Kielczanin w podróży dookoła świata (19) Hong Kong, Chiny [ZDJĘCIA]

Czytaj dalej
Jacek Słowak, Karolina Maj

Kielczanin w podróży dookoła świata (19) Hong Kong, Chiny [ZDJĘCIA]

Jacek Słowak, Karolina Maj

Tylko u nas. Kielczanin Jacek Słowak opowiada o niezwykłej wyprawie dookoła świata. Dziś część 19 – Hong Kong i Chiny.

Kielczanin Jacek Słowak wraz z Michałem Szpakiem od 29 października 2015 roku do marca 2016 roku odbyli niezwykłą podróż dookoła świata.Jacek Słowak jest pierwszym mieszkańcem regionu, który pokonał trasę dookoła świata.W tym czasie wraz z przyjacielem Michałem Szpakiem zwiedził 35 krajów, 6 kontynentów i przeżył mnóstwo niesamowitych przygód. Jacek Słowak opisał swe przygody. Będziemy je publikować na echodnia.eu w każdą sobotę. Zamieścimy też wiele wyjątkowych zdjęć jakie zrobił podczas podróży.

Niestety musieliśmy pomyśleć nad tym, aby trochę przyspieszyć tempo, z tego względu, że na 2 lutego mieliśmy zamówiony przelot do Vancouver w Kanadzie.
Wracając z Papua-Nowej Gwinei postanowiliśmy wsiąść w samolot lecący do Dżakarty, a potem z Dżakarty do Hong Kongu.

Chiny nie są mi obce, zwiedzałem wiele razy różne regiony tego rozległego kraju, w tym niemało miast. Hong Kong charakteryzuje dla mnie pewna swoistość w porównaniu z tym, co już w Chinach spotykałem. Przede wszystkim to światowa metropolia, królestwo gospodarczego sukcesu i wolnego rynku. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że to miasto oszałamia nowoczesnością. Mimo kolosalnego zatłoczenia jest przy tym utrzymane w czystości. Architektonicznie pozostaje zgoła odmienne od większości chińskich miast, co wynika z jego historii. Od 1841 do 1997 roku Hong Kong pozostawał pod wpływami brytyjskimi (z krótką przerwą na panowanie Japonii). Wielka Brytania przejęła miasto na mocy traktatu podpisanego w Nankinie, kończącego I wojnę opiumową . Strefa Hong Kongu powiększała się z czasem o nowe obszary, a miasto Victoria urosło do rangi nieoficjalnej jej stolicy. W 1997 roku Hong Kong powrócił po zwierzchnictwo Chin, które zobowiązały się zachować przez kolejne 50 lat dotychczasowy system prawny, gospodarczy i społeczny, a także wewnętrzną autonomię miasta. Jego oficjalna nazwa to Specjalny Chiński Obszar Administracyjny tworzony dziś przez trzy strefy: Wyspę Hong Kong, oddzielony od niej wąską Zatoką Wiktorii- Kowloon (kontynentalna część Hong Kongu) oraz Nowe Terytoria (są to wyspy i część kontynentu). Wjeżdżając zatem w granice Hong Kongu, przekraczamy granicę chińsko-chińską.
Generalnie ceny noclegów w Hong Kongu są wysokie, znacznie droższe niż w wielu państwach Azji Południowo - Wschodniej. Znalezienie jakiegoś taniego hostelu nie graniczy jednak z cudem, ale wówczas trzeba liczyć się z tym, że warunki będą przedstawiać wiele do życzenia. Decydując się na krótki pobyt w metropolii, tak jak w naszym przypadku, wystarczy, żeby mieć gdzie się umyć i trochę przespać, znaleźliśmy więc skromny nocleg dość niedaleko centrum Hong Kongu. To nic, że pokój był tak maleńki, że - gdybym zamiast plecaka miał walizkę - to zapewne nie starczyłoby miejsca, by ją otworzyć.
Jak zwiedzać to ogromne miasto/państwo? Iść na spacer po jego dzielnicach i przygotować się na to, że będzie to bardzo długi spacer. Najlepiej dzień i większość nocy (trzeba przecież choć trochę spać). Widoki i panoramy z pewnością będą imponujące, pod warunkiem, że dopisze pogoda oraz nie będzie smogu, który niestety częściej jest, niż go nie ma. Nie mieliśmy w tej kwestii za wiele szczęścia, oglądaliśmy Hong Kong za zasłoną ociężałych deszczowych chmur, w szarościach mgły. Szczerze mówiąc, przeszliśmy po prostu przez dzielnice, robiąc zdjęcia i, choć niewątpliwie architektura wzbudzała podziw, to daleko nam było do zachwytu. Można to złożyć także na karb zmęczenia, niewyspania lub niskiego ciśnienia, jak kto woli. Powracając wspomnieniem do tego miasta uważam jednak, że mariaż kultury azjatyckiej z europejską, tworzący atmosferę Hong Kongu ma wiele do zaoferowania. Z ciekawych miejsc polecam spacer Promenadą na wyspie Kowloon, z pięknym widokiem na Zatokę Viktorii i strzeliste drapacze chmur na drugim brzegu. Idealne warunki na pocztówkowe zdjęcia. W Alei Gwiazd - zdjęcie przy pomniku Bruce'a Lee. W nocy miasto dostarcza dużo więcej wrażeń wizualnych. Z setek drapaczy chmur wystrzeliwują w niebo wiązki kolorowych świateł i rozpoczyna się półgodzinna iluminacja - największa na świecie. To świetlny spektakl w pięciu aktach: Przebudzenie, Energia, Dziedzictwo, Partnerstwo, Świętowanie. Obrazowi towarzyszy akompaniament muzyki puszczanej z wielu głośników.

