Karol Łebkowski z Łomży sędziował w Rio podczas Igrzysk Olimpijskich 2016
Karol Łebkowski z Łomży był jednym z 12 Polaków, którzy sędziowali w Rio. Podobnie jak sportowcy, on też wrócił z medalem, bardziej symbolicznym , ale dla niego równie ważnym.
- Jakie to uczucie: znaleźć się w elitarnym gronie najlepszych sędziów na świecie?
- Podczas Igrzysk Olimpijskich w Rio zapasy sędziowało 50 sędziów z całego świata, a ja byłem wśród nich jedynym sędzią z Polski. Natomiast we wszystkich dyscyplinach olimpijskich łącznie sędziowało 12 Polaków. To niewiele, bo jeszcze cztery lata wcześniej sędziów z Polski było 17, w tym dwóch w zapasach. Czuję się wyróżniony, że powołano mnie na najważniejszą na świecie imprezę sportową. Proszę mi wierzyć, jest to marzenie każdego sędziego. To też duża odpowiedzialność. Ogląda nas cały świat, a walki są przez bardzo długi czas po igrzyskach komentowane, analizowane i prezentowane jako materiał szkoleniowy.
- Czy obserwując zmagania na macie czuł się pan choć odrobinę jak sportowiec? Wszak całe pana życie związane jest ze sportem.
- Jak sportowiec może nie, gdyż cały czas miałem świadomość, że jadę tam do pracy. Ale po igrzyskach otrzymałem w podziękowaniu specjalny medal okolicznościowy. W dołączonym opisie można przeczytać „że ta impreza bez ciebie nie mogłaby się odbyć”.
- Tym niemniej, pana kariera sportowa pomogła w uzyskaniu kwalifikacji. Czy też można zostać sędzią tak wielkiej imprezy sportowej bez żadnego przygotowania?
- W wielu krajach sędziami zostają osoby zupełnie niezwiązane ze sportem. Dużo jeżdżę po świecie i spotykam takie osoby. Ja jestem jednak zdania, że zdecydowanie kariera zawodnicza pomaga w lepszym sędziowaniu. Dlaczego? Bo wówczas człowiek - dzięki zdobytemu wcześniej doświadczeniu - wie choćby jak się ustawić, jak patrzeć na walkę, gdzie mógł wystąpić faul. Kariera zawodnicza pomaga, ale nie jest obligiem, że jeśli jej wcześniej nie było, to nie zostanie się sędzią najwyższej klasy. Każdy ma szansę ukończyć kurs sędziowski, który zresztą w naszym kraju ja prowadzę, i następnie piąć się po szczeblach kariery.
- A łatwiej jest wyszkolić sędziego po karierze sportowej czy zupełnego „świeżaka”?
- Przyznam szczerze, że wolę osoby, które miały lub mają kontakt z dyscypliną. Na te najważniejsze imprezy staram się dobierać sędziów neutralnych, to daje komfort, że ktoś nie jest związany z żadnym klubem sportowym, co przy rzetelnym sędziowaniu jest bardzo ważne.
- Jaki mamy - pana zdaniem - poziom wyszkolenia sędziów w Polsce?
- Oceniam, że poziom sędziowania jest bardzo dobry. W kraju mamy dwie klasy na poziomie sędziego związkowego. Jeśli ktoś dobrze, poprawnie sędziuje, jest dyspozycyjny, zna język, wówczas jest kierowany na egzamin sędziowski międzynarodowy. W tym roku taki egzamin odbywać się będzie w Finlandii, podczas Mistrzostw Świata Weteranów. Z Polski będzie jechał jeden sędzia i myślę, że sobie poradzi. Jeśli już ktoś wejdzie w kategorię sędziego międzynarodowego, później zostaje mu piąć się po szczeblach kariery, aż do osiągnięcia najwyższej kategorii. Kiedyś mówiono na nią olimpijska, później E, a teraz 1S. Mnie ta droga na szczyt zajęła 18 lat. Na świecie w najwyższej kategorii jest około 150 sędziów. Z tego grona 50 pojechało na Igrzyska Olimpijskie.
- Pana wyjazd do Rio też nie był do końca pewny, bo tak klasa sędziowska się zmieniała.
- W ciągu roku jestem na 3-4 wyjazdach zagranicznych. Na każdych zawodach międzynarodowych jestem oceniany. Na koniec roku zbiera się Światowa Komisja Sędziowska i analizują każdego sędziego. Jeżeli sędzia został dobrze oceniony, kategoria jest nadawana na cały rok, ale nie jest dożywotnią. Jednak rok poprzedzający rok olimpijski był specyficzny. Ja osobiście zmieniałem kategorię pięć razy: najwyższa, niższa, najwyższa, niższa, najwyższa. Ale co ciekawe, w tym czasie sędziowałem wszystkie zawody mistrzowskie, czyli Mistrzostwa Europy i Mistrzostwa Świata w grupie seniorów .
