Kara za lepiej [FELIETON]
Usłyszałem w Boże Ciało, że grzechem jest nieposyłanie dzieci na religię w szkole. Podkreślam: w szkole.
Zaniedbywanie edukacji dzieci to oczywiście zło. Ale są tacy, którzy, o ile ich na to stać, korzystają z alternatywnych wobec publicznego systemów edukacyjnych. Uważają, że szkoła państwowa nie zapewnia odpowiedniej jakości i w trosce o swoje pociechy wysyłają je do szkół „prywatnych” lub uczą je w domu (sami bądź z pomocą wynajętych nauczycieli). Wymaga to niemałych nakładów. I nie potępiamy takich rodziców. Coraz powszechniejsze jest też sięganie po korepetycje.
Czy zatem tam, gdzie gremialne rezygnowanie z lekcji religii wskazuje na ich słabą jakość, rodzice nie powinni zadbać o odpowiednią formację religijną (o ile sami są wierzący)? Czy za taki wysiłek powinniśmy nazywać ich grzesznikami?
Mogą to robić na kilka sposobów. Sami lub z pomocą korepetytora. (A potem dzieci zdają u księdza eksternistycznie). Ale to wymaga albo dużo kasy, albo dużo czasu i kompetencji. Łatwiej byłoby zorganizować się np. przy parafii lub innej organizacji katolickiej, nawet opłacając „katechetę”.
Wydaje mi się, że duszpasterze powinni czuć się zobowiązani do pomagania w takiej formacji. Tym bardziej że w istocie nie chodzi tutaj o alternatywę dla lekcji w szkole, lecz o uzupełnienie.
To jest trochę tak jak ze sportem. WF w szkole jest dla wszystkich. Ale niektóre dzieci od małego ćwiczą tenis, bo rodzice na to łożą. Bez tego nie będzie sukcesów. W szkole powinna być obowiązkowa edukacja o życiu w społeczeństwie: o etyce, o religiach, o ich roli cywilizacyjnej...
Dla wszystkich, z rodzin wierzących i niewierzących. Natomiast formacja do życia w Kościele (jakimkolwiek) to sprawa „treningu”, doskonalenia, pasji, wybierania drogi życia.
Problemem jest niestety mamona.
Pensje katechetów w szkole to niemały zastrzyk gotówki dla Kościoła. Niemoralne jednak byłoby, gdyby było to motywacją do straszenia grzechem nieposyłających na religię do szkoły.
Prawdą jest, że wielu nie stać na dodatkowy wydatek na religijną edukację pozaszkolną. Wolą poprzestać na szkole. Ale czy mamy ich za to chwalić? Niekoniecznie. Lecz pomóc trzeba. I tu jest miejsce na organizowanie się wiernych i duszpasterzy. Wiadomo, że inna sytuacja jest na wiosce daleko od szkoły, a inna w mieście. Ale do wielu salek parafialnych mogłoby wrócić życie i to ciekawe życie, gdyby tam nie było przymusu, spędów, a raczej małe grupy, gdzie każdy czuje się podmiotowo.
Wytrenowanie mistrzów wymaga osobistego podejścia. Szkolna wiedza jest jak grunt. Nie może jednak zniechęcać do formacji.
Nie karzmy tych, którzy to rozumieją.