Kasztanowe, blond, czarne, anielskie
Dla jednych to tylko włosy, dla drugich aż włosy - mówią rodzice chorych dziewcząt, którym peruki dodają pewności siebie i sił do dalszej walki. Sześcioletnia Martynka już po raz drugi odda włosy na perukę dla dzieci po chemioterapii. Pierwszy raz zrobiła to, gdy miała zaledwie 3,5 roku.
Martynka chciała ściąć włosy, ale dopiero po jasełkach, bo marzyła, aby być jeszcze długowłosym aniołkiem na przedstawieniu - wspomina Marta Urban, mama dziewczynki.
Włosy Martynki w wieku 3,5 roku sięgały do pupy. Sama postanowiła, że to czas na cięcie. Dlaczego? - Bo bolały mnie przy czesaniu - odpowiada. Do tego dochodziły kłopoty z myciem, suszeniem, układaniem fryzury i ciężarem włosów.
Dlatego dwa lata temu zaczęły się poszukiwania salonu, w którym dziewczynka mogłaby skrócić włosy w przyjaznej atmosferze. - Do salonu przy ul. Narutowicza miałyśmy najbliżej. Przez przypadek dowiedziałam się, że odbywała się tam akcja oddawania włosów na peruki dla dzieci chorych na raka. Wtedy opowiedziałam o tym pomyśle Martynce - wspomina mama.
Gdy dziewczynka dowiedziała się, że jej włosy po obcięciu mogłyby trafić do potrzebujących dzieci od razu się do tego pomysłu zapaliła. - I co mnie zszokowało, kazała ciąć króciutko. Jak najkrócej, by jak najwięcej włosów im przekazać - opowiada mama.
W ten sposób, 3,5-letnia Martynka obcięła 35 centymetrów. Włosy zostały jej krótkie, do szyi, odrobinę na karku musiała wygolić maszynką. - A jaka była wtedy szczęśliwa, jak jej było wtedy lekko! W drodze powrotnej do domu cały czas dotykała nowej fryzury - mówi pani Marta Urban.
Włosem w raka
Martynka oddała włosy w styczniu 2015 roku w ramach akcji „Włosem w raka” dla Stowarzyszenia Mówimy NieboRakowi. - Myślałam o tym już trochę wcześniej, ponieważ mama chrzestna Martynki zachorowała na raka i nosiła perukę ze sztucznych włosów. W planach był zakup bardziej kosztownej, z prawdziwych włosów. Niestety, nie każdemu udaje się wygrać walkę z chorobą. Chrzestna jest teraz na górze i opiekuje się nami. Na pewno jest strasznie dumna, że Martynka chce pomagać innym chorym dzieciom - mówi mama dziewczynki.
Bardzo ważnym momentem było poznanie 16-letniej Oli, której Martynka przekazała perukę. - Dla mojej córki to były tylko włosy, a dla Oli aż włosy. W peruce dziewczyna zmieniła się nie do poznania wspomina pani Marta.
Po dwóch latach, włosy prawie już 6- letniej Martynki sięgają do pasa. Najczęściej wiąże je w warkocze lub kucyki, bo lubi aktywnie spędzać czas. Trenuje karate, lubi taniec, a dłuższe włosy tylko jej przeszkadzają w dobrej zabawie. Dlatego, dziewczynka po raz drugi chce je ściąć i oddać na perukę. Tym razem chodzi o ogólnopolską akcję „Z miłości do włosów”, która odbędzie się 17 lutego. - Teraz obetniemy z 30 centymetrów. Trzecie cięcie będzie pewnie już po komunii świętej - zaznacza mama.
Utrata wiary w siebie
Ola ma obecnie już 18 lat. Perukę z rąk Martynki dostała dwa lata temu, akurat gdy miała pójść do liceum. - Włosy dostała jeszcze w trzeciej klasie gimnazjum. Jak weszła do szkoły w peruce, to nikt jej nie poznał. Wszyscy byli zszokowani. Myśleli, że to jakaś nowa uczennica przyszła do klasy - wspomina mama Oli.
Przed postawieniem diagnozy o nowotworze krwi, Ola miała włosy koloru blond z kilkoma jaśniejszymi pasemkami od słońca. Po chemioterapii i przeszczepie szpiku, cebulki włosów były słabe, zaczęły wypadać, przez rok nie rosły. Teraz, co prawda lepiej rosną, ale wciąż nie tak, jak u zdrowego człowieka.
