Kamil ma dołek, ale żona pomaga [oś czasu]
Ewa Bilan-Stoch: - Kamil musi tylko zrobić porządek w swojej głowie i swoim otoczeniu. A wtedy wróci na skocznię jeszcze mocniejszy i będzie odnosił sukcesy.
Dziennikarze dzwonią?
Rzadziej.
Zamiast sukcesów, mamy porażki. To nowa dla Was - jako pary - sytuacja…
Nie bardzo. Znamy się z Kamilem od czasu, gdy był na dorobku. Medale i zwycięstwa były wtedy dopiero w sferze jego marzeń.
Marzenia uskrzydlają, ale gdy się już było na szczycie, w blasku reflektorów, a potem się to traci, nie jest łatwo się pozbierać, by znów wygrywać.
Kamil jest zahartowany.
Rozmawiacie o tym, co się dzieje?
Rozmawiamy. Jestem nawet zaskoczona, jak łatwo przychodzi mężowi mówienie mi o sportowych problemach. Dawniej, gdy się zdarzały wpadki, to ja musiałam pytać, czy chce o tym pogadać, a potem z niego wyciągać, co się stało, co przeszkodziło w osiągnięciu celu. A teraz, gdy coś nie szło tak jak miało, Kamil wracał do hotelu i od razu łapał za telefon. Słuchałam i cieszyłam się, że ma do mnie zaufanie, że nasza rozmowa jest mu tak potrzebna. Mnie też.
Czyli sprawdza się stare powiedzenie, które powtarzała moja babcia Fela, że jak się dwoje ludzi kocha, to radości mnożą przez dwa, a smutki dzielą na pół…
Sprawdza. Choć zdarzyło się, że Kamil chciał zostać ze swoim zmartwieniem sam.
Kiedy?
Jechałam właśnie do niego na mistrzostwa świata i w drodze na te zawody dostałam telefon od kogoś ze sztabu szkoleniowego, że Kamil nie zakwalifikował się do konkursu. Dałam mu znać, że jestem już w swoim hotelu, ale nie rozmawialiśmy tego dnia. Był po kwalifikacjach bardzo rozczarowany. Zobaczyliśmy się nazajutrz. Mąż wyglądał na zmęczonego, ale w jego oczach dostrzegłam błysk. Jakby coś w nim pękło, z czegoś się oczyścił.
Jedno z założeń filozofii dżudo, Pani ukochanej dyscypliny sportu, brzmi: Nigdy nie bądź dumny ze zwycięstwa nad przeciwnikiem. Ten, którego pokonałeś dzisiaj, może wygrać z tobą jutro.
Kamil umie przyjmować i porażki, i zwycięstwa. Gromadzi doświadczenie, które zaprocentuje w przyszłości.
Ale sezon jest praktycznie stracony…
Mąż o tym wie i nie robi sobie dużych nadziei na spektakularny sukces. Potem zmieni się trener, całe otoczenie skoczków. Liczę na nowy początek.
Chodzą słuchy, że Kamil ma pracować dalej z trenerem Kruczkiem.
Nie sądzę. Łukasz też potrzebuje przerwy, musi się zresetować. On z Kamilem, na ten moment, osiągnął już wszystko. Patrzę z boku i odnoszę wrażenie, że wiele spraw trzeba poukładać od podstaw.
Trener musi być w jakimś sensie mentorem, mieć recepty na problemy.
Właśnie. Przykre, gdy taki trener jak Łukasz przestaje być autorytetem dla zawodników, którzy nie osiągnęli dotąd zbyt wiele. A Kamil na to patrzy.
Zwróciła Pani uwagę, że u skoczków tej klasy co Kamil zniżki formy, psychiczne dołki, się pojawiają? Tak było z Małyszem, Ammanem, Schlierenzauerem.
Na skoczni jest trochę jak w teatrze. Kamil grał wcześniej główne role, teraz jest statystą, ale wciąż daje z siebie wszystko i nie schodzi ze sceny. Nie siedzi na widowni jak Gregor Schlierenzauer.
Pomimo słabszego sezonu jest najlepszym skoczkiem w reprezentacji Polski w klasyfikacji generalnej.
Kłopoty - jak Pani mówi - bardzo was zbliżyły. Jak się prezentuje mistrz olimpijski w tym mniej korzystnym świetle?
O wartości człowieka nie przesądza poziom osiąganych przez niego wyników sportowych. Kamil to jest wspaniała osobowość, to wielka wrażliwość i dobro… Musiałabym być niepoważna, żeby oceniać męża przez pryzmat wyników. Liczy się to, że jesteśmy razem, jedno obok drugiego. Jedno przy drugim.
A fani stoją przy swoim idolu murem?…
Proszowicki Fanklub Kamila działa prężnie jak nigdy. Byli z nim nawet w Japonii. Mąż dostaje dziesiątki listów, także od młodych fanek. Byłam poruszona tym, jaką dużą te nastoletnie dziewczyny mają wrażliwość. Kilka listów przeczytaliśmy z mężem razem; czułam łzy pod powiekami.
Dlaczego?
To były bardzo osobiste listy. Niektóre dziewczyny pisały, że Kamil swoją postawą na skoczni dawał im nadzieję i siłę w trudnych chwilach. Któraś przyznała, że obserwując sukcesy chłopaka z gór, który dzięki pracy i wytrwałości wszedł na wyżyny sportu - też znalazła w sobie determinację, by zmienić swoje życie i wyjść z nałogu. Inne przyznawały, że wiele razy przekazywał im pozytywną energię, więc teraz one posyłają mu dobre fluidy.
