Rok temu Aleksander Karapetian był na froncie w Doniecku i mówił: Wojna trwa tu od kwietnia 2014 roku, ale świat przypomina sobie o niej tylko w momentach silniejszych napięć. Tak właśnie było wtedy, kiedy rozmawialiśmy, 30 kwietnia 2021 roku, kiedy na granicy z Ukrainą pojawiły się wojska rosyjskie. Dziś kapelan ukraińskich sił zbrojnych m.in. przy 93. Samodzielnej Brygadzie Zmechanizowanej Armii Ukraińskiej jest niedaleko Ochtyrki i mówi: Każdy z nas boi się śmierci, bo przecież nie jesteśmy szaleńcami.
Gdzie ksiądz był w czwartek, 24 lutego o piątej rano?
Blisko granicy z Rosją, między Charkowem a Sumami.
Spodziewał się ksiądz ataku?
To zawsze jest tak, że człowiek do ostatniej chwili próbuje siebie oszukać. Pamięta pani, rok temu mówiłem, że nigdy nie wiemy, czy Putin tylko straszy, czy jednak tym razem za jego ruchami kryje się realna groźba. I przecież to nie jest tak, że nie słyszeliśmy amerykańskich informacji, w których padały konkretne daty rozpoczęcia działań wojennych, że nie oglądaliśmy europejskich mediów. Nie jesteśmy odcięci. Ale kiedy obudziłem się w kraju ostrzeliwanym przez rosyjskich żołnierzy, przez moment nie mogłem w to uwierzyć.
A żołnierze?
Jeśli nawet byli w szoku, szybko się pozbierali. W ostatnich miesiącach tak naprawdę każdy z nich musiał sobie uświadomić powagę służby i po co tu jest. I chociaż wielu z nich wiedziało, że idąc do armii, kładzie na szali swoje życie, nigdy wcześniej nie wybrzmiało to mocniej niż teraz. Jesteśmy dumnym narodem i służba ojczyźnie jest jednym z tych obowiązków, które traktowane są z powagą, niemalże świętością. Nie zamierzamy się poddać, choć nad głowami latają nam rakiety, brygada, która stacjonowała niedaleko nas poniosła spore straty podczas ataków, a w pobliskiej Ochtyrce od kilku dni wykopuje się ciała spod gruzów. Wierzymy i modlimy się o szybki koniec konfliktu. O zwycięstwo.
Jakie nastroje panują dziś wśród żołnierzy?
Bojowe, codziennie zgłaszają się do nas nowi, którzy chcą walczyć. Czasami do armii wracają ci, którzy odeszli dwa, trzy lata temu, oni doskonale wiedzą, czym jest taka służba, jak obciąża psychicznie, co za sobą niesie. Dziś jednak nie wyobrażają sobie, by nie bronić wolności. Nie mówię, że jest łatwo. Wielu z nich ma rodziny na przykład w Charkowie, w którym właśnie trwają ostrzeliwania, albo gdzieś w drodze, bo uciekli z domów i nie sposób o tym zapomnieć. Ale oni podjęli decyzję: chcą walczyć, nie widzą innego scenariusza, choć przecież codziennie widzą rannych kolegów, widzą śmierć.
I co im ksiądz mówi?
Są na wojnie, a ja nie mogę im zagwarantować, że przeżyją, nie mogę zapewniać, że będzie dobrze. Mówię im prawdę, że ktoś z nas może zginąć, zostać ranny, nie każdy wróci do domu i trzeba się z tym liczyć. Udzielam ostatnich sakramentów, modlę się za tych którzy zginęli. Ale to właśnie my musimy dziś tę ofiarę ponieść, by chronić swoje rodziny i kraj. By zatrzymać to bestialstwo. Nie możemy dać się sparaliżować, ulec lękom - mówię im i pokazuję ludzi, cywilów, którzy uciekli z miast i schronili się koło nas, w piwnicach przed ostrzałami i którzy tu, obok nas tak koczują od sześciu dni. Boją się wrócić do domów, a przy nas czują się bezpieczni. Codziennie widzą rakiety, słyszą strzały, wybuchy, widzą, że trafiają w cywilów, w przedszkola, obracają w gruzy stabilne budynki. To właśnie ich bronimy - powtarzam.
Łatwo znajduje ksiądz słowa pocieszenia?
