić, że państwo P. często się całowali, ale się często i kłócili.
Milicjant, który udał się wraz z komendantem i lekarzem na miejsce zbrodni, opisał: - Zamordowana miała porozcinaną głowę i posiniaczoną. Włosy zbroczone krwią, twarz powalana krwią również. Ręce miała posiniaczone, na szyi zaciśnięty sznur, koniec którego był przymocowany do słupka. Krew była porozbryzgiwana po deskach chlewa.
Chlew znajdował się zaledwie 500 metrów od domu małżeństwa P.
3 marca na posterunek milicji doprowadzono 20-letniego Jana P., robotnika, który ukończył 6 klas szkoły podstawowej. To było krótkie przesłuchanie. Mężczyzna przyznał się do winy i przedstawił swoją wersję zdarzeń, podważoną później przez prokuratora. Zeznał, że w pracy pił z kolegami wódkę, a około godz. 17 poszedł do domu. Fakt, że był „w stanie wskazującym” potwierdziła później gosposia, mówiąc, że Jan przewrócił się w sieni, a ona wraz z jego żoną próbowały go podnieść.
– Zaproponowałem żonie, by poszła ze mną po węgiel. Zgodziła się. Nie myślałem wtedy o żadnym morderstwie – zarzekał się. Cztery dni później w Sądzie Grodzkim w Korlinie (dziś Karlino) był bardziej otwarty: - Ożeniłem się, nie znając dobrze mojej żony, z tej racji, że mnie jako kawalerowi nie chciano przydzielić gospodarstwa. Gdy dowiedziała się o tym moja ówczesna narzeczona, zaczęła mnie namawiać, bym się z nią ożenił. Pożycie nasze było złe, gdyż nasze charaktery nie były dobrane – opisywał. – Była przywiązana do swego młodszego siostrzeńca, który jakiś czas z nami mieszkał i z którym ja się często kłóciłem, gdyż nie chciał robić, a chciał jeść.
Feralnego dnia Jan i Stanisława mieli zabrać z domu worki i pójść szukać węgla. To wersja Jana. – I znaleźliśmy w jakiejś szopie. Ja świeciłem zapałkami, a ona kładła węgiel do worków. Kiedy już spaliłem wszystkie zapałki, a worki jeszcze nie były naładowane, żona zaczęła mi wymyślać, głośno krzycząc, że nie mam zapałek. Wówczas wyjąłem zza cholewy gumę i aby ją uciszyć, uderzyłem ją z góry prawdopodobnie w głowę. Po uderzeniu ona zaczęła krzyczeć, ja następnie chwyciłem ją za gardło i udusiłem – opisywał.
Jan twierdził, że zapamiętał, iż na ścianie wisiał powróz. – Zarzuciłem jej ten powróz na szyję i przywiązałem do kołka. Gdy już zawisła, podniosłem sukienki i ściągnąłem do kolan majtki. I w tej pozycji ją zostawiłem, a węgiel zabrałem na sanki i odwiozłem do domu. Jaka przyczyna była ostatnich moich czynów, z tego nie umiem sobie zdać sprawy – oświadczył.
O opinię na temat oskarżonego pytano w okolicznych gospodarstwach. – Następnego dnia po zamordowaniu swojej żony przyszedł do gospodarza, u którego ja pracuję – zeznawała Daniela W. – Pytał się, czy moja gospodyni nie widziała jego żony. Gospodyni moja zapytała się go, co on taki podrapany. On powiedział, że wczoraj pracował przy młoceniu zboża i tak przy pracy się podrapał – mówiąc to zaznaczyła, że Jan był bardzo zdenerwowany. – Dodał, że żona jego uciekła i zabrała ze sobą wszystkie pieniądze, jemu pozostawiła tylko 3 złote.
We wsi ludzie ze sobą rozmawiali i podejrzenia wzbudził już fakt, że Jan najpierw zarzekał się, że wraz z żoną zostali napadnięci przez sowietów, a potem twierdził, że Stanisława uciekła od niego, zabierając całą gotówkę.