Następnego dnia wieczorem, będąc w porcie wpadliśmy na pomysł, żeby zrobić sobie wycieczkę do Makau - położonego ok. godziny rejsu promem. Mając na względzie ograniczenia naszego budżetu, zamówiliśmy bilety w obie strony (ku przestrodze: bilet powrotny z Makau może tam okazać się dwukrotnie droższy) po czym wróciliśmy do hostelu, aby za pośrednictwem Internetu znaleźć nocleg, którego koszt by nas nie zrujnował. Oferty: same 4 i 5-gwiazdkowe hotele, przez co w pierwszej chwili miny nam zrzedły, ale zaraz potem zarezerwowaliśmy nocleg w 5-gwiazdkowcu za równowartość 200 zł za nas dwóch, jakkolwiek tak niska cena wywołała lekkie niedowierzanie.
Na promie znajdowało się mnóstwo turystów. Oblegali ustawione na promie liczne maszyny do gry oraz stoliki gry w ruletkę. Mnóstwo twarzy z różnych części świata.
Przy wyjściu z pokładu na gości czekał tłum pięknych dziewcząt ubranych w bajeczne stroje, a każda z nich trzymała w ręku tabliczkę z wyraźną nazwą hotelu, do którego miał trafić klient. One to zaprowadziły nas do pięknego autobusu, a następnie zostaliśmy dowiezieni do naszego hotelu.

W drodze żartowaliśmy z Majkim, że chyba nic nie wyjdzie z naszego wypadu, bo takich dwóch brudnych, zarośniętych obdartusów w przepoconych ubraniach od razu wyrzucą z wypolerowanego hollu. Tymczasem ku naszemu zdziwieniu zostaliśmy powitani bardzo elegancko, a w portierni nawet brew nie drgnęła uśmiechniętej pani, od której odebraliśmy klucz. Na myśl o luksusowej łazience, bieżącej wodzie i wygodnym łóżku obaj o mało co nie wyliśmy z radości. Leżałem w wannie dobre półtorej godziny. Potem Michał.

