- Był tu ośrodek szkoleniowy dla Hitlerjugend, tu młodzi Niemcy uczyli się nurkować. Po wojnie, w domu zamieszkał mój dziadek.
- Skąd nazwa Karczemka, we wsi dochodziło kiedyś może do karczemnych awantur? Jak pan żyje z sąsiadami? - pytamy z uśmiechem Andrzeja Wajcherta, który w Karczemce mieszka od 40 lat.
- A skąd. Żadnych awantur. Cisza tu u nas, spokój. A sąsiadów z drugiego domu znam. Robią bardzo dobrą kapustę kiszoną - mówi pan Andrzej.
Kiedy wprowadzał się do jednego z dwóch domów w Karczemce, nie było w niej jeszcze prądu. - Ostatnio żartowali sobie w Bojadłach, że jestem mieszkańcem, który przeczytał najwięcej książek. Bo co było robić. Wprowadziłem się tu w 1971 r., a prąd założyli dopiero w 1983. Ani radia, ani telewizji... Zostały książki. Niektóre nawet po trzy razy przeczytałem.
Pan Andrzej w Karczemce mieszka razem z ojcem Mirosławem. Malowniczo położony dom, tuż nad stawem, w bliskiej okolicy Odry, stał tu jeszcze przed wojną. W roku 1939 znajdował się tu ośrodek szkoleniowy Hitlerjugend. W tutejszym jeziorze szkolono młodych niemieckich nurków. Tuż po wojnie w domu zamieszkał Bernard Chyła, dziadek pana Andrzeja. Przydzielono mu akurat ten dom, ponieważ był rybakiem. - My wtedy z rodzicami mieszkaliśmy w Bojad-łach. Często jednak odwiedzałem dziadka w jego samotni, spędzałem tu dzieciństwo. Dziadek uwielbiał wędkować. Czasem wielkiego suma złowił, to pracownicy geesu przyjeżdżali, żeby go kupić. I z wędką w ręce też życie zakończył, w 1978 r. Dobrym człowiekiem ten mój dziadek był, ludzkim. Z księdzem i z milicjantem w skata przy stole grywał, ulubioną fajeczkę pykał. Jak zmarł, to na pogrzebie tę fajkę, razem z laseczką i chusteczką mu do trumny włożyłem. Był powstańcem wielkopolskim... - wspomina pan Andrzej.
Dzięki staraniom wnuka nazwisko Bernarda Chyły znalazło się na tablicy upamiętniającej powstańców wielkopolskich z tych okolic, która znajduje się w Sulechowie.
Po śmierci dziadka w 1971 r. do domu w Karczemce wprowadziła się rodzina Wajchertów, którą najbardziej urzekła cisza i spokój panujące w tym miejscu. Pan Andrzej wspomina, że od lata do jesieni przyjeżdżało tu kiedyś wielu ludzi. Kąpali się w stawie, w którym była bardzo czysta woda.
- Teraz mało kto tu przyjeżdża, staw się zamulił, okoliczne drzewa przegryzają mi bobry. Mam jednak plan, żeby odbudować stary taras, który widać na archiwalnym zdjęciu z tego miejsca. Chcę też zawiesić flagę na identycznym maszcie. Jednak nie będzie to hitlerowska swastyka, a nasza polska biało-czerwona flaga.
Kiedyś rodzinę Wajchertów odwiedzali Niemcy, dawni mieszkańcy tych okolic. Trafili tu, bo gospodyni mieszkająca obecnie w ich dawnym domu nie chciała wpuścić rodziny do środka. - Zaprzyjaźniliśmy się nawet. Potem przyjeżdżali do nas całą rodziną na ferie zimowe. Córki na łyżwach po stawie jeździły. Wiem, że teraz jedna z nich pracuje w niemieckiej telewizji. Walter miał 10 lat, jak go stąd wywieźli. Kiedy wrócił po latach w dawne strony, wpuściłem... przecież on był Bogu ducha winny tej strasznej wojnie.