- W końcu jednak został pan zakwalifikowany do Rio. Chciałbym zapytać, czy w trakcie igrzysk sędziowie i zawodnicy mają okazję, by się spotykać i wymieniać doświadczeniami, czy też raczej od samego początku prowadzą zupełnie odrębne „olimpijskie życia”?
- Nie mamy ze sobą kontaktu. Sędziowie mieszkają w hotelu poza wioską olimpijską. Spotykaliśmy się jedynie podczas ważenia zawodników, ale generalnie byliśmy odsunięci od kontaktu ze sportowcami i trenerami.
- Czy istnieje możliwość, by sędzia z Polski sędziował walkę swojego rodaka?
- Nie ma. Nie mogłem sędziować walki Polaka oraz osób narodowości polskiej. Taką sytuację miałem w tym roku, poprosiłem o wyłącznie mnie z sędziowania. Był to zawodnik niemiecki, ale narodowości polskiej. Ze względu na obiektywizm i własne sumienie nie chciałem być wystawiony do sędziowania jego walk.
- Czy sędziując walkę interesuje pana, jak bardzo zawodnik jest utytułowany?
- Nie interesuje mnie to zupełnie. Jak idę do walki, nie patrzę jakiej narodowości jest zawodnik, ani co osiągnął. Na macie wszyscy są równi. Dla mnie jest zawodnik w kostiumie czerwonym i niebieskim.
- Ile walk sędziował pan w Rio i która najbardziej zapadła panu w pamięć?
- W Rio sędziowałem około 35 walk. To sporo. W pamięci zapadła mi walka finałowa. Trwała 25 minut, podczas gdy normalnie trwa 6 minut. Zawodnik schodził z maty, kontuzja się odnawiała. Walka była na bardzo wysokim poziomie.
- Analizuje pan swoje walki, sędziowanie?
- Następnego dnia rano, po dniu zawodów, mamy odprawę. Omawiane jest to, co było złe, wskazywane są błędy. Po finałowej walce też pytano mnie, a dlaczego tak, a nie inaczej. Odpowiadałem - słuchaj, chcesz, obejrzyj walkę jeszcze raz. Jak już wróciłem do kraju, to niektóre swoje walki ponownie oglądałem. Żadnych zastrzeżeń do mojego sędziowania podczas trwania Igrzysk nie było.
- Zawodnicy czują przed panem respekt?
- W walce wszystkie elementy są ważne. Ale zawodnicy też patrzą na to, kto wychodzi do sędziowania. Wiedzą u kogo i na ile mogą sobie pozwolić. Trenerzy, mówiąc wprost, nas prawie lustrują. Wiedzą, że u mnie na nic sobie nie mogą pozwolić. Tak, jak walka przebiega, tak będzie oceniona.
- Ale Rio to także dla pana rozczarowanie...
- Bardzo liczyłem, że uda mi się być na ceremonii zamknięcia igrzysk. Dostaliśmy piękne wejściówki, podstawiono autobus, który miał nas zawieść na uroczystość.. W tym dniu była bardzo brzydka pogoda, więc gdy dojechaliśmy w okolice stadionu Marakana, byliśmy już mocno spóźnieni. Doszliśmy do wniosku, że zanim dojdziemy na stadion, zanim przejdziemy kontrolę bezpieczeństwa, to już impreza będzie miała się ku końcowi. Postanowiliśmy, iż wracamy do hotelu, gdyż o 4 rano wywożono już nas na lotnisko i musieliśmy się spakować. Rozczarowanie, że na żywo nie zobaczyłem zakończenia, było jednak ogromne.
- Ale inni pocieszali pana?
- Mówili: Karol, za 4 lata tak nie będzie! W Tokyo wszystko będzie dograne jak w szwajcarskim zegarku. Smak na Tokyo jest, więc może tam uda mi się zobaczyć otwarcie i zakończenie Igrzysk.
Karol Łebkowski
urodził się w 1965 r. w Łomży. Zdobył zawód kierowcy i mechanika w łomżyńskim „Mechaniaku” oraz tytuł technika w Zespole Szkół Mechanizacji Rolnictwa w Supraślu. Zapasy zaczął uprawiać w 1978 r. m.in. pod okiem trenerów: Wiesława Szczypa z Łomży, Ryszarda Zdzitowieckiego z Białegostoku i Ryszarda Głowackiego z Piaseczna. Największe osiągnięcia : 2. miejsce w międzynarodowym turnieju im. Władysława Bajorka w 1981 i powołanie do zapaśniczej kadry Polski oraz 4. miejsce w Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży w 1982.
W 1994 r. ukończył Instytut Wychowania Fizycznego w Gorzowie Wielkopolskim, uzyskując specjalność nauczycielską i trenerską.