Warto powiedzieć coś więcej o Makau. To wyspa. Jak już wcześniej wspomniałem, kiepska aura utrzymywała się wciąż, nie zachęcając do zwiedzania, choć jest kilka interesujących miejsc. Na przykład Senado Square i labirynt zabytkowych uliczek łączących chińskie style architektoniczne z portugalskimi. Z dala od hoteli w wąskich uliczkach miasta poczujemy czasami wydobywający się z małych kapliczek zapach palonego drewna sandałowego, będziemy mijać złoto-czerwone drzewka życzeń i klimatyczne małe kawiarenki. W historycznej części miasta jest przyjemnie i czysto. Na obrzeżach miasta - z czystością już dużo gorzej. W Makau zobaczyć można zarówno niską kolonialną zabudowę, jak i nowoczesne wieżowce dzielnicy biznesowej.
Cały czas padało, poznawszy kilka zakamarków miasta straciliśmy ochotę na więcej i postanowiliśmy wrócić do dzielnicy hotelowej, by zobaczyć słynne kasyna. Zwiedziliśmy kilka i na końcu udaliśmy się do największego lokalu tego typu na wyspie - The Venetian, liczącego 40 pięter! Tam postanowiliśmy zagrać. Zawiązaliśmy przy tym umowę, że jeśli przegramy, od razu wychodzimy i jeżeli coś wygramy - odchodzimy bez dalszej gry. Wymieniliśmy obaj równowartość 30 zł na żetony. Usiadłem przy maszynach i... przegrałem wszystko. Michałowi poszło lepiej i gra w ruletkę przyniosła mu ok. 400 zł. Pojawiła się pokusa pozostania w tym przybytku i spróbowania jeszcze raz, ale trzymając się wcześniejszej umowy woleliśmy zakończyć przygodę z hazardem. Skoro wzbogaciliśmy się tak znaczną kwotę, postanowiliśmy uczcić to dobrym miejscowym winem w hotelu. Michał poszedł szukać sklepu, a mnie "zebrało" na zrobienie prania - w końcu mieliśmy idealne warunki, żeby zrobić kontrolę stanu naszych ubrań po długiej drodze. Michał długo nie wracał. Skończyłem pranie i wyszedłem go szukać. Minęły przecież 2 godziny! Wrócił po 3 godzinach. Okazało się, że jeszcze w naszym hotelu zatrzymała go policja, domagając się wyjaśnień, dlaczego nosi na ubraniu flagę Tybetu? Michał miał bowiem na sobie bluzę naszego stowarzyszenia SALUTEM, a na niej ponaklejane i naszyte małe flagi państw, do których podczas naszej wyprawy wjeżdżaliśmy. W tym i niepozorną naszywkę z flagą Tybetu. Ale o co takie zamieszanie - mógłby ktoś zapytać. Ma to związek z trwającym od wieków konfliktem między Tybetańczykami, którzy - świadomi swej odrębności kulturowej i historycznej dążą do potwierdzenia swojej niepodległości - a Chinami, jednym z najstarszych państw świata, które uważało (i nadał uważa), że Tybet jest jedynie chińską prowincją. Dzieje tego konfliktu bywały nieraz bardzo burzliwe i krwawe. Jak widać Chińczycy są wyjątkowo wrażliwi na tym punkcie. Michał miał szczęście, że cały czas nosił przy sobie paszport, z którego wynikało skąd jedziemy i gdzie dotąd byliśmy. Uwierzono więc jego wyjaśnieniom o podróży dookoła świata i braku wywrotowych zamiarów. Przepytywanie trwało ponad 2 godziny, musiał na oczach funkcjonariuszy odpruć z ubrania nieszczęsną naszywkę i został zwolniony. Wrócił co prawda trzymając w ręku dwie butelki wina, ale całe zajście odebrało nam ochotę na ich degustowanie. Popłynęły z nami do Hong Kongu.
W nocy zarezerwowaliśmy sobie bilety kolejowe na pociąg do Pekinu. Podróż trwała około 20 godzin, jako że były to tradycyjne linie kolejowe. Przejazdy słynnymi superszybkimi chińskimi pociągami są bardzo drogie. W 6-osobowym wagonie siedzieliśmy razem z pewną chińską rodziną (sami dorośli). W pewnej chwili czas podróży postanowiliśmy umilić sobie przywiezionym z Makau winem. Pierwsza wyjęta z plecaka butelka wywołała w naszych sąsiadach takie przerażenie, że w mig uciekli z przedziału i przenieśli się do innego wagonu.

Był 30 stycznia, kiedy wysiedliśmy w Pekinie.
Przebywałem w tym mieście już kilka razy i po raz kolejny namiot nie mógł nam się na nic zdać, podobnie jak w Hong Kongu. Dobrze, że i tu można trafić na tanie hostele. Znaleźliśmy jeden taki niedaleko słynnego placu Tian'anmen- Placu Niebiańskiego Spokoju. To największy publiczny plac na świecie a zarazem miejsce zapamiętane przez historię, ze względu na krwawo stłumione protesty studentów z 1989 roku. Protestujący, popierani przez pekińskich robotników, żądali reform politycznych, demokratyzacji życia publicznego i rozprawienia się z narastającą korupcją w kraju. Komunistyczne władze Chin przy pomocy wojska zbrojnie rozprawili się z uczestnikami protestu. Najwięcej ofiar pochłonęły walki na przylegającej do placu Tian'anmen alei Chang'an Jie. Po zakończeniu akcji został nadany komunikat, że pokojowo nastawieni żołnierze zostali zaatakowani przez studentów.

