Każde dziecko, które pojawia się na świecie, jest cudem
Był pierwszym mężczyzną w Polsce, który zdecydował się towarzyszyć przyszłym mamom w cudzie narodzin. W typowo żeńskim fachu znakomicie odnajduje się już od 25 lat. - Skoro kobiety mogą z powodzeniem prowadzić tramwaje, to dlaczego mężczyźni nie mieliby być położnikami - śmieje się Grzegorz Chajdaś, położnik z krakowskiego szpitala im. S. Żeromskiego.
Podczas jego dyżurów na oddziale ginekologicznym krakowskiego Szpitala Specjalistycznego im. S. Żeromskiego mówi się, że na posterunku czuwa „Pan Muminek”. Swoje przezwisko Grzegorz Chajdaś zawdzięcza nie tylko niskiemu wzrostowi i wielkiemu sercu, ale także charakterystycznym kolorowym, bajkowym koszulkom, jakimi zastępuje te standardowo zarezerwowane dla medyków. W swojej kolekcji ma m.in. takie ozdobione małymi bohaterami filmu „Minionki”, sowami czy żabkami. - Nie lubię bieli, która króluje w szpitalach. Te kolorowe koszulki to taki mój sposób, żeby przełamać bariery w kontakcie z moimi pacjentkami, ich nieśmiałość czy skrępowanie i nawiązać relacje - opowiada Grzegorz, który od 25 lat pracuje jako położnik.
Kiedy ćwierć wieku temu Małopolska Izba Pielęgniarek i Położnych przyznała Grzegorzowi prawo wykonywania zawodu, oznaczono je historycznym numerem jeden. Małopolanin był bowiem pierwszym mężczyzną w Polsce, który zdecydował się na co dzień towarzyszyć kobietom w cudzie narodzin. Jak wspomina, o wyborze akurat takiej ścieżki kariery zdecydował przypadek. Żaden z członków jego rodziny nie jest związany z medycyną, z biologią na opak długo był również sam Grzegorz, który egzamin dojrzałości zdawał w technikum mechanicznym w klasie dedykowanej obróbce skrawaniem. Frezowanie i szlifowanie nie podbiło jednak jego serca, a kiedy usłyszał o studium położniczym, postanowił zaryzykować i podejść do egzaminu. - Życie pisze różne scenariusze. Mógłbym opowiadać, że położnictwo od zawsze było moim powołaniem i kiedy chłopcy bawili się ciężarówkami, ja wolałem lalki, ale to nieprawda. To był impuls, przez całą szkołę średnią nie miałem kontaktu ani z zoologią, ani z nauką o człowieku, udało mi się jednak nadrobić zaległości i zdać egzamin wstępny - mówi.
Naukę w studium położniczym razem z nim rozpoczęło jeszcze dwóch innych mężczyzn. Jeden z nich poddał się już na początku, drugi dyplom uzyskał, ale etat położnika szybko zamienił na pracę w ratownictwie medycznym i jazdę w karetce. Za to Grzegorz w typowo „kobiecym” fachu zakochał się wzajemnością. Z prawem wykonywania zawodu w ręce znalazł zatrudnienie na porodówce w jednym z małopolskich szpitali powiatowych. - To był jeszcze okres, kiedy w trakcie porodu położna była zdana wyłącznie na siebie. Lekarza wzywaliśmy do pomocy tylko w przypadku komplikacji. Mieliśmy też zdecydowanie mniejsze możliwości diagnostyczne. Tętna dziecka nie kontrolowały żadne urządzenia, słuchałem go po prostu stetoskopem, po każdym kolejnym skurczu - wspomina Grzegorz.
Czytaj więcej:
- Mężczyzna na porodówce - Ilu noworodkom pomógł przyjść na świat?
- Jak na pana położnego reagują pacjentki?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień