Kielczanin i jego wyspa szczęście (ZDJĘCIA)
Tomasz Kosiński - pochodzący z Kielc podróżnik i jego partnerka życiowa, Joanna Klich opowiedzieli nam o życiu na Filipinach i ich Arkadii, która nabiera kształtu.
Tomasz Kosiński, kielczanin. Licencjonowany pilot wycieczek zagranicznych, certyfikowany nurek i żeglarz, założycielem klubu podróżniczego, właściciel agencji reklamowej, prezes własnej fundacji promującej regionalną kulturę, podróżnik-pasjonat. Odwiedził ponad 100 krajów, ale na Filipinach znalazł raj. Pomysł Arkadii realizuje ze swoim przyjacielem, Gerardem Majchrem, którego firma zajmuje się stawianiem drewnianych domków dla hoteli i resortów w Polsce i Europie. Obaj panowie wraz z rodzinami od marca mieszkają na filipińskiej wyspie Palawan.
Arkadia - mityczna wyspa szczęścia okazuje się, że istnieje. Przynajmniej Wam udało się ją znaleźć. Gdzie jest ten raj?
Tomasz Kosiński: Raj trzeba znaleźć przede wszystkim w samym sobie. Trzeba wiedzieć, czego potrzebujemy, czego pragniemy i szukać tego, robić coś ze swoimi marzeniami, zamieniać je w cele. Jeżdżąc po świecie patrzyliśmy, jak żyją ludzie w innych miejscach, a kiedy już urodził się nasz syn, Jasiu, zaczęliśmy zwracać uwagę także na wskaźniki zdrowego życia: wodę, powietrze, jedzenie, otoczenie. Będąc na Filipinach kolejny już raz, poczułem, że tam jest wszystko, czego potrzebujemy: czysta, niechlorowana woda, powietrze bez smogu, jedzenie bez konserwantów, przyjemne otoczenie, życzliwi, uśmiechnięci ludzie, życie bez stresu, inne od tego, jakie prowadzimy w europejskich warunkach. I wtedy, spotykając się z Polakami, którzy mieszkają na Filipinach, tam ułożyli sobie życie, pomyśleliśmy, że może tam jest właśnie idealne miejsce dla nas, nasz raj. A będąc na wyspie w listopadzie ubiegłego roku, planując już podjąć konkretne działania, szukając miejsca, gdzie moglibyśmy wybudować dom, podjęliśmy decyzję, żeby się tam przeprowadzić.
Pan na Filipinach był już wcześniej. Od marca mieszkacie tam już całą rodziną. Jak wygląda wasze życie?
Joanna Klich: Mieszka się nam bardzo dobrze. Powoli oswajaliśmy się z otoczeniem, z gorącem, bo jak wylecieliśmy z Polski to była pełnia zimy, a na Filipinach ponad 30 stopni na plusie. Ale ja bardzo lubię ciepło, więc szybko się do niego przyzwyczaiłam (śmiech). Temperatury zresztą cały czas utrzymują się na tym poziomie, ale nie czuć upału. On jest męczący w mieście. Natomiast my mieszkamy w dżungli, więc mamy dużo cienia i wiatr, który niesie ukojenie. Niemal codziennie, po południu pada deszcz. Czasami pojawia się burza A poza tym jest tam świetne jedzenie: ryby owoce morza, fantastyczne owoce. Pod tym względem to naprawdę jest raj.
Mieszkacie na jednej z filipińskich wysp. Trudno nie zapytać o trzęsienia ziemi i tajfuny tak często obecne w tym zakątku świata. Czy tam jest bezpiecznie?
J.K.: Mieszkamy na wyspie Palawan. Tam nie ma ani trzęsień ziemi, ani tajfunów.
Przyzwyczajeni jesteśmy do tego, że za rogiem mamy sklepy. A tam?
J.K.: My też robimy zakupy, bo trzeba coś kupić do jedzenia, do życia, ale prawda jest taka, że my musimy po to popłynąć łódką, a potem jeszcze dojechać samochodem (śmiech).
Trudno było ludziom z europejskiej cywilizacji przestawić się na tak odmienny tryb życia?
J.K.: Potrzeba było trochę czasu, ale jeśli się chce, można się do wielu rzeczy przyzwyczaić, a właściwie nauczyć innego sposobu funkcjonowania.
A decyzja o przeprowadzce - łatwo było ją podjąć?
J.K.: Myślę, że ta przeprowadzka poszła nam bardzo szybko (śmiech). Bilety kupiliśmy pod koniec stycznia, a już na początku marca lecieliśmy.
Na razie przez miesiąc będziecie w Polsce, ale potem wracacie na Filipiny. Długo planujecie tam zostać?
J.K.: Przez wiele miesięcy (śmiech).
Arkadia, którą tam odnaleźliście, to miejsce, którym chcecie się dzielić, do którego zapraszacie też innych. Powiedzcie o tej idei.
