Kali latać to dobrze, czyli dlaczego znów jesteśmy ostrzeliwani seriami Polish jokes i polenwitze
Jak zatopić polski pancernik? Umieścić go w wodzie. To dowcip, który usłyszałem ostatnio na krakowskim Rynku od Amerykanina. Dzień wcześniej Niemiec opowiedział mi tam, jak zatrzymać polską kawalerię: wyłączyć karuzelę. Czemu ci zidiociali Jankesi i potomkowie Hitlera wciąż opowiadają o nas banialuki?
My, Polacy, odwaliliśmy po 1989 r. kawał dobrej roboty. Mogło się zdawać, że szydercze kawały, a przynajmniej te o tępocie, bałaganie i nieudacznictwie (o ułańskiej fantazji i piciu wódki mogą zostać), znikną. Polnische wirtschaft? Przecie polska gospodarka rośnie nieprzerwanie od 30 lat. Nie ma drugiej takiej w Europie. Niemcy balansują na granicy recesji, a my – lwy Europy. To czemu ci zidiociali Jankesi i potomkowie Hitlera wciąż opowiadają o nas banialuki?
Kiedy dekadę temu wpisałem w niemieckim Google’u „polenwitze”, wyskoczyło 10,5 tys. wyników. To liczba utrzymywała się mniej więcej do 2015 r. Tymczasem wczoraj Google wypluł (to dobre słowo) ponad 45 tys. wyników!
OK: można to zinterpretować tak, że za poprzednich władz płaszczyliśmy się przez Germańcami, a teraz kroczymy dumni prężąc muskuły z wytatuowaną Polską Walczącą i skreśloną tęczą, wspominając o reparacjach oraz tym, że nie chcemy już skręcać volkswagenów i boschów, tylko wymyślać własne – to się mszczą oszczerczymi witzami.
Tyle że do tego jasnego jak oblicze Prezesa stwierdzenia (konweniującego z obchodami rocznic rzezi w Powstaniu) nie pasują Jankesi.
Po wpisaniu do Google’a hasła „Polish jokes” za Obamy wyskakiwało… 5 mln wyników, co już było grubą przesadą. Dzisiaj wyskakuje 35 milionów i do soboty przybędzie zapewne 100 tysięcy! Proszę zważyć proporcje: jeden polenwitz przypada na 2 tysiące Niemców. A jeden Polish joke – na 11 Jankesów i Brytoli!
Prawdopodobieństwo, że podczas Oktoberfestu podchmnielony szkop opowie coś brzydkiego o nas, jest 200 razy mniejsze niż to, że perfidne antypolskie szyderstwa wybrzmią na bankiecie u Donalda, bynajmniej nie Tuska.
A teraz zupełnie poważnie. Jeśli w czerwcu 2017 r. premier polskiego rządu położył stępkę pod nowy prom, który miał powstać w Szczecinie przyczyniając się do „odbudowy polskich stoczni”– i dzisiaj mamy nadal tylko tę stępkę (choć prom miał pływać!), a stocznia nie jest stocznią – to czy to nie jest powód do drwin?
Albo gdy czołowi politycy partii, która przez pięć lat, jako opozycja, tłukła obywatelom do łbów, że nie wolno łamać procedur przy przewozie najważniejszych osób w państwie, bo to zabija – jako ludzie władzy codziennie łamią te procedury tak, że poprzednicy przy nich to nawiedzeni pedanci i formaliści – to czy to nie jest najczarniejszy Polish joke?
Problem w tym, że politycy PiS i ich wyborcy, stosując na każdym kroku „filozofię” Kalego, śmiertelnie obrażają się, gdy im to ktoś wytknie. Ten ktoś musi być „pachołkiem Niemców”, „wnukiem Sorosa”, „lewakiem”. Tymczasem nagminne stosowanie skrajnie odmiennych praw i standardów w zależności od tego, kogo dotyczą - innych dla swojaków, a innych dla reszty – jest po prostu destrukcyjne dla państwa i społeczeństwa. Spektakl pt. „Kali latać, to dobrze” nauczył Polaków samych złych rzeczy. To w obywatelach zostaje. Ale też świadczy o Polsce w świecie.
Co gorsza, czasem kończy się narodową katastrofą. I nie mówię tu o Wrześniu’39, ani rzezi Woli. Płaczę nad hekatombą, którą politycy PiS do niedawna spektakularnie upamiętniali co miesiąc.