Kamienica z historią schowaną pod warstwami farby
„Salon był to zawsze, u nas także, ogromny pokój opatrzony sztukaturą gipsową obrazującą rozmaite fruwające amorki” - tak po latach swój dom w Lublinie wspominał Adam Bromberg. O suterynie mówił: „Były to mieszkania, które znajdowały się na tym samym zawsze poziomie, co piwnice bogatych mieszkańców. Źródłem światła były wąskie okienka u góry, które, o ile sobie przypominam, bardzo trudno było otwierać”.
Wchodzimy do klatki schodowej kamienicy, która przy ul. 3 maja 22 stoi od ponad wieku. Budowa rozpoczęła się na przełomie 1910 i 1911 roku. Szara farba łuszczy się ze ścian i zdobiących je sztukaterii. Tam, gdzie kiedyś wisiało kryształowe lustro, majaczy się ledwo widoczny zarys malowidła, zielony kontur ptaka. Słyszymy, że polichromii w tym wnętrzu musiało być więcej. Żeby sobie wyobrazić, jak wyglądały, wystarczy podnieść głowę. Na suficie klatki schodowej zachowało się przedstawienie różowych kwiatów w wysmukłym wazonie. Wchodzimy na górę po schodach z białego marmuru. Nasza przewodniczka mówi o detalach: secesyjnej snycerce drzwi, dzwonku, którym kiedyś wzywało się służbę i kryształowych szybkach z wejściowych drzwi klatki schodowej. O wschodzie słońce oświetla je najpiękniej.
Na niektórych z dawnych drzwi widać nawet oryginalne numery mieszkań. Zachowały się wszystkie spiżarki z drewnianymi półkami, otwierane jak szafa. Umieszczone w przejściach między dawnymi jadalniami i kuchniami.
Zięć musi być skromy i pracowity
Kamienicę postawił Symcha Bromberg, który w Lublinie dobrze się ożenił. - Przyszła teściowa Symchy uważała, że jej zięć musi być skromny, biedny i pracowity. Znalazła takiego - tak opowieść o kamienicy rozpoczęła Ewa van der Veer - Chrościechowska, jej obecna właścicielka.
Zabytkowe zakamarki pokazała w czasie zwiedzania, na jakie zaprosiła lublinian lubelska Fundacja Szpilka.
Symcha Bromberg pochodził z rodziny żydowskich handlarzy szczeciną i szczotkami z Międzyrzeca. Po ślubie powiedział, że teściowa ma się nie wtrącać do interesów. Okazał się obrotnym przedsiębiorcą
- opowiadała Ewa van der Veer-Chrościechowska.

Adolf Bromberg (po wojnie zmienił imię na Adam), najmłodszy syn Symchy, tak po latach opisywał ojca: „Niski, niższy od wszystkich swoich synów, wszystkich swoich dzieci. Pamiętam go raczej z ostatnich lat, kiedy był już otyły dosyć, zawsze bardzo ruchliwy, zawsze bardzo żywy. (...) Ojciec nie kończył żadnej szkoły. Nigdy nie mówił jak doszedł do tej wiedzy, którą posiadał. Posługiwał się sprawnie językiem żydowskim, mówił - ale nie pisał - nieźle po polsku, radził sobie jakoś po niemiecku, znał nieźle rosyjski. Poza tym umiał dobrze liczyć”.
Symcha Bromberg jako pierwszy w Lublinie miał samochód. Nie szczędził pieniędzy na wyposażenie kamienicy przy 3 Maja. W jego dawnym salonie nadal leży oryginalna mozaika parkietowa z dębu. Okna z charakterystycznymi, lekko nierównymi szybami, również pamiętają przedwojenne czasy. Z epoki jest wyposażenie łazienki: z żeliwną wanną i malowanymi kafelkami, które być może zostały sprowadzone z Holandii. - Kafelki na podłodze były takie same dla wszystkich łazienek w kamienicy. Unikatowy jest rząd malowanych kafelków, które możemy też zobaczyć przy głównej bramie. Każdy z rysunków jest nieco inny, powtarza się motyw wiatraków - opisuje Ewa van der Veer-Chrościechowska. Jej ojciec, Antoni Chrościechowski, ziemianin herbu Bończa, w 1937 roku kupił, jako inwestycję, kamienicę przy ulicy 3 Maja. Sprzedawał Symcha Bromberg.
