Katastrofa Smoleńska zmieniła polskie społeczeństwo. Jak z tych dwóch skleić jedną Polskę? Rozmowa z historykiem myśli politycznej
Im szybciej pozbędziemy się mitu Smoleńska, im szybciej zaakceptujemy smutną i banalną prawdę o wypadku, tym prędzej zrozumiemy, że nowoczesnego państwa nie zbuduje się inaczej niż ciężką pracą, odpowiedzialnością i społeczną solidarnością - mówi dr Przemysław Witkowski, historyk myśli politycznej z Collegium Civitas, dziennikarz, publicysta.
- Jak bardzo katastrofa smoleńska zmieniła polską politykę, a co za tym idzie również społeczeństwo? O jakich nowych zjawiskach możemy dziś mówić?
- Katastrofa wzbudziła na scenie politycznej potężną falę emocji. Polityka oczywiście opiera się na emocjach, ale w tym przypadku ich natężenie było niezwykle wysokie. Dla całego społeczeństwa to był szok. A dla prawicowych wyborców to był podwójny cios, bo zginął „ich” prezydent. Później obserwowaliśmy różne formy okazywania żałoby po tej tragedii. Początkowo niekontrolowane i nielegalne. Pamiętamy, jak niektórzy bliscy zmarłych, i skupione wokół nich osoby, blokowali teren w centrum Warszawy i organizowali tam spontaniczne działania. Pojawili się ludzie, którzy próbowali je kontestować. Nie było wiadomo, jak uczcić zmarłych. A państwo nie wykazało aktywności, albo były one pozorne, żeby te działania i związane z nimi emocje jakoś uporządkować. Pozostawiono je do „obrobienia” trybunom ludowym. Politykom, szczególnie tym prawicowym, nie mieściło się w głowie, że procedury związane z wylotem najważniejszych osób w państwie, mogły być zbyt słabe lub wręcz nieprzestrzegane, że mógł zawieść sprzęt. Nie mieściło im się w głowie, że państwo polskie, tak wielowiekowe i wspaniałe, w tak żałosny - oczywiście mimowolny - sposób mogło przyczynić się do śmierci swoich liderów. Nie mieściło im się w głowie, że to mógł być po prostu wypadek. Część polityków zaczęła głosić teorie o zamachu. Słyszeliśmy różne ich wersje: a to, że w samolocie była bomba, że dobijano rannych, że na nagraniach z miejsca tragedii było słychać strzały. To mówili politycy znaczący, z pierwszej linii. Te teorie trafiały do głównego nurtu i uprawomocniały najbardziej nawet irracjonalne przypuszczenia dotyczące tragedii. Brak szybkiej reakcji państwa, wynikający z konfliktu politycznego między PiS a PO w owym czasie, spowodował, że władza nie zareagowała odpowiednio po tragedii. Nie znaleziono formuły żałoby, która by zaspokajała potrzeby osób przeżywających tragedię.
- Gdyby katastrofa smoleńska się nie wydarzyła, to czy PiS doszłoby do władzy i czy w ogóle przetrwałoby? Ta partia przed tragedią przegrywała wybory.
