„Wesele” Wyspiańskiego to trudny tekst, bo oprócz powierzchni, siatki konkretnych postaci, które trzeba znać, i sytuacji politycznej, którą trzeba rozumieć, musimy sięgnąć o wiele głębiej. Kraków w 1901 roku nie był jeszcze na to gotowy - mówi Katarzyna Siwiec, autorka książki „Daję Waści złoty róg. Plotki o Weselu ciąg dalszy”.
O zdrowie krakowskich dewotek obawiano się już w 1890 roku. Słusznie?
Mówisz o ślubie Anny Mikołajczykówny z malarzem Włodzimierzem Tetmajerem? No cóż, trzeba wiedzieć, jakim miejscem był ówczesny Kraków. Otóż było to miasto niewielkie, zacofane nieco, pozostające na peryferiach wielkiego imperium i wielkich stolic, jak Lwów i Wiedeń. Wszyscy się tutaj znali i niemalże wszyscy byli ze sobą spokrewnieni. Dobrze się miały salony, w których spotykano się, rozmawiano o polityce i nie tylko. Plotkowano na potęgę! Co tu dużo mówić, małżeństwo szlachcica, nawet zubożałego, z córką niebogatego chłopa musiało budzić emocje. Stąd troska o stan zdrowia niektórych krakowianek, o czym donosi Adam Dobrowolski, którego słowa przytaczasz. Skandal zaś miał swój początek w modzie na sielskość, która wyszła z placu Matejki, a dokładnie z murów Szkoły Sztuk Pięknych. Brać malarska, czyli malaria, gawędziła w kawiarniach, zachwycając się pobliskim targowiskiem kleparskim, a konkretnie barwną, kolorową polską wsią, reprezentowaną przez przybyłe na targ dziewczyny, krzepkie i urodziwe - z czasem ich modelki. Tam Włodzimierz Tetmajer dojrzał swoją przyszłą żonę.
Rodzina nigdy nie zaakceptowała jego wyboru.
Julia Tetmajerowa, macocha Włodzimierza, tak oto relacjonowała w liście fakt przyjścia na świat wnuczki Jadwigi (w „Weselu” Isi): „Niby oczy ojca, ale całość chłopska”. Adolf Tetmajer, jej małżonek, nawet na łożu śmierci nie zdobył się na jakikolwiek gest pojednania wobec swego pierworodnego. Włodzimierz Tetmajer nie miał łatwego życia, oj nie miał!
„Wystaw sobie, że ona sama nosi mleko do miasta i staje z nim na rynku i sprzedaje!” - donosiła ta sama dama, mocno oburzona do syna Kazimierza (poety). Trudno się chwalić taką synową?
Zależy, co dla kogo jest ważne. W pewnych sferach niełatwo było zaakceptować kobietę, która doi krowy zamiast błyszczeć na salonach. Anna po prostu dbała o męża i dzieci, była, powiedzielibyśmy dziś, gospodarną panią domu. A rodzina była liczna; Tetmajerowie dochowali się aż dziewięciorga dzieci.
Jej mąż miał nieustające konflikty z Towarzystwem Przyjaciół Sztuk Pięknych i chyba problemy ze
sprzedażą swoich dzieł. Żalił się, że lepiej chować wieprze niż malować obrazy. Był sfrustrowany?
Rozgoryczony i skłócony ze środowiskiem. Bo choć był świetnym artystą, społecznikiem, wielkim patriotą i człowiekiem ogromnie wartościowym, to zarabianie pieniędzy szło mu opornie. Tak przynajmniej uważała jego macocha.
10 lat po pierwszym skandalu zbliża się kolejny. Tym razem Lucjan Rydel przymierza się, by zostać tak zwanym chamem. Przez tę dekadę coś się zmieniło w krakowskiej mentalności?
Nic. 10 lat to dla konserwatywnego Krakowa za krótko. To był może nawet większy skandal niż poprzednio. Wystarczy przeczytać relacje o tym, jak w dzień swojego ślubu Lucjan Rydel i jego bliscy nie mogli przedrzeć się do kościoła, bo tylu ciekawskich wypełniło szczelnie bazylikę. Choć krakowianie byli przyzwyczajeni do widoku pawich piór, paradnych strojów i chłopskich furmanek, bo przecież mieszkańcy Bronowic w kościele Mariackim mieli swoją parafię, to jednak co innego przyzwyczajenie do swoistej egzotyki, a co innego ślub znanej w mieście postaci. Lucjan Rydel Junior to syn byłego rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, wybitnego okulisty, a wnuk samego Józefa Kremera, filozofa, rozkochanego w greckiej kulturze historyka sztuki i również rektora UJ. Na dodatek pan młody to człowiek wybitnie utalentowany ze znaczącym dorobkiem w wielu dziedzinach; pisał, tłumaczył, zajmował się dziennikarstwem. Świetnie czuł scenę (w przyszłości aktorzy twierdzili nawet, że jego tłumaczenia francuskich sztuk są lepsze niż Boya). Natomiast zaletą Jadwigi, młodszej siostry Anny Tetmajerowej, była głównie młodość i uroda. Dlatego dziwił się prof. Stanisław Tarnowski na wieść o osobliwym ożenku swego ukochanego ucznia: „Jaki oni, jednakowo ich interesujący, temat znajdować będą w drugiej połowie doby, tego się domyślam, ale o czym oni będą mówili za dnia?”. Z pewnością pół Krakowa zastanawiało się nad tą kwestią.
