Kiedy rozmiar miał jeszcze znaczenie
Złoty okres amerykańskiej motoryzacji, zdaniem jej wielbicieli, przypadał na lata 60. i 70. ubiegłego wieku.
To w tamtym czasie typowe auto osobowe, przeznaczone na amerykańskie drogi miało przynajmniej pięć metrów długości i wprost ociekało chromem. W pojazdach nie brakowało także stylistycznych ozdobników przypominających skrzydła i ogony oraz oryginalnych w kształtach lamp czy zderzaków zarówno z przodu, jak i tyłu.
Chevrolet, Chrysler oraz Ford już wtedy wiodły prym. Każda z firm wypuszczała na rynek przynajmniej po kilkanaście różnych typów samochodów, od klasycznych limuzyn, poprzez pikapy oraz vany.
Napędzały je potężne, przynajmniej sześciocylindrowe silniki spalające nierzadko ponad 20 litrów benzyny na 100 km. Takie giganty miały pięć, sześć i więcej litrów pojemności.
W końcu lat 70. niestety przyszedł kryzys naftowy i amerykańscy kierowcy musieli się zadowolić nie tylko mniejszymi autami, ale również wyposażonymi w skromniejsze motory.
Dziś te wspaniałe maszyny możemy oglądać już tylko w starych filmach oraz na zlotach i giełdach.
Okazuje się, że nie brakuje także u nas tych, którzy w swoich garażach trzymają wspaniale utrzymane modele z tamtego okresu.