Są z nami już od 20 lat! Bawią nas, pokazują codzienność z zupełnie innej strony. Są sprawdzoną marką, po której możemy spodziewać się tego, co w kabarecie najlepsze. Mowa oczywiście o Kabarecie pod Wyrwigroszem, który tworzą Beata Rybarska, Andrzej Kozłowski, Maurycy Polaski i Łukasz Rybarski. Swój jubileuszowy program 1 lutego zaprezentowali w na deskach Centrum Kultury Śląskiej w Świętochłowicach.
Sonia Cichoń: Przyjechaliście Państwo do Świętochłowic z jubileuszowym programem Variate, czyli czego nie zobaczysz w radiu i nie usłyszysz w telewizji. Z czym związany jest jubileusz?
Kabaret pod Wyrwigroszem: Jesienią minęło 20 lat od pierwszej premiery Kabaretu pod Wyrwigroszem, pt.: „Wieczór I”. A w zaufaniu dodam, że zbliża się 25 lat od momentu, kiedy kabaret (pod inną wówczas nazwą) debiutował „za pieniądze”. Jest co obchodzić!
S.C.: Co prezentujecie widzom pod tajemniczą nazwą Variate?
KpW: Zasadniczo nie chcemy się babrać w starociach. Być może znajdzie się w programie jakaś ramotka, ale zasadniczo stawiamy na rzeczy nowe, względnie prawie nowe. Z niezbędnych informacji dla P.T. Publiczności: meldując się u nas na spektaklu, będą Państwo mieli na 100% "dobry wieczór", a masaż przepony gwarantowany. I, co niezwykle istotne (dla nas też): bilet na nasz program to najlepiej zainwestowane środki na przełomie stycznia i lutego! Wiem to od wróżki…
S.C.: Chętnie występują Państwo przed publicznością ze Śląska?
KpW: O, tak! Nie chcę być posądzony o „wazelinkę”, ale granie na Śląsku to ogromna frajda! Ilekroć tu jesteśmy, za każdym razem utwierdzamy się w przekonaniu, że tak otwartej i życzliwej widowni nie ma w całym kraju. Zresztą sami o tym wiecie…
S.C.: Od czego zaczęła się Państwa przygoda z kabaretem?
KpW: Po studiach. Razem z Łukaszem Rybarskim doszliśmy do wniosku, że przy pomocy kabaretu wyrazimy młodzieńczy bunt i zarobimy kupę pieniędzy! To pierwsze się udało. Regularnie występowaliśmy w Teatrze 38, Teatrze STU, potem w Piwnicy pod Wyrwigroszem. Były premiery, byli widzowie. Co poniedziałek, po spektaklu odbywały się biesiady przy pianinie i przy winie do późnych godzin nocnych. Ech, to było życie! A tak w ogóle przypominam, że jesteśmy aktorami po krakowskiej „zawodówce”. Występujemy gościnnie w różnych teatrach, ot, choćby w Teatrze STU. Ale kabaret zabiera nam 90% czasu i energii. To niej jest przygoda. To jest „przygodzisko”!
S.C.: Skąd czerpiecie inspiracje do wymyślania kolejnych skeczy?
KpW: Uff! Myślałem, że tego pytania w trakcie naszej rozmowy nie będzie... Ale, prawdę mówiąc, nie wiem dlaczego tak myślałem, skoro pojawia się ono zawsze? Odpowiem zgadywanką.
Inspiracje biorą się:
a/ z szuflady
b/ z pawlacza
c/ z kuchenki mikrofalowej
d/ z życia.
Proszę sobie z tego coś wybrać... Nie jest łatwo, prawda?
S.C.: Skąd wziął się pomysł na nazwę kabaretu?
KpW: Do współpracy zaprosił nas właściciel pewnej restauracji przy ul. Św. Jana 30 w Krakowie. Restauracja nosiła nazwę "Wyrwigrosz". Taki "Wydrwigrosz", tylko bez d. - Ponieważ mieliśmy artystycznie zasiedlić piwnicę znajdującą się poniżej poziomu knajpy doszliśmy do wniosku, że ku pożytkowi obydwu stron, należy nazwać przedsięwzięcie Kabaret Pod Wyrwigroszem. U góry "Wyrwigrosz", a na dole "Kabaret Pod".
S.C.: Jesteście jednym z najpopularniejszych kabaretów w Polsce. Ogląda Was mnóstwo ludzi. A co sądzicie o młodych kabaretach, które powstają teraz jak przysłowiowe "grzyby po deszczu"?
KpW: Długość odpowiedzi na to pytanie przekroczyłaby z pewnością ilość miejsca przeznaczonego na cały wywiad. Krótko: scena weryfikuje umiejętności. Przetrwają tylko ci, których widownia polubi i zaakceptuje. Takie życie. W końcu to Publiczność decyduje o powodzeniu tego czy innego kabaretu… I to my jesteśmy dla Was, a nie odwrotnie!