Katarzyna Kotnowska. Ukojenie w czasach pandemii
Katarzyna Kotnowska, krakowska artystka, w czasie pandemii dodawała mieszkańcom otuchy, umieszczając w przestrzeni miasta wyjątkowe hasła z przesłaniem dla Krakowian.
Pamiętasz pierwsze hasło, którym postanowiłaś dodać krakowianom otuchy?
Pierwsze było „Jeszcze wrócą piękne dni” z jednej strony słupa, a z drugiej strony był cytat z piosenki Grechuty: „Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”. Był początek pandemii, panowała ogromna niepewność, nie wiedzieliśmy, co nas czeka, co się będzie działo, a wyobrażenia - budowane na bazie pandemii znanych z historii - były takie, że niedługo wszyscy zachorujemy i trup będzie się ścielił po ulicach. Wiosną ubiegłego roku były też największe obostrzenia - mieszkam w obrębie Rynku, a tu Planty zagrodzone taśmami, pusto wokół, bo w okolicy Rynku w większości budynków nikt nie mieszka, o północy gasły światła, wszystko to dawało bardzo nieprzyjemne, lękowe odczucia. Słup, na którym zazwyczaj wisiały ogłoszenia o koncertach, wydarzeniach kulturalnych w mieście, został obklejony na biało - to też był taki znak, że nie ma nic i nie wiadomo, co będzie. Miałam farbę i potrzebę, żeby sąsiadom, ludziom, którzy tak jak ja wychodzą z psami czy idą na przystanek, powiedzieć coś od siebie, dodać im otuchy.
Przechodząc ulicą pewnie widziałaś rekcje na twoje hasła.
Tak, to było naprawdę super! Słup z pierwszym napisem był u wylotu Siennej i Św. Krzyża. Ludzie się przy nim zatrzymywali, robili zdjęcia i przesyłali je sobie ku pokrzepieniu serc. To hasło dawało wtedy nadzieję. Wiadomo, że ja też wówczas patrzyłam na to inaczej - była ekscytacja, ale i lęk.
Pierwsze hasło powstało spontanicznie, bez wizji kolejnych?
Tak. Miałam pomysł, ale nie było żadnej kalkulacji, to się po prostu działo - poszłam z mamą, która trzymała mi słoik z farbą i zrobiłam pierwszy napis. Potem wrzuciłam zdjęcie na Instagram, żeby ludzie, którzy siedzą w domach w zamknięciu mogli poczuć coś dobrego. Z czasem te napisy stały się formą komunikacji między mną a krakowianami, a potem się okazało, że nie tylko. Ale na początku nie miałam poczucia, że to nabierze takiego rozmachu i rozniesie się tak bardzo w social mediach, dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, jaką to ma moc.
Rzeczywiście media społecznościowe poniosły tę akcję.
To było wspaniałe i dla mnie osobiście też przełomowe, ponieważ ja też się mierzę ze swoimi problemami.
Wówczas byłam w trakcie terapii, wyjście z domu wcale nie było takie proste, miałam więc też poczucie, że to jest też dla mnie, bo ośmielam się wyjść i zrobić coś bez publiczności, z którą muszę się zderzyć bezpośrednio i że są ludzie, którym to także pomogło.
Wiadomo, że nie wszystkim się ta akcja spodobała - ludzie są różni, niektórzy mówili, że robię to dla poklasku.
Spotkałaś się z takimi reakcjami?
Doszły mnie takie głosy. Podpisywałam się tylko literą K., ale wrzucałam te zdjęcia na swój Instagram, nie ukrywałam, że jestem autorką. Dziś patrzymy na tamten czas inaczej, ale wówczas ludzie się bali, byli zmęczeni samotnością, izolacją, odcięciem od rodziny, niepewnością. Na rogu Sławkowskiej i Tomasza napisałam hasło „Wspieraj lokalnie” - mam wielu znajomych, którzy zajmują się gastronomią, dla nich to był bardzo trudny czas. Albo „Każdy za kimś tęskni” na ul. Św. Tomasza, bo to był czas, kiedy wszyscy tęskniliśmy, albo rozdzieleni z bliskimi, albo za normalnością, bez pewności, kiedy to minie. Dziś nie czujemy już takich emocji.
Skąd czerpałaś inspiracje na hasła?
