4 sierpnia 2004 roku. Na przystanek w Wieszowiepodjeżdża autobus. Nie zatrzymuje się jednak przy wiacie. Kierowca wysadza jedynego pasażera wprost do kałuży. Kiedy ten zwraca mu uwagę, wyciąga nóż i uderza. Prosto w serce. Dariusz Wierzejski wykrwawia się. Umiera na rękach swojego ojca, do które przyjechał w odwiedziny. Zostawia żonę i maleńkiego syna. Kierowca Adam S. wsiada do autobusu i ucieka z miejsca przestępstwa.
Przed laty pani Urszula, mama Darka, tak nam relacjonowała to tragiczne wydarzenie: – Ten koszmarny dzień widzę, jak przez mgłę. Usłyszałam, że wydarzyło się coś strasznego. Pobiegłam za mężem. Darek leżał na ziemi. Był biały. Złapałam go za rękę. Nie wyczułam tętna. Jego twarz na moich oczach stawała się sina. Krzyknęłam, że on chyba nie żyje. Wtedy spojrzałam na męża. Klęczał. Dłonie przyciskał do serca syna. Ręce aż po łokcie miał całe we krwi. Krew była wszędzie. Potem już nic nie pamiętam. Jakoś znalazłam się w domu. Sąsiadka przyniosła środki uspokajające. Potem lekarz dał mi dwa zastrzyki. Dopiero po południu, kiedy Adama S. przywieziono na wizję lokalną, poprosiłam synową, żeby mnie tam zaprowadziła. W ciągu kilku dni schudłam 11 kilo. Istny wrak człowieka. Dzieci mnie pilnowały. Byłam jak nieprzytomna. Cały czas na prochach .
To wydarzyło się 4 sierpnia 2004 roku w Wieszowie między Tarnowskimi Górami a Bytomiem. Darek (ochroniarz, sportowiec) tuż po godz. 8. wyszedł z domu w Zabrzu Rokitnicy. Pożegnał się z synkiem. Obiecał żonie, że wróci na obiad. Chciał odwiedzić rodziców, sprawdzić, czy nie trzeba im pomóc. Przyjeżdżał do nich regularnie dwa razy w tygodniu. Wsiadł do autobusu linii 132 i tuż przed godz. 9. był w Wieszowie. Kierowca zamiast na przystanku stanął 10 metrów dalej. Otworzył drzwi wprost na dwie kałuże, więc Darek zwrócił mu uwagę. Pokłócili się.
Kiedy wysiadł, Adam S. (50 lat) wypadł za nim. W ręce miał nóż sprężynowy, który wbił mu prosto w serce. Potem, jak gdyby nic się nie stało, wsiadł do autobusu i odjechał. Zadzwonił do swojego kierownika i opowiedział, co zrobił. Ten kazał mu jechać na policję, bo to postawi go w dobrym świetle w sądzie. S. posłuchał rady – podjechał do komendy w Bytomiu i oddał się w ręce policjantów. Ówczesny prokurator rejonowy w Tarnowskich Górach Norbert Brząkała informował wtedy: - Sprawcy zostanie postawiony zarzut umyślnego zabójstwa, a do sądu trafi wniosek o jego aresztowanie. Może mu grozić dożywocie.
To wszystko zdarzyło się jakieś sto metrów od domu Wierzejskich. Każdego dnia przechodzą tamtędy po kilka razy. Innej drogi nie ma. Nawet gdyby chcieli ominąć to miejsce, nie mogą. Ciągle przed oczami staje im tamten widok: Darek w kałuży krwi, Darek w czarnym foliowym worku, policjanci, prokuratorzy, a potem wizja lokalna i Adam S. beznamiętnie opowiadający o tym, co zrobił. I jeszcze sąsiedzi, świadkowie zabójstwa, krzyczący: Kłamca! Powiedz, jak to było naprawdę! My wszystko widzieliśmy!
Na miejscu, w czasie wizji lokalnej sprowadzono policyjne patrole. Funkcjonariusze musieli chronić zabójcę przed grożącym mu linczem. Pytany, po co woził nóż sprężynowy Adam S. tłumaczył, że był mu pomocny do robienia śniadania, majsterkowania i obrony "w razie czego".
Lekarz przeprowadzający sekcję zwłok młodego mężczyzny napisał, że rana na jego piersi miała 10 cm szerokości. Nawet gdyby został ugodzony w obecności lekarza, nie miał żadnych szans na przeżycie. Udusił się własną krwią. W płucach było jej półtora litra.
Pan Mieczysław, ojciec Darka zaraz po tragedii dużo rozmawiał z kolegami z pracy Adama S., kierowcami z firmy Meteor. Zbierał informacje na jego temat. Pasażerowie mieli z Adamem S. zatargi, pisali na niego skargi, bo robił im na złość. Ojciec Darka dowiedział się, że był samotnikiem i zawsze trzymał się na uboczu. Kolekcjonował noże i bagnety. W latach 80. pracował w milicji w Słupsku. Po likwidacji MO nie trafił jednak do policji, bo nie przeszedł pozytywnie weryfikacji. Został kierowcą autobusów. Najpierw w Warszawie, potem przeniósł się na Śląsk. Przez wiele lat jeździł w bytomskim PKM-ie. Został zwolniony podczas restrukturyzacji firmy. Bardzo to przeżył. W końcu znalazł pracę w jaworznickim Meteorze.
Adam S. bardzo dobrze zaliczył testy psychologiczne przygotowywane dla kierowców zawodowych. Wynikało z nich, że ma niski poziom agresji. W sytuacji mało stresującej jego nerwy jednak nie wytrzymały. Napadł na pasażera i ugodził go nożem. Incydenty z okazywaniem agresji według świadków zdarzały mu się częściej.
– Pamiętam kobietę, która jechała autobusem z małym dzieckiem. Maluch płakał. Nie umiała go uspokoić. Adam S. zatrzymał autobus i zaczął się na nią drzeć, że jak nie uspokoi bachora, to ma z autobusu „wypier...”. Kobieta wysiadła – wspominała przed laty Wierzejska. O nieuprzejmym i agresywnym zachowaniu S. zaraz po zabójstwie opowiadali też sąsiedzi rodziców Darka.
Zabójca napisał do rodziców Darka list z aresztu. Pisał, że przeprasza, żałuje. Nie uwierzyli mu. Byli przekonani, że robił to, by dostać mniejszy wyrok. W czasie procesu, który toczył się przed Sądem Okręgowym w Gliwicach został wysłany na badania psychiatryczne. Co stwierdzili biegli? Nie wiadomo, bo opinia nie została ujawniona.
Prok. Halina Barwinek, wiceszefowa Prokuratury Rejonowej w Tarnowskich Górach, która prowadziła śledztwo i postawiła Adama S. przed sądem informuje: - W lutym 2007 roku Adam S. wyrokiem sądu I instancji został skazany na 15 lat więzienia. Sąd II instancji w czerwcu 2007 roku obniżył karę do 13 lat.