T.K.: Najpierw był to pomysł nasz, prywaty, żeby znaleźć miejsce dla siebie. Kiedy już podjęliśmy taką decyzję, w listopadzie ubiegłego roku, po powrocie do Polski zaczęliśmy o naszym planie rozmawiać z rodziną, znajomymi. Nasi bliscy, zwłaszcza babcie, słysząc o tym, że chcemy wyjechać z dzieckiem, łapały się za głowę, gdzie my jedziemy, bo tajfuny, terroryści, choroby, piraci... Obaw jest wiele, ale prawda jest taka, że Polacy wiedzą tyle o Filipinach, co Filipińczycy o Polsce. Ale kiedy tak opowiadaliśmy, znaleźli się też znajomi, którzy powiedzieli nam, że jak już się urządzimy, to oni chcą nas odwiedzić, albo też będą chcieli tam przyjechać i wynająć domek. I tym sposobem sama zaczęła się tworzyć oferta. Już po dotarciu na Filipiny zrobiliśmy rozeznanie, poznaliśmy ceny dzierżawy ziemi, koszty utrzymania, które okazały się bardzo podobne do polskich, bo jedne rzeczy są tańsze, a inne droższe. Oczywiście mając swój własny dom możemy do niego zapraszać gości, ale uznaliśmy, że skoro jest takie zainteresowanie, żeby dla innych osób znaleźć domek, płacić za dzierżawę, podłączyć media, zająć się ściekami, to lepiej zrobić miniresort. Razem z moim kolegą, Gerardem Majchrem podjęliśmy się tego wyzwania. Potraktowaliśmy to jako sposób na życie, bo nie jest sztuką pojechać do raju, mając pieniądze na koncie, bo one kiedyś się skończą i trzeba mieć pomysł na to, skąd brać środki na życie. Założyliśmy firmę na miejscu, wzięliśmy do spółki Filipińczyków, bo to jest prawnie wymagane, i rozpoczęliśmy własną działalność gospodarczą. Chcemy otworzyć resort, działać legalnie w branży turystycznej.
Jak wygląda realizacja waszego biznesplanu?
T.K.: Przylecieliśmy na Filipiny w marcu i od tego czasu szukaliśmy działek. Mieliśmy jakieś rozeznanie, ale zaczęliśmy weryfikować nasze typy. Z niektórych rezygnowaliśmy, bo na przykład były za blisko rzeki, za małe, albo nie było dojazdu drogą. Jednak w końcu trafiliśmy na piękną działkę, rajską, niedaleko jednego z Siedmiu Cudów Świata Natury - podziemnej rzeki Puerto Princesa. Wydzierżawiliśmy ten teren na 15 lat. Wybudowaliśmy na nim już dwa domki dla siebie. Złożyliśmy wnioski o pozwolenia, musieliśmy na miejscu zatrudnić inżyniera, architekta, prawnika, księgową. Otrzymaliśmy rekomendację od lokalnego urzędu gminy, niedawno dostaliśmy też ocenę komitetu technicznego, niezbędną, ponieważ nasza działka mieści się w tak zwanej otulinie parku narodowego, więc nie jest tam łatwo coś wybudować. My chcemy tam postawić ekoresort, z poszanowaniem lokalnej tradycji i przyrody. Zależy nam, żeby był domki były ekologiczne i zdrowe, bo w końcu taki był cel naszego działania.
Mamy też kilka innych działek na oku, ale one nie są tak idealne, jak ta, na której jesteśmy teraz. Tutaj mamy ponad 130 drzewek kokosowych, ananasowce, bananowce. W wodzie jest fluorescencyjny plankton, więc kiedy się pływa nocą, można się poczuć, jak w „Avatarze”. Występuje wspaniała flora i fauna: motyle, kolibry, zimorodki… i można tak długo wymieniać. Żyje się nam tam bardzo dobrze, ale zdajemy sobie sprawę, że nie jest to miejsce dla każdego. Wielu osobom może ono nie odpowiadać z różnych względów. Dlatego nie będziemy nikogo uszczęśliwiać na siłę. Jak już powiedziałem, trzeba najpierw ten raj znaleźć w sobie. Z tych 30-40 osób, które nas odwiedziły, wszyscy byli zachwyceni.
A jeśli ktoś chce zamieszkać w Waszym raju, chce zostać Waszym sąsiadem, to co ma zrobić?
T.K.: Czekamy jeszcze na pozwolenie na budowę domków, co jest już na finiszu i kiedy już wszystko będzie gotowe, będziemy działać jak biuro turystyczne. Każdy będzie mógł wynająć domek, zarezerwować pobyt. Dajemy też możliwość zakupu takiego budynku, bo nie jest to nieruchomość, tylko lekki obiekt, nie związany na stałe z gruntem, więc można je przenieść. Mamy też ofertę dla tych osób, które chciałyby dłużej tam pomieszkać.
Gdzie szukać informacji i kontaktu z Wami?
T.K.: Budujemy stronę internetową, natomiast na facebooku mamy grupę tematyczną, gdzie są zdjęcia, kronika z realizacji projektu. Można do nas pisać, pytać u źródła. Spotkaliśmy się z tym, że jest dużo dezinformacji, hejtu, trollingu, ale to nic nowego. Przez wiele lat, podejmując różne działania, przekonałem się, że jeśli robisz coś nowego, innego, budzi to skrajne emocje. Takie reakcje to też sposób weryfikacji naszych przyszłych klientów, bo nie chcielibyśmy, żeby osoby tak negatywie nastawione do innych były naszymi sąsiadami. Nie chcemy tam żyć, jak Kargul z Pawlakiem.
Teraz miesiąc spędzacie w Polsce. Macie w planach wiele spotkań, najbliższe w piątek, 7 lipca, w Kieleckim Parku Technologicznym.
T.K.: Następnym razem będziemy w Polsce pewnie dopiero za rok, dlatego teraz mamy miesiąc na spotkania z rodziną, znajomymi, którzy mieszkają w różnych częściach Polski. Zrobimy sobie objazdówkę. Przy okazji pojawiły się zaproszenia na spotkania. Będziemy na nich mówić o tym, jak się żyje na Filipinach, dlaczego my się tam przenieśliśmy. Każdy może przyjść, zadać pytania. Czasem słyszę, jak ktoś mi mówi: ukradł mi pan moje marzenia. Ale to nie jest nic odkrywczego, bo ile osób marzy o tym, by mieć domek przy rajskiej plaży, w jakimś egzotycznym kraju? Kwestia tego, co z tymi marzeniami robimy.