Kielczanin w podróży dookoła świata (2) Gruzja i Azerbejdżan [ZDJĘCIA]
Tylko u nas. Kielczanin Jacek Słowak opowiada o niezwykłej wyprawie dookoła świata. Dziś część 2 – Gruzja i Azerbejdżan.
Trzeba przyznać, że Turcja to kraj bardzo przychylny autostopowiczom, gdy wyszliśmy na drogę udało nam się znaleźć transport już po upływie pół godziny - wsiedliśmy na ciężarówkę prowadzoną przez Turków. Kierowaliśmy się w stronę Gruzji. Aby dojechać do Batumi dwukrotnie jeszcze przesiadaliśmy się - najpierw złapaliśmy mlekowóz, którym przejechaliśmy kawałek drogi, po czym ostatni odcinek udało nam się pokonać w samochodzie osobowym z bardzo sympatycznym kierowcą. W ogóle, w czasie drogi spotkaliśmy się z dużą życzliwością ludzi, służyli radą i oferowali pomoc. Z każdym bez trudu można było porozumieć się po angielsku. W sumie podróż do Batumi trwała 22 godziny. Nie będę ukrywał, że w Gruzji zarówno ja jak i Majki bywaliśmy już niejednokrotnie wcześniej, mamy więc tam już liczne grono przyjaciół. Umówiliśmy się zatem, że udamy się do Gori do domu Waleriana. Jadąc, po drodze zatrzymaliśmy sie, aby zabrać z drogi autostopowicza. W ten sposób poznaliśmy Witię- Rosjanina, który zapytany po rosyjsku, dokąd zmierza, odparł, że dookoła świata! Ciekawy zbieg okoliczności. Zaproponowaliśmy my więc by przez kilka dni przyłączył się do nas i podróżował wspólnie.
W Gori czekała na nas wspaniała niespodzianka - prawdziwa gruzińska uczta - supra. Mogłoby się wydawać, że to tylko uroczysty posiłek, jakich wiele zdarza się w ciągu roku niezależnie od narodowości czy zwyczajów. Nic bardziej mylnego - supra ma wypracowany system praw, które należy szanować. Przede wszystkim nie jest to zwykły posiłek - jedzenie odgrywa istotną rolę (o czym będzie mowa później), lecz stanowi jedynie akompaniament, bowiem istotą supry jest SPOTKANIE, wspólne biesiadowanie, które u Gruzinów może trwać bardzo długo. Kwintesencją spotkania są licznie wznoszone toasty. Obowiązuje tutaj swoista hierarchia - uczcie przewodzi tamada - to on ustala porządek toastów, on również decyduje, o tym kiedy nadchodzi najlepszy moment, by wznieść kolejny toast. On również wygłasza toasty - i nie są to krótkie zdawkowe formułki, ale rozbudowane, czasem nawet kilkuminutowe oratorskie popisy, finezyjnie skonstruowane, to wzruszające w swym przekazie, to wprawiające w zadumę, z nutką melancholii, innym razem znów dowcipne, wywołujące salwy śmiechu wśród zebranych. Atmosfera takiej uczty oczarowuje, czas staje w miejscu liczy się tylko spotkanie. Wielki stół uginał się od pysznego jedzenia - aromatycznych mięsnych szaszłyków, półmisków warzyw, mis owoców, talerzy kiełbasek oraz desek serów, będących specjalnością gruzińskiej kuchni. Gdy zasiedliśmy wspólnie ze zgromadzonymi do wspólnego biesiadowania uderzyła mnie myśl, że oto przy wspólnym stole w atmosferze przyjaźni i wzajemnej życzliwości siedzą Gruzini, Polacy, Armeńczycy, Osetyńczycy, Rosjanie i Polacy - ponad wszelkimi politycznymi zawirowaniami, uprzedzeniami i stereotypami. Przy tamtym stole nie było najmniejszego śladu podziałów i niechęci, nie było rezerwy i nieufności. Było za to spotkanie zwykłych ludzi, którzy wzajemnie się wspierają i są ze sobą razem.
Kiedy wspominam wszystkie podróże, które dane mi było przeżyć i napotkanych ludzi, z pełnym przekonaniem stwierdzam, że zjeździwszy niemal cały świat nigdzie nie spotkałem narodu, który kochałby Polaków tak jak Gruzini. Nigdzie nie spotkała mnie i moich towarzyszy podobna życzliwość, otwartość i szacunek - wystarczyło tylko, że jestem Polakiem. Wspomnienia z Gruzji, ilekroć tam jestem, zawsze należą do najpiękniejszych.
