Wołodia nie chce się uczyć. Po co? Jest tu na chwilę. Najstraszniejszy dzień Mili? Gdy musiała się przedstawić klasie. Pani Mirka oswaja Wowkę, Milę i inne dzieci z Ukrainy z polską szkołą.
- Szkoda mi ich i to bardzo - mówi Jerzy Jobczyk, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 5 w Bytowie. - Gdy pomyślę, że ja jako mały chłopiec mógłbym znaleźć się w podobnej sytuacji, czuję ciarki na plecach. Wyrwany ze swojego domu do zupełnie innego kraju, bez języka, znajomych... To najgorsze, co te dzieci spotkało. Dzieciństwo powinno być beztroskie, wesołe i pełne zabawy. Nie taki powinien spotkać je los.
Klasa numer 14
Dzwonek na lekcję. Czas pójść do klasy. Wszyscy ustawiają się przed drzwiami sali numer 14. Po uczniów wychodzi pani Mirka. Dzieci witają ją uśmiechem. Widać, że ją lubią. Lgną do niej.
Mirosława Hanasko jest wieloletnią nauczycielką języka ukraińskiego i polskiego. W bytowskiej SP 5 język ukraiński jest nauczany jako mniejszościowy od 1988 roku. Wówczas z taką inicjatywą wyszedł odradzający się Związek Ukraińców w Polsce.
- Te dzieciaki znalazły się w bardzo trudnej sytuacji, a my chcemy im stworzyć bezpieczną przestrzeń do nauki i rozwoju - mówi nauczycielka. - To wszystko jest dla nich ciężkie, w wielu wypadkach tata został na Ukrainie i walczy. Uczniowie, którzy przyjechali na początku konfliktu, jeszcze nie widzieli wojny. Natomiast ci, którzy dopiero teraz do nas docierają, mają już traumatyczne przeżycia. Ale my ich o nic nie rozpytujemy, nie wyciągamy z nich informacji. Zależy nam, żeby się zintegrowały i poczuły bezpiecznie.
Klasa numer 14 ma już 30 uczniów, polskich i ukraińskich. Pośrodku siedzi chłopiec. Powiedzmy, że to Wołodia.
- Jeszcze się nie zintegrował, nie chce na lekcji pracować, jest jakby nieobecny - mówi z wyraźną troską pani Mirka. - Ma się wrażenie, że cały czas myśli, że jest tu tylko na chwilę. Po co ma się angażować, jeśli niebawem będzie musiał wracać na Ukrainę? A tak naprawdę nikt nie wie, ile to potrwa. Ewidentnie jest pogubiony.
Mila ma dziesięć lat. Przyjechała z Dniepra. Siedzi z prawej strony klasy. Otoczyły ją koleżanki z Polski, w tym radosna Michalina. Dziewczynka od razu zaopiekowała się koleżanką, pomaga, sprawdza jej zadania i wspiera. Jakimś cudem dogadują się, chociaż Mila jeszcze nie umie polskiego.
Jak wspomina swój pierwszy dzień w polskiej szkole?
- Był olbrzymi niepokój - w rolę tłumacza wciela się pani Mirka. - Najstraszniejszy był moment, gdy musiałam się przedstawić i to przy wszystkich. Potem było lżej. Najbardziej lubię matematykę i historię z panem dyrektorem. Bardzo mi się tu podoba.
Zatrudnią nauczycieli z Ukrainy
W szkole kierowanej przez Jerzego Jobczyka uczy się 67 ukraińskich dzieci.
- Lekcje ukraińskiego są prowadzone od 1988 roku, ale nie na taką masową skalę - mówi dyrektor i podaje, że obecnie w szkole jest dwóch nauczycieli po ukrainistyce. - Dodatkowo zatrudnionych będzie jeszcze pięciu, w tym z Ukrainy. Wesprą nas w codziennej pracy.
Uczniowie z Ukrainy trafili do oddziałów zgodnie ze swoim wiekiem i normalnie uczestniczą w lekcjach z polskimi kolegami i koleżankami.
- A to nie jest takie proste, bo niektórzy z nich, szczególnie ci, którzy mieszkali na wschodzie swojego kraju, nigdy nie mieli do czynienia z językiem polskim - zaznacza dyrektor. - Porządna dawka lekcji z tego przedmiotu jest niezbędna, aby uczniowie mogli w pełni brać udział w zajęciach.