- Z nową peruką Ola poszła do liceum. Nikt nie wie, że nie są to jej naturalne włosy. Traktuje je jako część ubioru. Nie ukrywamy tego, ale też nie uważamy, by wszystkim opowiadać o tym, co się przeżyło, nie ma takiej potrzeby. Jak ktoś się zapyta, to owszem, Ola opowiada, co przeżyła - mówi mama dziewczyny.
Na szczęście włosy kiedyś odrosną. A najważniejsze, że Ola jest zdrowa i wyleczona. - Chodzi do szkoły, spełnia swoje marzenia. W przyszłości może zostanie biotechnologiem albo chemikiem - mówi mama Oli.
Perukę nosi też 7-letnia Natalka z Lublina, która cierpi na łysienie plackowate. - U nas choroba uakatywniła około 3 roku życia niewielkiem łysieniem w jednym punkcie. Potem, fragmentami zaczęły wypadać córce kolejne kępki włosów. W ciągu roku wyszły niemal wszystkie. W wieku 5,5 lat nie miała już nic, nawet rzęs i brwi - opowiada pani Marta.
Łysienie plackowate to choroba, z którą trzeba borykać się przez całe życie. Uaktywnia się w przełomowych chwilach np. w czasie dojrzewania lub nagłego stresu.
- Przez kilka lat może być spokój, a potem znowu włosy zaczynają wypadać. To choroba, która atakuje mieszki włosowe, traktuje włosy jako ciało obce i ich się po prostu pozbywa - tłumaczy mama Natalki.
Dziewczynka dostała perukę przed rozpoczęciem pierwszego dnia w szkole podstawowej, w 2015 roku. Peruka była w kolorze ciemnego blondu i z grzywką. - Mocno przeżywała, że dostała tę perukę. Tym bardziej że włosy były długie i wyglądały bardzo naturalnie. Pamiętam, że jak je rozpuściła, to łaskotały ją po plecach. Tak naprawdę, Natalka jeszcze nigdy takich swoich włosów nie miała, a kończy w lutym już 9 lat. Bo zanim zdążyły urosnąć, to wypadły - opowiada mama dziewczynki.
Peruka sprawdza się szczególnie w czasie występów przed publicznością, bo Natalia tańczy i często wyjeżdża na turnieje.
- Daje jej to więcej pewności siebie, nie musi się krępować. W okolicy wszyscy znają jej historię, ale jeżeli chodzi o pokazanie się szerszej publiczności, to peruka jest jej nieodłącznym elementem ubioru - przyznaje pani Marta.
Dobro wraca
Od grudnia 2014 roku, w samym Lublinie już ponad 300 osób obcięło włosy w wyznaczonych salonach fryzjerskich i przekazało je na peruki dla chorych osób. Rekordzistka oddała ponad 60 centymetrów.
Niedawno, swoje 45 centymetrów czarnych, gęstych włosów oddała ponownie Emilia Antoniewska. - Myślę, że za dwa lata znowu to powtórzę. Na pewno nie zrezygnuje, a zmiana fryzury bardzo mi się przydała. Poza tym wiem, że mogę komuś pomóc - przyznaje Emilia.
Dwa lata temu o akcji strzyżenia dowiedziała się przypadkiem z gazety. Poza tym nie chodziła wcześniej do fryzjera, bo nikomu nie ufała, dlatego przyznaje, że w domu sama cięła włosy przed lusterkiem.
- Cieszę się, że moje włosy komuś sprawiają radość. Pomoc innym dla mnie dużo znaczy. Dużo lepiej czuję się jako człowiek, fizycznie i psychicznie. Muszę przyznać, że w momencie strzyżenia, dawka adrenaliny jest dla mnie tak duża, jakbym skakała na bungee. Poza tym, wiem też, że dobro wraca i jeśli kiedykolwiek będziemy potrzebowali pomocy, to ona się znajdzie, bo skupiamy wokół siebie dobre dusze. Ja nazywam takich ludzi aniołami, które dają nam dobrą energię i sprawiają, że może być nam łatwiej w życiu - mówi Emilia Antoniewska z Lublina.
Na przygotowanie jednej peruki potrzebne są włosy od pięciu, sześciu osób. Do tej pory, dzięki akcjom Stowarzyszenia Mówimy NieboRakowi sześćdziesięcioro dzieci otrzymało peruki z naturalnych włosów. W tym siedem dziewcząt z Lublina.
- Ręką czy nogą się nie podzielimy, ale włosy odrastają. Jest to dar serca, który w żaden sposób nas nie obciąża. Tym bardziej że w Polsce włosy to nadal atrybut kobiecości. Chociaż moim marzeniem jest, żeby nikt nie potrzebował peruk - mówi Iwona Maikowska, koordynator Akcji „Włosem w raka” w Lublinie.