- Po katastrofie musiało upłynąć trochę czasu, żeby PiS doszło do władzy. Ta partia przejęła ją dopiero w 2015 r. Niewątpliwie istotna była dla niej konsolidacja związana z trudną sytuacją bycia w opozycji. Ale chodzi o coś jeszcze. Jarosławowi Kaczyńskiemu, i to obserwujemy również teraz w czasie pandemii koronawirusa, sprzyjają podbramkowe sytuacje. Krążą takie legendy, że Kaczyński ogląda po nocach rodeo, a więc kowbojów, którzy muszą się utrzymać na grzbiecie wierzgającego byka. To może być symboliczne i może wiele powiedzieć o psychicznych rysach tego polityka. Kaczyński potrafi zachować zimną krew w sytuacjach dramatycznych i potrafi je wykorzystać na swoją korzyść. Tak było po katastrofie i widać to również teraz, gdy bezlitośnie forsuje wybory korespondencyjne. Wie, że jeśli pandemia potrwa, to może to utopić kandydaturę Andrzeja Dudy. Podobnie było ze śmiercią jego brata. Kaczyński na pewno ją przeżywał, ale jednocześnie sytuację związaną z tragedią wycisnął do cna. Po katastrofie, kluby Gazety Polskiej organizowały miesięcznice upamiętniające Lecha Kaczyńskiego w każdym większym mieście. Kaczyński stracił też wielu ważnych dla partii polityków. Ale i z tym sobie poradził. Po tragedii nastąpiło silne odmłodzenie partii - na pierwszej linii widzimy Dworczyka, Kanthaka, Horałę, Jakiego. Co więcej, emocje związane z katastrofą Kaczyński potrafił podtrzymywać przez blisko 10 lat, przecież dopiero niedawno skończyły się miesięcznice. Przez ten czas byli ludzie, którzy na nie przychodzili. Prezes PiS potrafił te emocje podsycać a jednocześnie utrzymywać się na nich tak, jak to robi kowboj na grzebiecie byka.
- PiS głosiło, że jeśli dojdzie do władzy to przeprowadzi śledztwo i ustali tę prawdziwą prawdę na temat katastrofy. Tymczasem nie ma żadnych nowych ustaleń i dowodów na to, że mogło dojść do zamachu. Wydaje się wręcz, że PiS wygasza temat smoleński. Wyborcy tego nie widzą? Wielu z nich, choć nie ma dowodów, ciągle mówi o zamachu.
- PiS rządzi od 5 lat i ciągle nie mamy wraku rozbitego tupolewa...
- No właśnie. Dlaczego ludzie nie odwrócili się od PiS?
- Dużo mówi się o laicyzacji polskiego społeczeństwa. To jest prawda o tyle, że ludzie przestają chodzić do kościołów. Ale to nie znaczy, że ich duchowość zanika. Duchowość i religijność może eksplodować w zupełnie innym miejscu. Czasem ona nie znajduje ujścia w tradycyjnym kulcie, może dotyczyć jakiegoś wydarzenia. Tak powstało coś na kształt grupy religijnej, przeżywającej traumę po katastrofie smoleńskiej. Ci ludzie, można powiedzieć wyznawcy, są zaimpregnowani na jakiekolwiek argumenty. Wierzą, że to był zamach. Uważają też, że pośrednio to był zamach na nich, bo Lech Kaczyński był ich kandydatem. Ta grupa nie opiera się na programie, ale na kulcie, który wiąże się z wielkim ciosem w polskość. Ci ludzie porównują ten cios do innych wielkich ciosów w dziejach Polski, np. do rozbiorów, II wojny światowej, Powstania Warszawskiego. Choć Polacy przegrywali, to jednak Polska wykazywała w czasie tych narodowych dramatów moralną wyższość, bo była zaatakowana przez silniejszego. Ten schemat utrzymuje się w Polsce od epoki romantycznej, czyli od dwustu lat. Kaczyński doskonale o tym wie. Posługiwał się teoriami spiskowymi, które stawiały Polskę w roli zaatakowanej ofiary, wiedząc, że część społeczeństwa je podchwyci. Robił to dopóki przynosiło to korzyści polityczne. Ludzie powoli o katastrofie zapominają, trudno mu więc sztucznie nadal utrzymywać te emocje. Nie chodziło więc o to, żeby od Rosjan odzyskać wrak, ale żeby go od nich żądać. Chodzi tu o gonienie celu, a nie realizacji celu. Realizacja oznaczałby, jak to dotyczy każdej fantazji, zniszczenie jej. Zrealizowana fantazja jest gorsza od tej niezrealizowanej. Im dłużej o czymś fantazjujemy, to tym bardziej to coś jest rzeczą wspaniałą. A więc celem było podtrzymywanie fantazji, że jeśli odzyskamy wrak to dowiemy się prawdy np. o tym, że to był zamach oraz że to my jesteśmy tymi dobrymi, którym zamordowano prezydenta i że zrobili to ci, którzy od zawsze niszczyli Polskę. Ta fantazja o wraku była potrzebna PiS, żeby przejąć władzę. Gdy to już się stało, wrak przestał być potrzebny. Gdy relikwię bada się naukowo, to okazuje się, że jest ona zwykłym kawałkiem kości, a niby krwawa plama na obrazie pleśnią czy grzybem. Tak samo byłoby z wrakiem. Jeśli chce się utrzymać jakąś fantazję, to trzeba porzucić próby zbadania jej naukowo. Tak właśnie zrobił Kaczyński. A teraz przechodzi do innego tematu.
