Kabaret to bardzo trudna i misterna forma. Mamy dziś wiele jego odmian, ale jedno nigdy się nie zmienia. Kabaret dobry powinien śmieszyć. A to, jak wiemy, z miejsca weryfikuje widownia. Warunki? Lubię, jak tradycyjny kabaret bądź stand up operuje ładnym słowem, dźwiękiem lub gestem, jest elokwentny, także mówi mi coś o twórcy, o jego widzeniu świata. Jeśli jeszcze czuję w tym pasję, prawdę, naturalność - to cud, miód, malina.
Kiedy kabaret jest dobry? Jakie musi spełniać warunki?
Kabaret to bardzo trudna i misterna forma. Mamy dziś wiele jego odmian, ale jedno nigdy się nie zmienia. Kabaret dobry powinien śmieszyć. A to, jak wiemy, z miejsca weryfikuje widownia. Warunki? Lubię, jak tradycyjny kabaret bądź stand up operuje ładnym słowem, dźwiękiem lub gestem, jest elokwentny, także mówi mi coś o twórcy, o jego widzeniu świata. Jeśli jeszcze czuję w tym pasję, prawdę, naturalność - to cud, miód, malina.
Łatwiej jest wzruszyć publiczność czy rozśmieszyć?
Śmiech to również wzruszenie. Przypomina mi się teraz mistrz humoru i emocjonującej żonglerki uczuciami - Charlie Chaplin.
Potrafił w jednej chwili sprawić, że spadamy ze śmiechu z krzesła, by za moment sięgnąć z podłogi po chusteczki. I to jest mistrzostwo. Sekret tej mieszanki odkryli naprawdę nieliczni.
Ostatnio powstało sporo różnych grup kabaretowych. O czym to świadczy?
Z jednej strony na pewno o potrzebie wyrażenia się przez śmiech, co cechuje ludzi inteligentnych.
Z drugiej, często oglądając młodych adeptów sztuki kabaretowej, zauważam, że nie kryją się oni zbytnio z brakiem pokory i głośno mówią o wielkiej chęci bycia popularnym, zajmowania się czymś, co przynosi - uwaga! - łatwe pieniądze. Proszę mi wierzyć, życie bardzo szybko weryfikuje takie postawy. Na scenie kabaretowej zostają zawsze pasjonaci. Tylko oni zdobywają publiczność.
Czy Polacy lubią być rozśmieszani?
Bardzo. Byle tylko nie z siebie (śmiech). Z moich najnowszych obserwacji widowni wynika, zatem odważnie wnioskuję, że pojawiła się w Polsce pewna grupa ludzi, która absolutnie nie chce być rozśmieszana. Podejrzewam nawet, że uważają oni, iż monopol satyry również li i wyłącznie do nich należy. Nie śmieszą jednak i sami się z zasady nie śmieją, bo poczucia humoru nie mają. Ale oni o tym nie wiedzą, co się zapętla i prowadzi do niezwykle absurdalnych sytuacji. A my, zawodowcy, musimy to oglądać.
Jakie dowcipy Polacy najbardziej lubią?
Z tym jest różnie. Zazwyczaj śmieszy nas coś, co jest nam znane. Jakaś ciekawa, śmieszna sytuacja albo dość niecodzienna relacja. Na pewno zawsze aktualne jest rozprawianie się na scenie z komunikacją damsko-męską. Ale też z naszymi wadami bądź zaletami narodowymi. To zawsze działa.
Skąd taka popularność różnych kabaretonów?
Kiedyś podejrzewałam, że chodzi tu o ubiór. W tym sensie, że tak normalnie można przyjść na kabaret ubranym. Bo do takiego teatru to już trzeba się przygotować, jakąś szpilkę lub krawat założyć. A kabaret to takie swojskie przedstawienie. I pośmiać się można. Po całym dniu zresetować, odprężyć. Ale to moje myślenie legło w gruzach, bo przecież do kina na film też można nawet w worku powędrować. Zatem nie odpowiem na to pytanie (śmiech).
Będzie pani jurorem szczecińskiego festiwalu „Szpak” (Festiwal Komedii Szpak - od 24 do 27 listopada). To wielka odpowiedzialność. Po której stronie sceny czuje się pani lepiej? Występując czy oceniając?
Odpowiem tak. Przyjeżdżając na konkurs czy przegląd, zdecydowanie lepiej jest siedzieć w gronie jury niż mierzyć się, drżeć w kulisach i być ocenianym. To normalne, prawda? (śmiech).
Natomiast, już poważnie, najlepiej czuję się na scenie podczas zwykłych spektakli, podczas spotkania na żywo z publicznością.
Co pokaże pani sama podczas 10. Festiwalu Komedii Szpak w spektaklu „Impro z gwiazdami”?
To będzie improwizacja, więc zobaczymy, w którą stronę cała ta sprawa się rozwinie i czy będzie już po dwudziestej. W każdym razie wezmę ze sobą kilka rekwizytów. Bardzo liczę na szaleństwo improwizacji, to tak pięknie aktywizuje szare komórki. Cieszę się, że przed nami taki sprawdzian!
Jak ocenia pani kondycję polskiego kabaretu?
Na pewno w tak dobrej formie jak kondycja polskich sportowców. Treningi są intensywne, możliwości spore. Wyczekujemy mistrzów.
Pani najbardziej ulubiony kabaret, dowcip, sytuacja, scena?
Mnóstwo scen mam teraz przed oczami. Z macierzystej mej grupy moralnej nigdy nie zapomnę zagranego tylko raz na potrzeby Tygodnika Moralnego Niepokoju skeczu „Posiedzenie PZPdZ, czyli Polskiego Związku Piłki do Zbijaka”. Nie zapomnę też jednego z wieczorów na krakowskim festiwalu PAKA, kiedy na scenie kolega Pedro z kabaretu Ciach straszył, kto ma zagrać konia. Potem pierwsze wyjście na scenę Mumio. Lista długa.
Do tej pory częściej pracowała pani z mężczyznami. Przeważnie była pani w ich gronie takim rodzynkiem. Jak to jest być jedyną kobietą wśród mężczyzn, pracując przy przedsięwzięciach artystycznych?
Fajnie. Ale również jak w innych przypadkach trzeba się solidnie napracować, by się wyeksponować.
Znana jest pani ze szczerego i zaraźliwego śmiechu. Czy często panią proszą, aby kogoś rozśmieszyć?
Bardzo często. Proszą wtedy o jakąś próbkę czegoś, co mogłoby mnie rozbawić. I tu już jest różnie. Konsternacja. Niektórzy z miejsca uciekają, inni mają już coś w zanadrzu. No i właśnie z tym zanadrzem jest najsłabiej.
Jeśli jest pani na jakimś spotkaniu w gronie paru osób, nie wszyscy to przyjaciele dawno znani, to czy pani opowiada kawały, czy pani opowiadają kawały?
Nigdy nie opowiadam dowcipów. Nie umiem, nie znam się na tym, zarobiona jestem (śmiech). Szewc bez butów chodzi.
Uciekam też, gdzie pieprz rośnie (patrz: Indie, Zanzibar), gdy ktoś zabiera się do opowiedzenia mi kawału. No jakoś tak mam.
Czy rzeczywiście śmiech może być lekarstwem?
Absolutnym. Jestem tego chodzącym przykładem. Odpukać, prawie w ogóle nie choruję. Bardzo mi się spodobało odkryte niedawno przeze mnie moje zdjęcie w internecie z superpodpisem: „Jeżeli śmiech to zdrowie, to ta kobieta jest nieśmiertelna”. I tego się trzymam.