Kasdepke pod muchą: 10 tysięcy kroków
Jeżeli jacyś złośliwi Czytelnicy, przeczytawszy mój poprzedni felieton, mieli nadzieję, że połamało mnie na dłużej, to śpieszę donieść, że jestem już w formie - i wprawdzie jeszcze nie biegam, ale 10 tysięcy kroków dziennie bez problemów wydeptuję. Energicznym krokiem! Takie w każdym razie było zalecenie mego rehabilitanta.
- Dlaczego właśnie dziesięć tysięcy? - spytałem.
- Tyle uznaje się za normę - usłyszałem w odpowiedzi. - Za dzienną normę, która wystarcza do utrzymania względnej sprawności i zdrowia.
Oczywiście diabeł mnie podkusił, aby grzebać w szczegółach - i wkrótce, dzięki Internetowi oraz rozmowom ze znajomymi lekarzami, zorientowałem się, że wiara w cudotwórczą moc przedreptania 10 tysięcy kroków dziennie to jednak mit. Po pierwsze - co innego dreptanie, a co innego energiczny marsz. A po drugie - liczba „10 tysięcy” wzięła się od stworzonego pod koniec lat 60. japońskiego krokomierza zwanego „man-po-kei” (co można przetłumaczyć jako „licznik 10 tysięcy kroków”). Dobrze to brzmiało marketingowo - ale za nazwą nie stały żadne badania udowadniające, że tyle właśnie kroków dziennie wystarczy dla zachowania formy. Ot, handlowy zabieg, który wkrótce zaczął być traktowany jako prawda objawiona.
Dzisiaj większość aplikacji treningowych uznaje „10 tysięcy kroków” za standartową długość niosącego zdrowie spaceru. Specjaliści zwracają uwagę jednak na pułapki standaryzacji. Kobiety pomiędzy 18. a 40. rokiem życia powinny chodzić minimum 12 tysięcy kroków. Tyle samo - mężczyźni do 50. roku życia. Podobnie rzecz się ma z dziewczynkami do lat 12. Norma dla chłopców to 15 tysięcy. Osobom starszym wystarczy podobno tylko 11 tysięcy. Ale gdyby chciały schudnąć, powinny zmuszać się do wydeptywania aż 18 tysięcy kroków!
Oczywiście można sobie dworować z wyznawców „10 tysięcy kroków”, faktem jest jednak, że wszelki ruch, nawet w niedużej dawce, jest lepszy od jego braku. Ruszajmy się więc! Gdy podczas rehabilitacji maltretowano mnie na stole do masażu, przypomniałem sobie mego dziadka, który nie potrafi usiedzieć w miejscu i wyrywa się na wielogodzinne spacery do lasu, gdy tylko jest to możliwe. Efekt?! Ja odwiedzam lekarza regularnie, a dziadek wcale. Serdecznie go pozdrawiam - do zobaczenia na szlaku!