Jan Skotnicki, na którego powołujesz się w książce, charakteryzując Lucjana Rydla, twierdził, że był on bardziej chłopski niż sami chłopi. Trąciło to wręcz operetką. Naprawdę taki był Rydel?
A Boy wyśmiewał jego gadulstwo. Uważam, że Lucjan Rydel był człowiekiem absolutnie wybitnym. Niesłusznie patrzymy na niego przez pryzmat postaci, którą stworzył Wyspiański. Na domiar złego przyrosła też do niego Boyowska plotka. Pierwowzór Pana Młodego z „Wesela” to człowiek wszechstronnie utalentowany. To był prawdziwy życiożerca, jak niezwykle trafnie nazwał go jego szkolny kolega, poeta Maciej Szukiewicz. Dodałabym jeszcze „rozgorączkowany życiożerca”. Śmiem twierdzić, że ta jego pozbawiona umiaru wszechstronność i apetyt na życie, szczerość i ogromna spontaniczność trochę mu nawet szkodziły. Miał mnóstwo energii, dziś powiedzielibyśmy, że to pewnie z powodu ADHD. Rozrzut jego zainteresowań był przeogromny. To nie tylko teatr, literatura, sztuka, Kraków i jego zabytki, ale też działalność społeczna. Autor „Betlejem Polskiego” i „Zaczarowanego koła” był niestrudzonym animatorem życia wsi. W stodole w Toniach organizował przedstawienia z chłopami aktorami, na które zjeżdżało towarzystwo z Krakowa. Działał też w kołach rolniczych, udzielał praktycznych rad, wypowiadał się np. na temat uprawy roślin, hodowli koni, chorób wieku dziecięcego czy... połogu. A jak zaciekle walczył o Bramę Floriańską, którą chcieli przebudować, by przejechał pod nią tramwaj! W jej obronie wytapetował miasto ulotkami. Do jego licznych zasług należy dopisać jeszcze i tę, że stworzył nowy gatunek literacki. Wspomniane już „Betlejem Polskie” to szopka polityczna. Dlatego uważam, że należy uznać Lucjana Rydla za ojca krakauerologii, to jest nauki o wyższości Krakowa nad resztą świata.
Rydel nie pozwolił nigdy żonie obejrzeć „Wesela” w teatrze. Czego się bał?
Jadwiga była osobą delikatną, subtelną i nie przeszłaby jej przez usta choćby taka kwestia: „Ino to ciarachy tworde, trza by stoć i walić w morde”, którą każe jej wypowiedzieć Wyspiański. Kiedy jednak, w 1926 roku, po śmierci męża, obejrzała wreszcie sztukę, była pozytywnie zaskoczona, że
Wyspiański obdarzył ją aż taką dawką werwy.
Czy faktycznie Rydel Wyspiańskiemu dał w pysk?
Niektórzy utrzymują, że śmiertelnie się na niego obraził, inni kwitują, że to bzdura. Zrozumiał dramat, choć na pewno miał żal, że przyjaciel przedstawił jego ukochaną tak, a nie inaczej. No i że sportretował w dramacie jego młodszą siostrę, Haneczkę. Był jednak człowiekiem teatru i nie mam wątpliwości, że odczytał „Wesele” tak, jak odczytać je należy.
A jak należy?
„Wesele” nie jest reportażem ze ślubu Lucjana Rydla i Jadwigi Mikołajczykówny, nie odbierajmy więc arcydramatu dosłownie. Jego głęboko tragiczna, wstrząsająca wymowa nie od razu została należycie odebrana. Właściwie odczytał go np. Rudolf Starzewski (Dziennikarz), ale wydaje się, że ówczesne społeczeństwo nie dostrzegło metafory, niełatwej symboliki. To trudny tekst, bo oprócz powierzchni, siatki konkretnych postaci, które trzeba znać, i sytuacji politycznej, którą trzeba rozumieć, musimy sięgnąć o wiele głębiej. Kraków w 1901 roku nie był jeszcze na to gotowy.
Jest 16 marca, 1901 rok, premiera. Wyspiański faktycznie nie wyszedł na scenę, by się ukłonić?
Podobno nie. Żalił się, że więcej go na wesele już nikt nie zaprosi. Zorientował się chyba, że widzowie odczytują tekst zbyt dosłownie. Byli tacy, którzy wychodzili z premiery oburzeni, głośno trzaskając drzwiami. Panie Eliza Pareńska i Helena Rydlowa też nie mogły być zadowolone. Ich córki, sportretowane przez Wyspiańskiego w dramacie, wchodziły przecież w wiek, kiedy trzeba je było wydać za mąż, znaleźć dobrą partię. Panienka z dobrego domu obsmarowana przez literata? To było kiepskie. Zrobiła się z tego wielka granda.