W Pekinie postanowiliśmy pójść na porządną kolację. Porządna kolacja w Chinach oznacza kolację obficie zakrapianą. Z resztą trudno uniknąć zakrapiania, w każdej restauracji do posiłku podawany jest alkohol. Choć - paradoksalnie- Chińczycy mają raczej słabe głowy. Nasz wyprawowy budżet został wcześniej przygotowany na tę okoliczność, w Pekinie mieliśmy zamiar biesiadować, jako że był to też dzień moich urodzin. Zamówiliśmy bardzo dużo jedzenia, kilka dobrych wódek i szampana. Z szampanem do naszego stolika przyszedł sam właściciel restauracji, a gdy powiedziałem mu, że mam urodziny i zaprosiłem do stołu, ochoczo na to przystał, wypił z nami ze dwa toasty, po czym wyszedł na chwilę, by wrócić z kolejną nienapoczętą butelką wódki. Rozpoczęła się seria odwiedzin. Przy naszym stoliku zaczynało siadać coraz więcej Chińczyków i pić za zdrowie Solenizanta. Pili po dwa kieliszki, a zamawiali całe butelki. W stosunkowo niedługim czasie mieliśmy już 6 Chińczyków śpiących przy stole, ale to nie koniec, bo dołączali następni z butelkami. Toasty nie ustawały. Ja i Majki czuliśmy się świetnie w ich towarzystwie, a widać było, że i nasze towarzystwo ich cieszyło. Właściciel restauracji (na szczęście nie usnął) opowiadał, że jeśli do restauracji przychodzą biali klienci, to zarazem zaczyna się ona cieszyć większą popularnością wśród chińskich klientów. Bilans imprezy był taki, że do 6 śpiących wojowników dołączyło 4, którzy nagle nabrali ochoty do bitki. To był ten moment, w którym należało już "ze sceny zejść" - jak śpiewał to pewien klasyk. Wróciliśmy do hostelu bez dalszych przygód. Bez mała, bo po ok. 2-óch kilometrach spaceru, już pod drzwiami pokoju coś sprawiło, że stanąłem jak wryty. Portfel! A w nim dokumenty! Dotarło do mnie, że nie zabrałem ich z restauracji. Dochodziła 1 nad ranem. Wróciliśmy tam, ale lokal był już zamknięty na 4 spusty. Ręce mi opadły. Pieniądze, dokumenty - wszystkie, oprócz paszportu, bilety - przepadły! Całą noc nie spałem. Rano poszliśmy tam jeszcze raz, ale okazało się, że otwierają dopiero od godzony 14.

Pewien, że zapewne i tak wszystko stracone poszedłem z Majkim obejrzeć Plac Tian'anmen. Jest ogromny, otoczony socrealistyczną architekturą. W Pekinie na każdym korku spotyka się policjantów, żołnierzy oraz cywilnych "porządkowych". Jednak okolice Placu Bramy Niebiańskiego Spokoju są strzeżone jeszcze dokładniej. W podziemnym przejściu, przed wejściem na plac - gigantyczne kolejki oczekujących na wejście. Sprawdzanie zawartości toreb i plecaków. W centrum placu znajduje się Mauzoleum Mao Zedonga. Przed wejściem trzeba zostawić torby, aparaty i płaszcze w specjalnie przeznaczonym do tego punkcie. A jeśli ktoś przypadkiem zapomni dostosować się do tej zasady, w tłumie zawsze znajdzie się ktoś, kto chwyci za łokieć i zaciągnie do punktu. Co jeszcze znajduje się na słynnym placu? Gmach Ogólnochińskiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, Wielka Hala Ludowa, Muzeum Narodowe. Od południa Plac Tian'anmen jest zamykany przez Bramę Patrzącą w Słońce oraz Wieżę Łuczniczą pochodzące z czasów dynastii Ming . Budowle składają się na podwójną bramę - Bramę Przednią. To jedne z niewielu ocalałych bram XV-wiecznych murów odgradzających cesarskie kwatery Zakazanego Miasta od reszty Pekinu. W Bramie Patrzącej w Słońce mieści się dziś Muzeum Historii Pekinu. W Zakazanym Mieście byłem już kilka razy, tym razem także nie chciałem go ominąć. Już sama jego nazwa intryguje. Do 1912 roku, czyli do końca cesarstwa Zakazane Miasto zastrzeżone było dla cesarskiego dworu oraz dygnitarzy. Dopiero w 1949 roku zostało w całości udostępnione dla zwiedzających. Magię tego miejsca trochę psują wszechobecne symbole Chińskiej Republiki Ludowej, barierki, kasy biletowe i tłumy zwiedzających.
Spotkaliśmy tam Polki, które znalazły się w Chinach w ramach wymiany studenckiej. Miło było chwilę porozmawiać. Mieszkały w jakiejś niedużej miejscowości 1000 km od Pekinu.
Za Zakazanym Miastem rozciąga się park. Chodząc jego alejkami doznawaliśmy głębokiego szoku na widok staruszków (a było ich tam mnóstwo), którzy w grupach ćwiczyli: jedni - Tai Chi, inni - grę w "zośkę", jeszcze inni - grę na instrumentach; inni - taniec towarzyski lub indywidualny. To byli naprawdę sędziwi ludzie, a przy tym tak sprawni i zwinni, że z wrażenia szczęki opadły nam z hukiem na ziemię. Prawie zapomniałem o problemie z portfelem.