- Jaką teraz fantazję zagospodaruje Jarosław Kaczyński?
- Choćby fantazję o „kapitanie Państwo”, który radzi sobie świetnie z koronawirusem, gdy wszyscy siedzimy w domach i gdy jesteśmy przelęknieni, że możemy umrzeć. Tymczasem, ledwo działa polska służba zdrowia, brakuje sprzętu. Wygląda na to, że państwo walczy z epidemią zakazami, a nie tym, co byłoby tu najważniejsze - odpowiednim wsparciem służby zdrowia. Jednocześnie Sejm będzie pracował nad budzącymi ogromne emocje ustawami np. antyaborcyjną Kai Godek czy dotyczącą zakazu edukacji seksualnej w szkołach. Mamy też kwestię wyborów. Kaczyński będzie starał się przepchnąć teraz wszystko, co tylko się uda. Będzie starał się zbliżyć jak najbardziej do swojej wizji państwa. To może być jego ostatnia okazja. Wiek robi swoje, a i zaczyna się właśnie kryzys... Pamiętamy nagranie z czarnej skrzynki tupolewa. Słychać tam, jak ktoś mówi do pilota „ląduj śmiało, zmieścisz się”. Może to brzmi okrutnie, ale ja mam wrażenie, że te słowa pasują do obecnej sytuacji - może PiS się zmieści, a może się nie zmieści. Może się uda, a może nie. Próby trwają.
- Zgodnie z tym, co pan mówi, kryzys związany z pandemią, tak jak wcześniej katastrofa smoleńska, zostanie wykorzystany przez PiS do utrwalenia władzy. Zbliżymy się do rządów autorytarnych? Politycy opozycji już teraz grzmią, że żyjemy w państwie autorytarnym.
- To, czy państwo jest autorytarne, czy nie, nie jest takie zero-jedynkowe. Pod względem autorytaryzmu najbardziej zaawansowane są teraz w Europie Białoruś i Turcja, potem Rosja, Węgry i następnie dopiero Polska. W czasie pandemii, Węgry przesunęły się na pozycję Rosji. Viktor Orban rządzi teraz dekretami. Polska zaś przesuwa się na wcześniejszy poziom węgierski. Formalnie nie ma w Polsce konsolidacji władzy w jednym ręku, istnieje jeszcze wolna prasa i jakieś resztki wolnych sadów. Nie jesteśmy w pełni państwem autorytarnym, ale zostało ono przeramowane. Stworzono ramy, w których skuteczna opozycyjność jest bardzo trudna do zrealizowania. Mamy cały czas w telewizji Andrzeja Dudę, będziemy mieli bardzo krótką kampanię wyborczą. Trwają zabiegi w kierunku ograniczenia wolności mediów. Wcale nie trzeba ich przejmować czy zamykać. Szef jednej z dużych telewizji już teraz ma interesy w energetyce i w swoich telewizjach nie podejmuje tematów trudnych dla rządu. Z kolei w jednym z dużych portali handlowano artykułami, które popierały rząd. A więc te działania już trwają i nikt na arenie międzynarodowej się o nas nie upomni, bo wszyscy w Europie przeżywają podobne tąpnięcie w związku z epidemią. To jest doktryna szoku. Mamy wiele przykładów z przeszłości, gdy rządzący wykorzystywali kryzysy ekonomiczne czy przyrodnicze, aby umocnić swoją władzę i wzmocnić autorytaryzm. Problem z pandemią jest realny, ale jak podejdą do niego rządzący zależy od tego, jaką ideologię wyznają i jaką mają wizję państwa. A ten rząd uwielbia być szeryfem. Uważa, że istnieje jedna wizja polskości. Skorzysta z każdej okazji, aby wzmocnić swoją władzę. Jedyne co może tę władzę zdmuchnąć, to kryzys gospodarczy. Przynajmniej 10 proc. wyborców PiS to osoby, które dzięki tej partii otrzymały jakieś profity finansowe. Jeśli profity się skończą, to poparcie też się skończy. Jesienią bezrobocie może sięgnąć 15-20 proc. Politycy PiS mają tego świadomość i chcą za wszelką cenę przeprowadzić wybory teraz.