Dyrektor teatru Józef Kotarbiński nie wróżył sztuce powodzenia. Aktor Włodzimierz Sobiesław (Gospodarz) najwyraźniej nie zrozumiał swojej roli. Żartował, że gdyby nawet tygrys wszedł na scenę, i tak by nikt tego nie zauważył.
A sztuka się grała, były komplety. Autor encyklopedii „Wesela” Rafał Węgrzyniak prześledził dokładnie recepcję sztuki na różnych scenach i nie ma wątpliwości, że był to w tamtych czasach prawdziwy hit frekwencyjny.
To było szczęśliwe małżeństwo? Rydla z Mikołajczykówną?
Bardzo. Dochowali się dwójki dzieci, przeżyli ze sobą osiemnaście lat, żyjąc w spokoju i miłości.
Rydlowie przyjaźnili się z Rachelą, jak piszesz, kolejną ofiarą Boyowskiej „Plotki”. Była nią faktycznie?
Niestety. Uwielbiam Boya, zachwycam się jego tekstami i błyskotliwością. Ale ten znakomity, o nieprzeciętnej inteligencji człowiek naginał rzeczywistość dla uzyskania pożądanego przezeń, zazwyczaj komicznego efektu. Oddajmy mu jednak sprawiedliwość. Nie pisał prawdy, ale też wcale nie twierdził, że to robi. Jego dziełko, które wyszło 20 lat po premierze, nosiło wszakże tytuł „Plotka o Weselu”. Tyle że myśmy do tej plotki przywykli, czytaliśmy ją w szkołach i tak się nam ona nałożyła na dramat. Nikt w Krakowie zatem nie nazywał inaczej córki Żyda z „Wesela” jak Rachelą, choć naprawdę była to Perel Singerówna, zwana Pepką, a potem Józefą. Wisława Szymborska wspominała ją jako Rachelę, która przychodziła do jej rodziny z zastrzykami. Rachela była bowiem pielęgniarką.
I, jak pisała, nie miała nic wspólnego z efemeryczną, marzycielską i egzaltowaną bohaterką dramatu?[/b]
Była, jak wspominała poetka, kościstą, niewysoką kobietą, z binoklami na nosie, w bluzie przepasanej wojskowym pasem. Przyszła noblistka musiała chować się w szafie, bo weselna Rachela przepytywała ją z historii i arytmetyki. Boy natomiast uważał, że Rachela pragnęła sprostać swemu literackiemu wizerunkowi. Nieprawda. Nie musiała tego robić. Była kobietą mądrą i oczytaną. Przesiadywała w kawiarniach nie dlatego, że była żądna plotek czy chciała, by widywano ją wśród krakowskiej bohemy. Namiętnie czytywała tam gazety, bo interesowała się polityką. Nie do tego jednak stopnia, by mieć dziecko z marszałkiem Piłsudskim...
Czyli znów plotka?
No pewnie! Rachela ubóstwiała Józefa Piłsudskiego, była pielęgniarką w legionach, natomiast nigdy nie miała żadnego dziecka, zresztą pozostała panną do końca życia. I do końca życia była Rachelą. Przytoczę za Boyem: „Spróbuj zaglądnąć w zapusty do Michalika o szóstej, Kogóż tam nie ma! Sam powidz: Nawet Rachela z Bronowic”. Może więc i dla swoich sąsiadów z Bronowic była Pepką, potem Józką, ale w świadomości Krakowa pozostała na zawsze Rachelą.
I wielką patriotką?
Owszem. Obiecała Lucjanowi Rydlowi, że jeśli tylko Polska odzyska niepodległość, przyjmie chrzest. I choć Rydel już wtedy nie żył, obietnicy dotrzymała i przyjęła w bazylice Mariackiej chrzest, zostając Józefą. Przeżyła II wojnę, nigdy nie założyła opaski z gwiazdą Dawida. Przetrwała holocaust, a legenda o niej przetrwała do dziś.
Nie możemy nie wspomnieć o Kubie. Na tej postaci kończysz swoje kalendarium, doprowadzając dzieje bohaterów „Wesela” do czasów nam niemal współczesnych.
Kuba nie był tą postacią, za którą brał ją Wyspiański, czyli synem Tetmajerów. Był szwagrem Włodzimierza Tetmajera i Lucjana Rydla, częstym modelem w obrazach Włodzimierza. Dożył sędziwego wieku, miał bogaty życiorys i uważał się za ambasadora „Wesela”, posługiwał się nawet specjalnymi wizytówkami i mówił, jak to było naprawdę. Miał 90 lat, kiedy poślizgnął się i uderzył głową o lód. Krystyna Zbijewska, redaktorka „Dziennika Polskiego”, odebrała wówczas telefon od zaniepokojonej jego stanem Anny Rydlówny. Natychmiast zadzwoniła do dyrektora szpitala na Krowodrzy z prośbą o pomoc. Usłyszała wówczas: „To nasz narodowy obowiązek”. Było jednak za późno. Tak w 1979 roku odszedł ostatni z uczestników autentycznego wesela Lucjana Rydla i Jadwigi Mikołajczykówny.