Również i milicjanci od początku podejrzewali, że Jan P. kłamie. – Mówił on, że zamordował żonę przy węglu, zniecierpliwiony jej wymysłami, że nie miał przy sobie dostatecznej ilości zapałek. Natomiast stwierdzono, że zamordował żonę nie w ubikacji, gdzie się znajdował węgiel, tylko w chlewku, do którego jest inne wejście. W komórce z węglem śladów krwi nie było, natomiast w chlewku była krew – zeznawał podczas przesłuchania milicjant Tadeusz Hajtmann.
W aktach sprawy zachował się przejmujący list zamordowanej kobiety. 5 stycznia zaczęła go pisać do matki. Żaliła się. Była nieszczęśliwa. Pisała, że gdyby wiedziała, czym skończy się to małżeństwo, nie wyszłaby za Jana. Listu nigdy nie wysłała. Nie zdążyła...
Śledztwo zakończyło się szybko. Na 30 marca datowany jest akt oskarżenia przeciwko Janowi P. z artykułu 225 Kodeksu karnego z 1932 roku. Prokurator nie dał wiary słowom oskarżonego. „Jan P., powróciwszy z pracy, kazał swojej żonie obuć się i wyszedł z nią, udając się do zagrody opuszczonego gospodarstwa, przydzielonego jakiemuś Polakowi i tam, wszedłszy do chlewa, zmasakrował jej głowę uderzeniami wojskowego kabla polowego, powodując jej śmierć na skutek uszkodzenia pokrywy czaszki. (...)” Prokurator zaznaczył też, że ofiara była w szóstym miesiącu ciąży. „(...) z opisu licznych otarć naskórka na lewej ręce widać, iż denatka broniła się przed mordercą. Po dokonaniu zabójstwa oskarżony powiesił denatkę, umocowując koniec sznura na słupku i podciągnął jej majtki, aby upozorować mord seksualny (...)”.
Jan P. dostał adwokata z urzędu. 17 kwietnia stanął przed Sądem Okręgowym w Koszalinie. Do winy się przyznał. Jeszcze tego samego dnia usłyszał wyrok: dożywotnie więzienie oraz utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze. W uzasadnieniu sędzia napisał: „Oskarżony, pozbawiając życia swą żonę, popełnił podwójną zbrodnię, bo wraz z zamordowaniem żony uśmiercił też poczęte w jej łonie dziecko. Sąd uznał karę dożywotniego więzienia za słuszną i odpowiednią. Za okoliczność łagodzącą, która wpłynęła na to, iż sąd nie zastosował wobec oskarżonego kary śmierci, przyjęto młody wiek oskarżonego (...) oraz stosunkowo słabą jego inteligencję.”
W uzasadnieniu sentencji wyroku sędzia zaznaczył, że przed śmiercią Stanisława P. miała, błagając męża o litość, powiedzieć mu „Już więcej nie będę tego robiła”. Chodziło zapewne o kłótnie. O narzekanie. On jednak uciszył ją na zawsze.
Już 3 maja 20-letni Jan P. odręcznie wystosował pismo z prośbą o ułaskawienie. A dokładnie o zmniejszenie wyroku.
„Uzasadniam, że przestępstwo popełnione przeze mnie miało miejsce w stanie nietrzeźwym i to w stanie szału, który często się we mnie objawia z powodu operacji głowy, dokonanej w Niemczech czterokrotnie pod narkozą. Diagnoza lekarska wykazała objawy zaburzenia nerwowego (obłąkania) z tego to powodu byłem pod obserwacją lekarską w miejscowości Kamień do 1945 roku. Gorąco proszę Obywatela Prezydenta o zmniejszenie mi wyroku wydanego przez sąd i oddanie pod obserwację lekarską. Tym samem o zareagowanie nad mojem młodem życiem” – pisał.
11 maja zapadła decyzja - skarga na łaskę pozostawiona została bez dalszego biegu.