Bogatsi lokatorzy od frontu
Mieszkania na pierwszym piętrze w kamienicach były największe, najwyższe, często z jedynym balkonem w budynku. Nic dziwnego, że te lokale wybierali właściciele nieruchomości. Nie inaczej było u Brombergów. Po lewej stronie wchodziło się do prywatnego mieszkania rodziny, tego z pokojami dziecięcymi. Na wprost schodów były drzwi do mieszkania - biura, po prawej mieszkanie zajmowane przez administratora fabryki chmielu, prowadzonej na tyłach kamienicy.
Symcha był samoukiem, który umiał inwestować. Syn z pewnym podziwem określił go mianem „rasowego kapitalisty”. Chmiel skupował od chłopów na przednówku, kiedy jego cena była najniższa.
Po pracy odpoczywał przy pokerze. A że był w Lublinie dość znany, przy 3 Maja nie brakowało gości.

Od frontu mieszkali bogatsi lokatorzy, od podwórza ci, których nigdy nie byłoby stać na czynsz płacony za lepsze mieszkania. Lista przedwojennych mieszkańców prawdopodobnie się nie zachowała. Znamy imiona i czasami nazwiska tych, o których w swoich powojennych wspomnieniach (spisywanych i nagrywanych) opowiedział Adam Bromberg. Literacki sznyt nadał im Henryk Grynberg w powieści „Memorbuch”. Mistrz utworów autobiograficznych, który o skomplikowanych losach innych, polskich Żydów opowiada równie barwnie.
W „Memorbuchu” znalazł się m.in. taki opis lubelskiej kamienicy przy ulicy 3 Maja: „Z jednej strony stała oficyna pełna lokatorów, z drugiej suszarnia z paleniskami, na których paliła się siarka. Siarka się ulatniała pod sufit, którego nie było, tylko żelazna siatka, na której wysypywało się chmiel. Chodziły po niej dziewczyny z grabiami i mokrymi chustkami na nosie i ustach, bo chmiel trzeba było w czasie siarkowania przegrabiać, po czym zsypywały go do worków, które mężczyźni zanosili pod prasę i do składu”.
Grynberg podaje, że Symcha Bromberg znał wszystkich swoich pracowników po imieniu, „pamiętał o prezencie dla każdej młodej pary i dla każdego noworodka”. I nawet jeśli podwyżki dawał tylko wtedy, gdy robili to jego konkurenci, to ludzie od niego nie odchodzili.
Ewa van der Veer-Chrościechowska, w czasie oprowadzania po kamienicy, odniosła się też do wspomnień Adama Bromberga. Tych, które przyjęły formę, jaką znany z „Memorbucha”. Książki, która w 2001 roku znalazł się w finale Nagrody Literackiej „Nike”. - U Grynberga czytamy, że szyby w oknach były wymalowane w „dziewoje z bujnym biustami z rozwianym włosem“. My żadnej z nich jeszcze nie znaleźliśmy - uśmiecha się Ewa van der Veer- Chrościechowska.
Malowane niby-witraże nie przetrwały, ale jeśli na mniejsze szybki mniejszego okna klatki schodowej spojrzy się uważniej, to można dostrzec czarne kontury utraconych malunków. W epoce pierwszych właścicieli na białych, marmurowych schodach leżał czerwony dywan.
We wrześniu 1939 roku Brombergowie nie czekali na wejście Niemców do Lublina. Uciekli na wschód. We Lwowie Symcha prowadził interesy, prawie jak dawniej. Wszystko zmieniło się, kiedy w czerwcu 1941 roku Hitler napadł na Związek Radziecki. Adam został zmobilizowany do Armii Czerwonej i skierowany w głęb ZSRR. - Brombergowie postanowili, że połączą się z resztą rodziny, jadąc do Zamościa, gdzie był Michał, czyli Mitek, syn Symchy. Jeszcze przed wojną ożenił się on z Rachelą Epsztajnówną, córką właścicieli składu aptecznego w Zamościu - mówi Wioletta Wejman z Ośrodka Brama Grodzka - Teatr NN, która w Szwecji opracowywała archiwum, jakie zostało po Adamie Brombergu.
Suteryna z meblami Brombergów
Holokaust przeżył tylko Adam i Gabriela. Siostra brata była ukrywana w okolicach Izbicy. Wioletta Wejman: - W drewnianej komórce, z której mogła wychodzić tylko w nocy. W takich warunkach spędziła dwa lata.