Czas w Gruzji spędziliśmy aktywnie - zwiedziliśmy miasto Gori - ziemię, która wydała na świat Józefa Stalina. Znajduje się tam muzeum poświęcone jego osobie. Odwiedziliśmy Abchazję - niesamowite wrażenie zrobiły na nas skalne miasta. Później Svanetia - wysokogórski region Gruzji znajdujący się na liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO, kraina ośnieżonych szczytów i kamiennych niezdobytych baszt. Znowu spotykaliśmy na drodze przesympatycznych ludzi. Odwiedziliśmy także Uszguli - maleńką średniowieczną wioskę, dla której zatrzymał się czas. Podeszliśmy także pod majestatycznie wznoszącą się górę Kazbek - "Zamarznięty szczyt" .
Postanowiliśmy : ja, Walerian, Majki, Witia i nasz gruziński przyjaciel Giga wspólnie dotrzeć do Azerbejdżaniu. W drogę wyruszyliśmy 14-letnią toyotą, jednak przy przejściu granicznym okazało się, że abyśmy zostali wpuszczeni do Azerbejdżanu z samochodem, musielibyśmy uiścić tzw. kaucję za samochód" w wysokości - uwaga - 12 tys. euro! Bez większych obiekcji zostawiliśmy więc auto przy granicy, a do Azerbejdżanu weszliśmy pieszo.
Dojechaliśmy autostopem razem do Baku, co zajęło nam 14 godzin. Jako, że pięcioosobowej drużynie trudno jest "złapać" samochód osobowy, zdani byliśmy na łaskę kierowców ciężarówek. Udało się. W Baku zwiedziliśmy tzw. Złamaną Wieżę z 1078r., Pałac Szachów oraz bardzo ważne dla wszystkich Ormian Aleję Honorów, czyli cmentarz i miejsca pamięci. Noc spędziliśmy w hostelu w dziesięciosobowym pokoju. Gdy obudziliśmy się o 7.00 rano Witia zniknął. Około 9 wkroczył do pokoju niosąc chleb, mleko i smalec - okazało się, że od świtu najął się do noszenia worków z ziemniakami, aby zarobić na śniadanie dla nas, ponieważ chciał nas ugościć i wyrazić w ten sposób wdzięczność za wspólną przygodę.
Niedługo potem rozstaliśmy się z naszym rosyjskim przyjacielem - skierował on swe kroki w kierunku północnego Azerbejdżanu, natomiast ja i Majki udaliśmy się w kierunku granicy z Iranem. Giga i Walerian wrócili do Gruzji, do domu.
Warto wspomnieć o Witii kilka słów więcej. Towarzyszył nam przez 8 dni, przeszedł z nami wiele kilometrów w Gruzji i Azerbejdżanie. Pytany o planowany powrót do ojczyzny planował go na 2017 rok. W dalszych etapach naszej wyprawy pozostawaliśmy z nim w kontakcie - ku naszemu zaskoczeniu okazało się, że gdy Witia zawitał do Senegalu, spotkał nagle miłość, zakochał się w pewnej kobiecie, co sprawiło, że odroczeniu na czas nieokreślony uległa nie tylko data jego powrotu do Rosji, ale pod znakiem zapytania znalazła się kwestia kontynuowania wyprawy dookoła świata. Dziś na razie nie mamy żadnych wiadomości o Witii.
Ogarniam myślą całą naszą wyprawę - przemierzając tysiące kilometrów spotykaliśmy na swojej drodze wielu niesamowitych ludzi, prowadzących nieszablonowy styl życia - pewnego dnia poznaliśmy młodego chłopaka- Szwajcara, który działając w rozmaitych wolontariatach znajdował się w podróży już od 7 lat! Innym razem trafiliśmy na człowieka, który, aby spełnić marzenie o zwiedzaniu świata wyruszył z domu bez grosza przy duszy, po drodze chwytając się każdego zajęcia, by zarobić na dalszą drogę. Było wiele, wiele innych osób, bardzo różnych osobowości, z których emanowało coś wspólne im wszystkim: pasja życia, pragnienie odkrywania świata, poznawania jego piękna. Każdy z tych ludzi był wyjątkowy, a historie ich życia fascynowały bardziej niż niejedna powieść, czy film. Spotkanie ich na trasie wędrówki to najpiękniejsza pamiątka z podróży.