Od tego jestem. Zaczynam dzień od dawania nadziei, chodzę i mówię swoim kompanom, jak bardzo są dzielni, jak ważni, czasami modlę się z nimi, namawiam, żeby też zawierzyli Bogu, bo to daje ulgę. I takiej pomocy duchowej także potrzebują. Tu nie ma dziś miejsca ani na psychologa, ani terapię, ja jestem od terapii. Żołnierz to normalny człowiek, nie ma innej konstrukcji psychicznej. Normalne jest, że boi się śmierci, nienormalne byłoby, gdyby się nie bał. Ja rozumiem ten strach, dlatego podchodzę, modlę się za rodzinę, za pokój, rozmawiam. Oczywiście na początku przychodzą ci, którzy są wierzący, albo pamiętają mamę czy babcię, która się modliła. Z każdym dniem jest ich coraz więcej, ci, którzy wczoraj mówili mi, że są niewierzący, dziś proszą o tę symboliczną zdrowaśkę. Zło było na świecie i jest nadal, to się nie zmieniło. I choć przecież tego nie planowaliśmy, musimy się z nim zderzyć w bezpośrednim starciu. Ponosząc ofiary, patrząc na śmierć niewinnych, bliskich. Ale to nie jest moment na zadawanie pytań o sens dobra i zła, tylko moment, by działać i modlić się. To przynosi ukojenie. Dlatego powtarzam swoim kompanom: Stoicie dziś po stronie dobra, idźcie do przodu.
Ksiądz się boi?
Nie jestem szaleńcem, więc też się boję. Ale wierzę, że z taką armią i z Bogiem, mamy siłę, by bronić ojczyzny. I obronimy ją. Nadzieja bywa silniejsza od strachu. Tę realną, namacalną nadzieję dali wielu moim żołnierzom Polacy, którzy przyjęli ich najbliższych jak rodziny, tę duchową daje Bóg. Śmieję się czasami, bo przychodzą do nas żołnierze z innych budynków i mówią, że miejsce, w którym ja jestem jakoś bomby omijają i że to pewnie zasługa mojej modlitwy. Że to działa.
Macie też jeńców, widział ich ksiądz?
Byłem u nich wczoraj, przyniosłem jedzenie, rozmawiałem. To niemalże chłopcy, mają po 20 lat, są przestraszeni, mówią, że grozili im więzieniem, jeśli odmówią służby. Niektórzy za wiele nie rozumieją z tej wojny. Jednemu pozwolono zadzwonić do mamy, która nawet nie wiedziała, że jej syn jest na froncie, płakała. To przecież też są czyiś synowie, narzeczeni, mężowie, nie oni decydowali o tej wojnie.
Pamiętam księdza wypowiedź sprzed roku, kiedy mówił ksiądz, że ukraińska armia jest silna i stoi mocno na nogach.
Bo tak jest i tak się czujemy, to jest całkiem inna armia niż pięć, sześć lat temu, kiedy mówiło się o walce Dawida z Goliatem. Czujemy się silni, ale chcemy też, by świat silnie i mocno postawił Rosji granice, by egzekwował sankcję. Dziś, jeśli my nie zatrzymamy Rosji, ona pójdzie dalej. Ja się nie łudzę. Modlę się dziś o to, by zwykli Rosjanie, widząc to, co się dzieje i czując poparcie świata, przestali się bać i wyszli na ulice, by zatrzymali to szaleństwo. To nie jest tak, że Rosjanie tutaj nie giną, giną codziennie. Nie są witani kwiatami i ciastem, jak się niektórym wydaje - i Rosjanie muszą to wiedzieć, by zatrzymać Putina, by zakończyć to barbarzyństwo, by nie było już kolejnych ofiar po żadnej ze stron.
Ks. Aleksander Karapetian, kapelan brygady ukraińskich sił zbrojnych
Katolicki ksiądz wśród prawosławnych żołnierzy, codziennie sam odprawia mszę świętą, a potem towarzyszy tym, którzy bronią ojczyzny. W mundurze, bez broni. Skąd się tam wziął? Mówi:
Znałem wielu duchownych, którzy wcześniej byli w wojsku. Opowiadali, jak bardzo armia potrzebuje kapelana. Psycholog to dla żołnierzy wciąż lekarz, nie chodzi się do niego dla przyjemności. Często nie są gotowi na taką pomoc. A kiedy przyjeżdża ksiądz, jest całkiem inaczej. Są otwarci, mówią o swoich problemach. A że był już w Doniecku duchowny prawosławny i protestancki, brakowało tylko katolickiego, więc się zgłosiłem. Bywało, że mieszkaliśmy nawet w jednym pokoju.