Pierwsze - „Jeszcze wrócą piękne dni” - narodziło się z rozmowy z moim przyjacielem Bartkiem Chwilczyńskim. Napisałam cytat z Grechuty - „ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”, fragment jednego z moich ulubionych wierszy Szymborskiej, która też mieszkała w Krakowie: „czemu ty się zła godzino/ z niepotrzebnym mieszasz lękiem?/ Jesteś - a wiec musisz minąć./ Miniesz - a więc to jest piękne”. Czułam, że skoro do mnie przemawiają te słowa, to przemówią też do innych. Liczyła się tylko treść, lokalizacja i czas. Nie traktuję też tych haseł jako czegoś superinnowacyjnego, byłam nawet zakłopotana szumem, jaki się wokół tego pojawił, m.in. zwróciło się do mnie Muzeum Krakowa, które robi wystawę o pandemii. To bardzo wzruszające, że ktoś uznał, że wniosłam jakąś wartość w życie miasta, to nadaje realny sens życiu, choć w porównaniu z tym, co robili np. medycy, to jest nic.
Wprawdzie wykorzystywałaś powierzchnie tymczasowe do prezentacji haseł, ale czy nie bałaś się, że jednak mogą się pojawić konsekwencje pisania w przestrzeni publicznej?
To był czas intensywnych remontów, dla mnie płaszczyzny, które się wówczas pojawiły, np. płyty ogrodzeń tymczasowych stały się przestrzenią do zagospodarowania. Żadne budynki nie zostały zniszczone - nie popieram tego. Kraków był wprawdzie pusty, ale było też w tym czasie dużo patroli policji, straży miejskiej, w obrębie Rynku jest też dużo kamer, więc miałam obawy, że będę musiała się tłumaczyć z tego, co robię.
A zdarzyło się coś takiego?
Kiedy pierwszy raz pisałam na słupie, musiałam się za nim schować przez strażą miejską, innym razem przed policją - byłam z mamą, musiałyśmy się rozdzielić, udając, że spacerujemy. Robiłam wtedy napis „Dziękujemy wszystkim, którzy pracują, żebyśmy mogli zostać w domu”.
Czy hasła jeszcze powstają?
Te hasła powstały w specyficznym momencie, potem zmienił się nastrój; najpierw były wybory, potem marsze kobiet, inne sprawy zaczęły mieć znaczenie. Gdybym teraz chciała coś powiedzieć, mam wrażenie, że byłoby to już bardzo przekalkulowane. Mam wrażenie, że teraz te napisy nie miałyby już takiej siły, nie byłyby tak prawdziwe, straciłyby swoją magię.
Zdarzyło się, że ktoś ci odpisał?
Nie. Ale też nigdy nikt nie zniszczył i było to fajne uczucie, miałam poczucie, że ludzie chcą, żeby to było.
Wiesz, co się stało z tymi powierzchniami, na których powstały hasła?
Niektóre, jak te pierwsze na słupie, zostały zaklejone ogłoszeniami. Wiem o jednej płycie, że gdzieś się zachowała, inne dostały drugie życie.
Twoje hasła zainspirowały też innych.
Zwróciła się do mnie firma komunikacyjna, która chciała umieścić hasła na autobusach, na przystankach - to było super. Ale też skopiowała je pewna radna, przypisując je sobie. Na początku się oburzyłam, jednak skończyło się na przeprosinach i konkluzji, że najważniejsze, żeby ludziom dało to coś dobrego. Nie robiłam tego jako artystka, ale jako ja, Kasia, która chce pocieszyć sąsiadów.
Koleżanka wysłała mi zdjęcie biurka swojego taty, na którym stoi wydrukowane zdjęcie napisu „Jeszcze wrócą piękne dni” - on nie ma pojęcia o moim istnieniu, zrobił zdjęcie, przechodząc ulicą. W tym czasie odszedł ktoś mu bliski. Nawet, gdyby miało to mieć sens i znaczenie tylko dla tego jednego człowieka, gdyby pokrzepiło tylko jego - to wszystko to miało znaczenie.
Mieszkasz przy Rynku, widziałaś, żeby kiedykolwiek był tak pusty?
Nie. To było porażające. Hejnał niósł się tak czystym dźwiękiem, wzruszało mnie to. Wielka cisza i tylko pojedyncze dźwięki. Na początki było to bardzo niepokojące, dodatkowo, gdy w centrum gasły światła, czułam dyskomfort, ale po jakimś czasie ta cisza stała się dla mnie ukojeniem. Żyjemy w czasach, gdy każdego dnia dostajemy bardzo dużo różnych bodźców, pojawia się lęk, że nas coś omija, presja i oceny z zewnątrz, oczekiwania innych i czasem nie mamy nawet możliwości zastanowienia się nad tym, czego sami chcemy, co czujemy, co jest dla nas ważne. Ten czas mi to właśnie dał - możliwość odkrycia moich wewnętrznych pokładów i realnych potrzeb, ale też zdałam sobie sprawę, że pewnych rzeczy wcale nie potrzebuję, tego nie widziałam wcześniej.