Katastrofa w szpitalu, czyli bądźmy gotowi
Zielona Góra. Śmigłowiec uderza w lądowisko. Może nastąpić wyciek 400 kg paliwa. Szpital stanie w płomieniach? Na szczęście to... ćwiczenia.
Śmigłowiec uderza w dach szpitala, gdzie jest lądowisko. Wybucha pożar! Helikopter ma ponad 400 kg paliwa... - Przecież zaraz mogą zapalić się oddziały pod lądowiskiem - słychać głosy przerażenia przechodniów.
Personel, obsługa lądowiska, próbuje ugasić pożar. Bezskutecznie.
Na lądowisku krzyk: - Jesteśmy poparzeni! Na pomoc! Jezu! Poszkodowani są: lekarz, ratownik, pacjent, którym w tym przypadku jest manekin, ważący 100 kg.
Lekarz naczelny Antoni Ciach tłumaczy, że nie można skorzystać z windy, prowadzącej do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego, jak to zawsze się odbywa. To zbyt groźne. Trzeba schodami...
Ratownicy znoszą cierpiącego pacjenta na kolejne kondygnacje. Cenne minuty lecą.
Na dole pojawia się kilka czerwonych wozów. Strażacy rozciągają drabinę. Dzięki niej będzie można przetransportować z lądowiska ranny personel śmigłowca. A pacjenci? Są przerażeni. Konieczna jest przecież ewakuacja 130 osób. Na szczęście nie trzeba wynosić chorych. Ich role odgrywa 40 słuchaczy studium medycznego. Kładą się na nosze. Zostają okryci specjalnymi kocami. W oczach widać przerażenie. Byle jak najdalej od miejsca zagrożenia. Prawdziwi chorzy obserwują wszystko ze szpitalnych okien. W akcji bierze udział 120 osób personelu, 70 ze służb zewnętrznych, 30 logistyków.
- Te ćwiczenia to sprawdzenie procedur zachowania się personelu w sytuacji kryzysowej - wyjaśnia Bogusław Rembisz, inspektor ds. ochrony przeciwpożarowej szpitala. - Zgodnie z przepisami takie ćwiczenia należy przeprowadzać co 2 lata.
W takiej sytuacji liczy się czas, sprawna komunikacja. Ćwiczenia można uznać za udane.
- Oby to nigdy się nie zdarzyło naprawdę - mówi Jolanta Karlińska, która mieszka niedaleko szpitala. - Naprawdę się przestraszyłam.