Klasztor w Lubiążu budzi zachwyt, ale nie tych, którzy mają pieniądze
Każdy, kto trafi pod olbrzymi i wyniosły gamach klasztoru w Lubiążu, wyraża swój zachwyt. Takich osób są tysiące. Ale zaraz potem te same osoby wyrażają ubolewanie, bo trudno im uwierzyć i zrozumieć, dlaczego: perła baroku śląskiego, wyjątkowa i na mapie Europy, i świata, traktowana jest przez decydentów po macoszemu?
Klasztor Lubiąż zaistniał, po raz pierwszy, we wszystkich polskich mediach nie z racji swojej bogatej historii, a z powodu wizyty światowego króla popu Michaela Jacksona. Był rok 1997. Jackson przyleciał do Polski, bo chciał kupić m.in. klasztor. Chodził, podziwiał, nawet w jednej z sal spróbował jej akustyki. Po godzinie odleciał, żegnany przez tłumy wielbicieli, oblegających klasztor. Z zakupów nic nie wyszło. A dlaczego?
-Bo ówczesne ministerstwo kultury podeszło do oferty poważnie i dokładnie zbadało spółki, które miały działać w imieniu Jacksona. Okazały się miało wiarygodne i rozmowy zakończono. - mówi Witold Krochmal, były burmistrz Wołowa, były wojewoda dolnośląski i od 30 lat prezes Fundacji Lubiąż.
Historia Europy zaklęta w murach
Zanim zjawiła się tutaj legenda rocka, przez wcześniejszych 800 lat działy się tutaj historie wielkie i tragiczne.
Większy od Wawelu i Zamku Królewskiego, razem wziętych, zabytek jest trwającym świadkiem historii tej części Europy. To tutaj w 1163 roku książę śląski Bolesław I Wysoki osadził w podwrocławskiej miejscowości cystersów z Turyngii. Dzięki pracy i umiejętności których nastąpił rozkwit i skok cywilizacyjny w miejscowościach między Legnicą, a Wrocławiem. Pod gospodarnym okiem zakonników klasztor się rozbudowywał i rósł w siłę. W 1200 r.powstał pierwszy kośció,ł w którym w 1201 pochowano księcia Bolesława Wysokiego. W tym okresie powstały pierwsze zabudowania klasztorne. W klasztorze, który w średniowieczu był ważnym ośrodkiem kultury i piśmiennictwa powstało wiele XII-wiecznych dzieł: Kronika książąt polskich, Roczniki lubiąskie czy Katalog biskupów wrocławskich. Potem dopadły go zniszenia wojen religinych. Jednak podnosił się z ruin, pożarów i nadal rozbudowywał. W XVII wieku odcisnęli tu swoje - wiodczne do dzisiaj - mocarstwowe piętno Habsburgowie, którzy stworzyli z obiektu perełkę architektury śląskiej. Pełną wybitnych, rzeźb, obrazów Willmana, który mieszkał w klasztorze ponad 40 lat, dzieł sztuki meblarskiej. A potem nastały czasy pruskie i 1810 rok wtedy to król pruski Fryderyk Wilhelm III zlikwidował blisko 70 klasztorów śląskich, w tym i klasztor Lubiąż i przywłaszczył jego dobra. Zniszczono wiele zabytków, przepadły zasoby cysterskiej biblioteki, a w klasztorze urządzono szpital, początkowo wojskowy, a od roku 1823 psychiatryczny.
Klasztor podupadał. W trakcie II Wojny Światowej Niemcy zrobili tu obóz pracy, w którym więźniowie pracowali w filii Telefunkena. Niemcy zdemontowali i wywieźli z opactwa wszystko co tylko zdążyli zabrać. Dzieła sztuki, elementy wyposażenia kościoła.
W 1945 r. nastali Rosjanie, szukając skarbów zniszczyli wnętrza i sprofanowali trumny Piastów śląskich i zakonników. Mumie zniszczyli i porozrzucali. Historycy i archeolodzy, w późniejszych latach, nie byli w stanie rozpoznać, które szczątki do kogo należą. Rozpoznano jedynie mumię Willmanna.
owieci stacjonowali w Lubiążu do 1948 r. Było też tam więzienie NKWD i szpital psychiatryczny dla żołnierzy Armii Czerwonej.
Od 1950 w pomieszczeniach klasztornych składowano książki. Zabezpieczono wówczas pozostałości najcenniejszych malowideł.Część trafiła do Wrocławia, a część do kościołów
warszawskich. Klasztorowi groziła całkowita destrukcja, jaka spotkała tysiące dolnośląskich zabytków.
