Już za dwa lata Wrocław znów zostanie jakimś mistrzem świata
Wrocław najbardziej ustołecznionym miastem w Polsce. Brzmi dobrze, ale co to znaczy? Bynajmniej nie to, że jest jakimś podnóżkiem Warszawy, pierwszym sługą z peryferii, bo dla warszawiaków cały kraj - poza nimi - to jakieś dzikie stepy, a wszystko na południe od nich i co nie jest przypadkiem prawosławne, to po prostu Śląsk. No dobrze, ale co z tym ustołecznieniem?
Językowa konstrukcja wskazuje, że znaczy to tyle, co uczynić z jakiegoś miasta stolicę. W tym sensie zostały ustołecznione kiedyś Gniezno, Kraków czy Warszawa. Tam na stolcu (tronie) siedział władca, czyli książę, biskup albo król. Mowa o władzy administracyjnej, ale może być też znaczenie metaforyczne - jak w nazwaniu Zakopanego stolicą polskich Tatr (albo skoków narciarskich). Zapytacie - może ironicznie - jakimi to mianowicie stolicami z racji największego ustołecznienia może być Wrocław, więc z miejsca odpowiadam: prawie wszystkimi. Cokolwiek tylko pomyślicie.
Był już przecież stolicą piłkarską w 2012 roku, gdy znalazł się w ekskluzywnym gronie organizatorów Euro 2012 i w dodatku zagrała u nas polska reprezentacja. Po krótkiej przerwie na złapanie oddechu, w minionym roku głosiliśmy wszem i wobec, że jesteśmy Europejską Stolicą Kultury (czy ktoś jeszcze pamięta, że wspólnie z baskijskim San Sebastian?). W tym roku znów królujemy na sportowo, bo mamy przecież igrzyska World Games - święto różnych dziwnych dyscyplin. Jeszcze Wam mało? Proszę bardzo - właśnie ogłoszono, że Wrocław podjął starania o miano Zielonej Stolicy Europy 2019. Mamy zatem szansę na ekologiczne mistrzostwo. Nie odpuszczamy także w sporcie - mówi się o pomyśle urządzenia wspólnie z Czechami zimowych igrzysk w Karkonoszach, mimo wielce pouczających doświadczeń Krakowa, gdzie - jak wiadomo - mieszkańcy odrzucili podobną propozycję w referendum. Na pewno są jeszcze jakieś stolice do wzięcia w dziedzinach, o których Wam się jeszcze nie śniło, ale wrocławski magistrat trzyma prawdopodobnie te karty atutowe na razie pod stołem, byśmy nie dostali z wrażenia zawrotów głowy.
Bycie stolicą brzmi dumnie, dowartościowuje mieszkańców, daje im poczucie przebywania w centrum, czyli w ważnym miejscu, nie byle jakim, nieperyferyjnym, nie gdzieś hen - na dzikim stepie, nie na czarnym i brudnym Śląsku. Miło kogoś zaprosić do ważnego miejsca, a czy może być coś bardziej dumnego niż siedzenie w stolicy? Do takiego ważnego miejsca chce się również jechać, bo teoretycznie jest bardzo ciekawe, przynajmniej na takie wygląda w folderze turystycznym. Wiadomo, że turysta to żywy pieniądz, dzięki niemu prosperujemy, stać nas na lepsze życie.
Zmierzam do kwestii następującej: skoro bycie stolicą jest dobre, to czy może być w jakimkolwiek sensie niewłaściwą aspiracja, by być stolicą czegokolwiek albo wręcz całą serią specjalistycznych stolic? Czy nie wygląda nieco podejrzanie, że jedno i to samo miasto podaje się z równym entuzjazmem za stolicę kulturalną, sportową i ekologiczną? Czyżbyśmy przez przypadek zamieszkali w jakimś zupełnie fenomenalnym miejscu?