Nie była Pani zazdrosna?
Nie, nie byłam. Byłam wzruszona, bo to były piękne listy. Zdarzyło się, po kolejnej wpadce na skoczni, że Kamil obawiał się wyjścia z naszego zakopiańskiego domu, bo czuł, że zawiódł na przykład kibiców, choć przecież obiektywnie rzecz biorąc zrobił już tyle dla polskiego sportu, że za parę lat nikt nie powie, że to ten Kamil, który był 28. w Kuopio, tylko ten, który był dwukrotnym mistrzem olimpijskim. Cieszę się z tych dowodów sympatii, bo bywa i tak, że gdy dobra karta się odwraca, lista przyjaciół i znajomych się skraca.
W naszym przypadku przyjaciele zostali, ale znajomych rzeczywiście ubyło. Generalnie jednak słyszymy wiele ciepłych słów. Także od sponsorów, którzy pierwszy raz są w takiej sytuacji, a mimo to wykazują cierpliwość. Choć przyznaję - obawiałam się trochę ich reakcji; kontakty ze sponsorami to w końcu moja działka. Niepotrzebnie, bo wszyscy nasi partnerzy zachowali szacunek dla dokonań Kamila.
Dobro powraca?
Coś w tym jest. I nam się zdarzyło. Nie tak dawno Kamil wrócił do domu po kolejnym niezbyt udanym występie na skoczni i ociągał się z wyjściem ze mną na zakupy, ale nie pozwoliłam mu zostać. I proszę sobie wyobrazić, że obcy ludzie podchodzili do niego i pocieszali; nie martw się, będzie lepiej, tyle nam dałeś radości i znowu dasz… Dziękujemy ci za to. I nawet sobie trochę sobie z męża potem żartowałam: no popatrz, jak oni mogli ci takie miłe rzeczy powiedzieć…
Na co dzień jednak on jest tam, Pani tutaj…
Przyjeżdża raz w tygodniu. Dzisiaj też będzie, bardzo się cieszę. Przygotuję obiad, właśnie konsultowałam, co by wolał.
Co Kamil wybiera z Pani kuchni?
To, czego nie może jeść na wyjazdach. Na przykład uwielbia fasolkę po bretońsku według przepisu mojej babci, troszkę go jednak zmodyfikowałam. Jeden z trenerów Kamila, Grzesiek Sobczyk, na wieść o tym, że ją robię, prosi o porcyjkę do słoika. Dzisiaj zaproponowałam mu sznycelki, też według przepisu babci, sama mielę na nie wołowinę. Uwielbia je. I surówki, na przykład tę z białej kapusty z marchewką i jabłkiem. Wcześniej jej nie jadał, a teraz za nią przepada.
Oboje jesteście blisko Pana Boga. Czy w chwilach trudnych ta bliskość, modlitwa, pomaga?
Nie można mówić, że jak jest źle lub dobrze, to modlitwa pomaga. Ona jest po prostu częścią naszego życia. Panu Bogu trzeba dziękować za wszystko, co nas spotyka. Nawet za gorsze chwile w życiu moim i Kamila, bo to zło, które nam się przytrafia, jest po coś, po to, żebyśmy wyciągnęli wnioski, żebyśmy byli na przyszłość mądrzejsi i silniejsi. Tak to rozumiem.
A jak Pani kolano?
Wciąż je rehabilituję i wspominam tamte zajęcia z dziećmi w naszym klubie dla skoczków narciarskich. Pokazywałam im ćwiczenie, zrobiłam przeprost i już wiedziałam, że będą kłopoty. Noga bolała coraz bardziej i zdecydowano, że musi być operacja. Uraz to pamiątka po judo. Operację trzeba było odłożyć o miesiąc, bo dostałam anginę, ale udało mi się o kulach pojechać do Planicy - zawsze jestem na tych zawodach - i zaraz po tym wylądowałam na stole operacyjnym. Pierwszy zabieg okazał się nieudany, za miesiąc był drugi. Dlatego choć sezon skoków się dawno skończył, o wspólnych wakacjach mogliśmy pomyśleć w okolicach sierpnia. Nadal zresztą byłam w trakcie intensywnej rehabilitacji, którą kontynuuję.
Jak się sprawdził Kamil jako mąż chorej żony?
Wspaniale, on w takich sytuacjach jest niezastąpiony, wręcz rozczulający. Bo było ciężko, naprawdę. Tę pierwszą operację źle zniosłam, długo byłam w szpitalu. Całe szczęście, że mąż był przy mnie.
Pytam, bo mówiło się tu i ówdzie, że w waszym małżeństwie nie dzieje się dobrze. Ale jak Pani słucham, to wydaje mi się…
I słusznie, bo to plotki. Mnie one nie obchodzą, ale Kamil chyba się trochę przejął gadaniem, bo chciał wiedzieć, skąd się biorą takie pomysły. I wtedy przypomniał sobie, że ktoś go zapytał, czy na Boże Narodzenie będzie w domu. A Kamil odpowiedział:- Mam nadzieję. Oby... Miał nadzieję, że nie odbędzie się Konkurs Bożonarodzeniowy w Wiśle. Nikomu nie jest on potrzebny, zwłaszcza że zaraz po świętach kadra wyjeżdża na Turniej Czterech Skoczni. Na szczęście nie było pogody i święta spędziliśmy rodzinnie.
Ma szczęście, że żona go wspiera.
Jestem i będę. Ale nie skoczę za niego dobrze, musi to zrobić sam. Musi jak mężczyzna zawalczyć o samego siebie.
Autor: Majka Lisińska-Kozioł