Pod koniec lat 80. i początku 90-tych klasztor stał się miejscem poszukiwania skarbów. Służby specjalne PRL trzykrotnie próbowały znaleźć tu słynne złoto Wrocławia ( znaleziono 64 złote monety i ponad 1300 srebrnych, których los jest dzisiaj nieznany), a inni domorośli poszukiwacze skarbów i tajemnic kuli dziury w podziemiach i ścianach niepilnowanych sal klasztoru.
Szansa na przeżycie
Na początku lat 90-tych, chodząc po ciągnących się setkami metrów korytarzach czułam przygnębienie, oglądając wewnętrzne zniszczenia: tony śmieci, wyrwane ze ścian kable, rury, wyrwane i podziurawione podłogi i mury, zalane ściany, pokryte zielonym mchem. Przeciągi i brak światła potęgowały upiorny widok.
W 1990 roku burmistrzem miasta i gminy Wołów, na którego terenie znajduje się Lubiąż, został Witold Krochmal (był nim przez trzy kadencje). To właśnie wtedy klasztor dostał swoją szansę na przeżycie.
- Gdy zacząłem się przyglądać sprawom w urzędzie trafiłem na dokument, przekazujący cały obiekt Fundacji Lubiąż. Dokument był podpisany przez kierownika wydziału rolnictwa, nawet nie naczelnika i miał liczne wady prawne. Przyjrzeliśmy się więc Fundacji i okazało się, że są to trzy prywatne spółki, działające na papierze i jedna firma państwowa. Do żadnych rozmów nie doszło, bo założyciele tych spółek z powodu innych zarzutów prokuratorskich pouciekali za granicę, a firma państwowa upadła. - opowiada Witold Krochmal - Był to czas rodzenia się podejrzanych fortun i „zarabiania“ pierwszych milionów. Na szczęście z klasztorem się nie udało. - dodaje Krochmal.
Wtedy zapadła decyzja, że powstanie Fundacja Lubiąż, której celem będzie ratowanie zabytku, w jej skład na pocztku wchodzili ludzie z urzędu, od wojewody i osoby prywatne. Jej praca miała się odbywać głównie w oparciu o poszukiwanie finansów z zewnątrz. Renowacja zaczęła się w 1994 roku. - Pierwsze pieniądze mieliśmy od pewnej fundacji francuskiej, które wykorzystaliśmy do prac porządkowych, pilnych napraw i na remont Sali Książęcej. Następne i to duże pieniądze były od Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej. Dzięki nim wyremontowaliśmy całe 3 hektary dachu i ustabilizowaliśmy całą strukturę zabytku, który „rozchodził się w szwach“. Następne pieniądze z tej instytucji wykorzystaliśmy na Refektarz, Jadalnię Opata. Na konto fundacji trafiały pieniądze i od Skarbu Państwa i z dotacji, od konserwatora zabytków. Po fundusze unijne nie mogliśmy startować, bo trzeba mieć wkład własny, a my takich pieniędzy nie mamy. - wylicza prezes Krochmal.
Przez ostatnie dwa lata odnawiano 10 barokowych figur z ogrodu i elewacji. Stoją wewnątrz, można je obejrzeć. Wrócą na swoje miejsce, gdy skończy się odnawianie elewacji. Frontowe 230 metrów elewacji już zrobiono, teraz rusztowania wznoszą się po lewej części gmachu.
Przez 30 lat pracy Fundacji Lubiąż udało się zebrać i wydać na remonty, i rekonstrukcje 20 milionów złotych. Według ocen prezesa Krochmala, żeby skończyć renowację tego co pozostało potrzeba co najmniej 15 milionów. Jak na dzisiejsze ceny inwestycji nie wydaje się to kwota porażająca, ale to dlatego, że prace na terenie klasztoru są prowadzone po niskich kosztach, bez niepotrzebnych nadbudówek biurokratycznych, które powodują natychmiastowy wzrost kosztów.
Dzisiaj Fundacja to 7 osób, które są i przewodnikami, i sprzątaczami, i pracownikami biurowymi i całodniowymi ochroniarzami. Ich wynagrodzenie, ale także prąd, energia, śmieci pokrywa działalności własnej fundacji: oprowadzanie wycieczek, wynajmowanie sal pod wystawy lub imprezy okolicznościowe dla gminy i różnych organizacji, organizacja koncertów, spektakli, prelekcji. Prezes sam o sobie mówi, że jest 120 proc wolontariuszem,
bo w 100 procentach działa za darmo, a te 20 procent to jego własne opłaty za paliwo i spotkania w sprawach Fundacji.
- Do pracy przy klasztorze i dla klasztoru trzeba mieć i sentyment i mnisią cierpliwość. Mam jedno i drugie. Patrząc na ostatnie lata wiem, że kropla drąży skałę. - mówi prezes.