O 14 pośpiesznie wróciliśmy do restauracji, w której wejściu stał jej właściciel, który gdy tylko nas zobaczył - ku mojej pełnej zdumienia uldze - pomachał zagubionym portfelem i z szerokim uśmiechem podał do ręki. Wszystko było na swoim miejscu, nie brakowało w nim nawet jednego juana. Zaprosił nas przy tym jeszcze na strzemiennego i rozstaliśmy się serdecznie dziękując mu za uratowanie mi skóry.

Ostatnim zaplanowanym przed odlotem miejscem był słynny Wielki Mur Chiński. Miałem tam być już 3 raz, a Michał po raz pierwszy. Poszliśmy, pochodziliśmy. Szczerze mówiąc, to właściwie na tym polega jego zwiedzanie - pójść i zrobić zdjęcia. Jego niezwykłość wyraża się w rozmiarze i w historiach związanych z jego budową. Miał służyć jako obrona cywilizacji chińskiej przed barbarzyńcami. Miał też chronić przed demonami hulającymi po nieurodzajnych stepach. Z tego względu nigdy nie był prowadzony w linii prostej, wierzono bowiem, że demony przemieszczają się właśnie w linii prostej, nie mogąc przekroczyć zakrzywionych formacji. Stąpając po jego kruszejących schodach, wśród tysięcy innych zwiedzających przychodzi do głowy myśl, że oto jesteśmy po najdłuższym cmentarzu świata. Budowie Muru na przestrzeni dziejów towarzyszyło wiele cierpienia ludzi zmuszanych do prac przy jego wznoszeniu. Jako przymusowych robotników rekrutowano wieśniaków, kryminalistów, jeńców, podbitych możnowładców i przeciwników władz panujących. Wedle nakazu jednego z władców każdy z robotników, który zasnął przy budowie miał być za karę żywcem zamurowany wewnątrz muru. Ciała tych, którzy zmarli podczas prac mieszano z zaprawą murarską. Wielki Mur Chiński to jedna z najsolidniejszych konstrukcji na naszej planecie. Cegły klejono między innymi za pomocą mąki ryżowej zmieszanej z wodą. Wbrew pozorom nie jest to budowla ciągła. Składa się z wielu odcinków wzniesionych w różnych okresach.

Przyłączyliśmy się do jednej z wielu chińskich wycieczek i w ten sposób zwiedziliśmy kilka ciekawych miejsc, w tym tradycyjną chińską herbaciarnię, gdzie prezentowano rytuał parzenia herbaty oraz Stadion Narodowy, na którym w 2012 roku odbywały się Letnie Igrzyska Olimpijskie i Paraolimpijskie. Dziś jest on zupełnie opustoszały.

Na tym czas zakończyć azjatycki etap podróży. Z Pekinu udaliśmy się do Vancouver w Stanach Zjednoczonych, będąc tam bardzo krótko, a następnie do Ameryki Środkowej i dalej na południe. Przenieśliśmy się też niespodziewanie w czasie, ale o tym opowiem już w następnej części.

Jacek Słowak, Karolina Maj

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.