Inny program nauczania
- Mila pierwszy raz spotkała się z ułamkami - mówi pani Mirka. - Program nauczania na Ukrainie i w Polsce różni się. To też dodatkowy problem. - Jestem bardzo dumna z naszych uczniów, którzy kolegów i koleżanki z Ukrainy przyjęli z wielką serdecznością i zrozumieniem. Już widzę rodzące się przyjaźnie.
Czas na kolejną lekcję. Temat: Uczymy się udzielać ważnych informacji. Bezpieczeństwo i numery alarmowe służb w Polsce.
Dzieciaki przyjechały z kraju objętego wojną. Widziały to, czego nikt z nas nie chciałby widzieć. Jak wytłumaczyć uczniom, że w Polsce są bezpieczni? Że wystarczy wystukać w komórce numer 112 i zjawi się pomoc? Pani Mirka to potrafi.
- Przygotowałam wam kartki w języku polskim i dla naszych uczniów z zagranicy w języku ukraińskim z najważniejszymi numerami telefonów - instruuje. - Można wyciąć i wkleić do zeszytu.
Polskie dzieci pomagają ukraińskim. Przygotowują się do odegrania scenek.
- Przy ulicy Młyńskiej w Bytowie zdarzył się wypadek - zgłasza Mila całkiem zrozumiałą polszczyzną. - Zaraz przyjedziemy - odpowiada dyspozytorka numeru alarmowego, w tej roli koleżanka z Polski.
Nadchodzi czas na lekcję języka polskiego dla obcokrajowców. W roli nauczyciela - oczywiście pani Mirka.
- Po kilku lekcjach uczniowie potrafią się przedstawić, opowiedzieć o sobie kilka słów - mówi nauczycielka. - Jest problem zwłaszcza z fonetyką, wymawianiem niektórych głosek. Myślę jednak, że szybko się nauczą. Te dzieci są niesamowite!
Wszystkie dzieci lubią koty
W szkole jest jedna osoba, która już dość dobrze zna wszystkie ukraińskie dzieci. Bo niemal wszyscy nowi uczniowie swoje pierwsze kroki kierują do biblioteki.
- Przychodzą z rodzicami, opiekunami, babciami, a czasem same - mówi Danuta Błaszkowska, bibliotekarka. - Dlaczego? To właśnie u nas była zbiórka potrzebnych im przyborów szkolnych: plecaków, zeszytów, kredek i długopisów. Przewinęli się wszyscy. Pamiętam twarze pierwszych mam, przychodziły raczej uśmiechnięte, zadowolone. Potem przyjeżdżały kolejne i na ich twarzach było widać olbrzymi smutek, przerażenie. Wydaje mi się, że sporo tej wojny się naoglądały. Wcześniej kobiety chętnie przyjmowały przybory dla dzieci, a tym ostatnim trzeba było wszystko w ręce podawać, mówić, że to na pewno się przyda.
Wszystkie dzieci mają karty biblioteczne. Po prawej stronie dość sporego pomieszczenia można znaleźć półkę z literaturą ukraińską.
- Ale wypożyczają wszystko: i bajki ukraińskie, i polskie. A starsi uczniowie to, co jest na czasie. Hitem jest „Gregor i niedokończona przepowiednia”.
To opowieść o zwykłym nastolatku, który pakuje się w niebezpieczeństwo, aby wypełnić swoje przeznaczenie i odnaleźć zaginionego w niewyjaśnionych okolicznościach ojca - w ukrytym świecie pod Nowym Jorkiem. Czytając opis książki, nie sposób nie pomyśleć o ojcach tych dzieci sięgających po lekturę. Gdzie są? Czy żyją? Wojna wciąż trwa.
A bariera językowa? - Tu jej prawie nie czuję - mówi Danuta Błaszkowska. - Niektórzy uczniowie przychodzą z włączonym translatorem w komórce. Dajemy radę i proszę mi wierzyć, całkiem nieźle się bawimy. Wszystkie dzieci są takie same i lubią podobne rzeczy.
Na dowód pokazuje piękne prace z wizerunkiem kota. - Ogłosiliśmy konkurs pod hasłem: Kot - ulubiony bohater na podstawie literatury. O, proszę zobaczyć - tego cudownego rudzielca narysowała Darya.
- Nikt nie spodziewał się tego, co się wydarzy - mówi Danuta Błaszkowska. - Ale my tymi dziećmi się zaopiekujemy i mam nadzieję, że niedługo będą mogły wrócić do swojego kraju, do ojców, braci i wujków. Oby tylko przeżyli…