Światełko w tunelu zgasło?
Cztery lata temu wszystkie dolnośląskie media obiegła informacja: wojewoda dolnośląski w imieniu Skarbu Państwa podpisał list intencyjny z Fundacją Lubiąż w sprawie przejęcia przez państwo obiektów pocysterskich. Wydawało się, że znalazł się nareszcie bogaty inwestor.
W lutym 2018 ówczesny wojewoda dolnośląski Paweł Hreniak podpisał z prezesem Fundacji Lubiąż Witoldem Krochmalem list intencyjny. Po ośmiu miesiącach Hreniak został posłem, ale jeszcze za jego kadencji Wojewódzki Konserwator Zabytków, ze swojej puli na ratowanie najcenniejszych zabytków, przeznaczył na klasztor 2 miliony złotych. Dzisiaj jego następcą jest Jarosław Obremski. Celem tego aktu miało być zdecydowanie zadbanie przez państwo o kondycję, wyjątkowego w skali Europy, potrzebującego szybkiego i dużego wsparcia zabytku. Bo Fundacja Lubiąż, która dotąd opiekowała się zabytkiem, zrobiła już, co mogła.
Niestety list intencyjny, na mocy którego obiekty opactwa pocysterskiego miał przejść w ręce Skarbu Państwa za darmo, nadal leży w szufladzie. Innego wniosku nie można wyciagnąć, czytając odpowiedź z biura prasowego wojewody na pytanie co się dzieje w tej sprawie : „Wojewoda Dolnośląski jest w tej sprawie w kontakcie z Ministerstwem Kultury, Dziedzictwa Narodowego i Sportu. Sprawa ta wiąże się z wieloma wyzwaniami natury prawnej i finansowej.“
Trzy lata temu otrzymaliśmy niemal identyczną odpowiedź, że przekazywanie opactwa to proces, potrzeba czasu. Ale też, że zespół ds. opactwa dokonał analizy prawno-finansowej Zespołu Klasztornego oraz kwestii prawno-podatkowych związanych z ewentualną darowizną dla Skarbu Państwa. Zbadano też stan techniczny nieruchomości, a teraz planowana jest wycena obiektu. Witold Krochmal, prezes Fundacji Lubiąż powiedział nam wtedy. - Nie wiem, po co i komu ta wycena jest potrzebna - mówi. - Wartość opactwa według dokumentów Fundacji wynosi miliard złotych. Ale my chcemy je oddać za darmo. Po co powoływać sztab ekspertów i płacić pół miliona za wycenę? - pytał.
Co mówi dzisiaj? - I były wojewoda i obecny mieli dobre chęci i intencje, ale nic z tego nie wyszło. Sprawy nie ma. - odpowiada Krochmal.
Jest zaskoczony odpowiedzią jaką otrzymaliśmy od przedstawicieli prasowych wojewody, że proces trwa. - A ja myślę, że jakiś urzędnik w ministerstwie kultury policzył: ile może to wszystko kosztować, ile przy okazji trzeba będzie ludzi dodatkowo zatrudnić, bo tak jest przy każdej państwowej inicjatywie to się nie zdecydował na zielone światło. - podsumowuje prezes Fundacji Lubiąż.
Co będzie dalej? Fundacja nadal będzie szukać pieniędzy, gdzie się da i robić swoje, czyli utrzymywać bieżącą działalność obiektu i remontować, restaurować kolejne pomieszenia i obiekty. Klasztor powstał wieki temu i przez wieki był rozbudowywany. Ostatnie 30 lat udawadnia, że grupa zapaleńców ustrzegła go przed zupełnym upadkiem. To co już zrobiono budzi zachwyt. Chociaż smutne jest, że samorząd województwa, do którego należy grunt pod klasztornymi obiektami nie jest zainteresowany by stworzyć tam ośrodek promocji województwa i wszystkich jego gmin, które mają się czym pochwalić. Coś na kształt Domu Śląskiego .Fundacja ma wiele rozpracowanych pomysłów na wykorzystanie zabytkowego olbrzyma. Sama jednak ich nie zrealizuje.
Jeśli ktoś jeszcze tam nie zajrzał niech zrobi to koniecznie, a poczuje atmosferę wielu nieodkrytych jeszcze tajemnic klasztoru. Tajemnicze korytarze, romańskie kaplice, kościół z kryptami, wewnętrzny dziedziniec wprowadza w wyjątkowy nastrój. A odrestaurowane sale powalają na kolana.
- Nie będę narzekał i do nikogo nie mam pretensji. Dopóki mnie i moim kolegom z Fundacji starczy sił klasztor nie zostanie sam. - bez radości w głosie kończy rozmowę Witold Krochmal.
Iwona Zielińska