- Czy głęboki podział na scenie politycznej i w społeczeństwie, który jest następstwem katastrofy, utrzyma się? Cały czas będziemy mieli PiS i anty-PiS?
- Podział rzeczywiście jest głęboki, przecież ludzie PiS mówili wprost o PO, że „oni zabili nam prezydenta”. Jeśli padają takie słowa to rozmowa jest niemożliwa. A przecież obecna partia rządząca i opozycyjna wcześniej współpracowała planując nawet w 2005 r koalicję PO-PiS. To nie były formacje ideowo odległe od siebie. Ale po katastrofie smoleńskiej, uderzono w takie tony, że do dziś nie jest możliwe jakiekolwiek porozumienie. Przekroczono ten poziom, gdy możliwa jest rozmowa. Uważam, że formacje takie jak PiS i PO schodzą ze sceny politycznej. Brzmi to paradoksalnie, bo przecież one teraz dominują. W tych partiach działają siły odśrodkowe, które je z czasem rozsadzą. Niedawna próba przeprowadzenia rokoszu przez Jarosława Gowina to potwierdza. W szeregach Zjednoczonej Prawicy mamy też ziobrystów skłóconych z ludźmi Mateusza Morawieckiego. Są jeszcze ludzie Antoniego Macierewicza. Sytuacja w PO nie wygląda lepiej. Nie zmienią się ludzie, którzy będą Polską rządzić, ale pojawią się przetasowania. Gowin może zacząć współpracować m.in. z konserwatywną częścią PO i korwinistami. Może powstać kolejny ośrodek składający się z ludzi Ziobry i sił narodowo-katolickich oraz nacjonalistów. Pamiętajmy też, że Jarosław Kaczyński nie będzie żył wiecznie. On na pewno ma świadomość zbliżającej się śmierci. A jeśli myśli w takich kategoriach, to znaczy, że nie będzie swoich działań odkładał. Po katastrofie smoleńskiej stał się jeszcze bardziej bezwzględny i prze do realizacji swojej wizji.
- Niektórzy mówią, że ta wizja już się realizuje i że dzisiejsza Polska jest bardziej zamknięta i wyobcowana.
- Nie ma jednej Polski. Kaczyński odwołuje się do Polski, która czuje, że zagraża jej świat - czuje się słaba i upokorzona. Przedstawi jej fantazję o wielkości, sile i mocy sprawczej. Ale są też grupy, które dobrze sobie radzą w rzeczywistości turbo kapitalistycznej, przede wszystkim te, które skorzystały ekonomicznie na transformacji roku 1989 – wielkie miasta, wolne zawody. Ci ludzie są zdecydowanie mniej ksenofobiczni, mają często więcej wspólnego z podobnymi sobie mieszkańcami europejskich metropolii niż lokalnej prowincji. I po pandemii przyjdzie komuś to bardzo trudne zadanie skleić z tych dwóch Polsk – znów jedną. Im szybciej pozbędziemy się mitu Smoleńska, im szybciej zaakceptujemy smutną i banalną prawdę o wypadku, tym prędzej zrozumiemy, że nowoczesnego państwa nie zbuduje się inaczej niż ciężką pracą, odpowiedzialnością i społeczną solidarnością. Nie było zamachu, spisku, złowrogiej grupy, która zadała cios w plecy. Nikt nam częściej nie podkłada kłód pod nogi, niż my sami. Im szybciej to zrozumiemy, tym lepiej.