Odrębnym wątkiem, ale nie mniej interesującym, jest historia życia Adama Bromberga. Z Lublina wyjechał jeszcze przed II wojną. Ojciec wysłał go na studia do Wiednia. Po tym, jak chłopak wspólnie z kolegami został przyłapany przez policję na kolportowaniu lewicowych gazetek. W 1943 r. Adam Bromberg znalazł się w 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, armii polskiej tworzonej za przyzwoleniem władz ZSRR. Pełnił funkcję oficera politycznego. Po zakończeniu okupacji na chwilę przyjechał do Lublina. Licząc, że ktoś z rodziny wrócił. Poszedł do rodzinnego domu.
Kamienica przetrwała, ale mieszkanie było puste. Pod powiekami pozostał mu taki obraz: „Spotkałem na dole, przy wyjściu dozorczynię, panią Michałową. Zaprosiła mnie na herbatę. Z panem Michałem, oboje troszkę się postarzeli. Wszedłem do ich biednego mieszkania w suterynie. Zobaczyłem pewne zmieszanie i, że całe to mieszkanie w suterynie jest zastawione meblami z naszego mieszkania, które wyglądały wręcz zabawnie. Wielkie, wtedy kiedy były kupione bogate, kosztowne, pluszowe fotele w ohydnych izdebkach stróżowskich na dole. Te meble tam nie pasowały. Było tych mebli na te izdebki za dużo, nie można było przejść między nimi. Zapewniłem Michałową, że się tylko cieszę, że ma pożytek z mebli ojca i prędko się stamtąd wyniosłem”.
Po wojnie Adam wciąż wierzył w socjalizm, należał do partii. Jako dyrektor PWN stworzył zespół wydający m.in. encyklopedie. W czasie antysemickiej nagonki Marca 1968 roku został wyrzucony m.in. z pracy na Uniwersytecie Warszawskim. Aresztowany za rzekome straty finansowe, jakich miał się dopuścić jeszcze kierując PWN. Po zwolnieniu z aresztu na mocy amnestii wyjechał z rodziną z Polski. Na swój nowy dom wybrał Szwecję. Tam, wspólnie z córką założył wydawnictwo publikujące także polską literaturę.
Historia kamienicy przy ulicy 3 Maja 22 to też opowieść o tym, czego nie ma. I czasie, gdy w przedwojennej kamienicy lubelskiego przemysłowca zamieszkali ludzie przydzieleni z kwaterunku. Prywatne mieszkanie Brombergów zostało na trwale podzielone na dwie części, po zamurowaniu wejścia do jadalni. Lokatorzy jednej z nich wchodzili do siebie przez główną klatkę schodową, a ich sąsiedzi od strony podwórka. Węższymi schodami przeznaczonymi kiedyś dla służby.
- Każda z trzech rodzin dostała mniej więcej po jednym pokoju dla siebie. Kuchnia została zrobiona w czwartym, bez dostępu do bieżącej wody. W łazience lokatorzy wstawili sobie zlew - opowiada obecna właścicielka kamienicy przy ulicy 3 Maja w Lublinie.
W PRL parkiety przykrywane były linoleum, piece z początku XX wieku burzone, a niemodne sztukaterie skuwane ze ścian i sufitów (na szczęście nie wszędzie). Na ścianie klatki schodowej, w miejscu gdzie kiedyś było kryształowe lustro, ktoś przebił dziurę, żeby przeciągnąć kabel.
- Z mosiężnych kulek zdobiących poręcze została tylko jedna, bo złomiarzom pewnie łatwo było je wymontować, a potem sprzedać - ubolewa Ewa van der Veer-Chrościechowska.
Obecni właściciele, na tyle, ile pozwalają im finanse, starają się przewracać detale sprzed wieku. - Brakujące elementy zdobień drzwi uzupełniał nam starszy pan, stolarz. Ratowaliśmy oryginalne okna. Przywróciliśmy też drewnianą poręcz na całej długości reprezentacyjnej klatki schodowej. Na przykładzie czterech mieszkań po generalnym remoncie możemy sobie wyobrazić, jak nasza kamienica wyglądała w latach jej świetności - przekonuje nasza rozmówczyni.
Cytaty ze wspomnień Adama Bromberga pochodzą z jego rodzinnego archiwum, zostały udostępnione dzięki uprzejmości rodziny Brombergów.