Klaudia była jeszcze taka młoda. Czy musiała umrzeć?
Zdążyła jeszcze zobaczyć swoją swoją maleńką córeczkę. Przystawić ją do piersi. Poznać radość, jaką czuje kobieta, gdy na świat przychodzi jej pierwsze dziecko. Pięć godzin po porodzie serce 18-letniej Klaudii przestało bić.
W środę, po szkole, razem ze starszą siostrą piekła ciasto z jabłkami.
- Stała przy mnie w kuchni i nadzorowała, bo to był jej specjalny przepis - mówi Paulina Żańczak. Jabłecznik Klaudii zawsze się udawał. Uwielbiała go cała rodzina.
Klaudia mieszkała z rodzicami, Paulina po sąsiedzku, po drugiej stronie drogi. Spędzały ze sobą dużo czasu. Co piątek lepiły razem pierogi.
- Ja przy trojce maluchów sama nie dałabym rady - mówi Paulina.
Ale w piątek 12 marca siostry nie spotkały się jak zwykle po południu. Klaudia była już dziewięć dni po terminie.
- Lekarka z przychodni, prowadząca jej ciążę, tydzień wcześniej powiedziała siostrze, że jeśli do piątku nie urodzi, to ma nie czekać i zgłosić się do szpitala - wspomina Paulina.
Na wizyty do Brzozowa jeździła regularnie. Robiła badania. Przez całą ciążę czuła się dobrze. Dopiero na początku dziewiątego miesiąca pojawiło się coś niepokojącego.
- Wyszedł białkomocz. Jej lekarka była na urlopie, pokazała wyniki innemu lekarzowi, którą ją zastępował i on skierował ją do szpitala. Ale na oddziale spędziła tylko dwa dni. Szybko ją wypisali - wspomina siostra.
Od tej pory Klaudia zaczęła się skarżyć na gorsze samopoczucie.
- Mówiła, że coś ją dusi w klatce piersiowej, że ciężko jej nabrać tchu. Wyjeżdżałam po nią na przystanek, bo choć to niedaleko, nie miała siły dojść do domu. Ale brałam to na karb ostatnich tygodni ciąży. Ja urodziłam trójkę, więc wiem, że to trudny czas. Dla niej to była pierwsza ciąża, nie wiedziała, czy te dolegliwości są normą czy nie. Miała też mocno opuchnięte nogi. Ale myślałyśmy, że to zdarza się u kobiet w ciąży.
Sama sobie poradzę
Do piątku bóle porodowe się nie pojawiły. Rano Małgorzata Lipińska zawiozła córkę do szpitala w Brzozowie.
- Widziałam, jak wsiadają do samochodu. Wyszłam na balkon, pomachałam Klaudii. To był ostatni raz, gdy widziałam ją żywą - Paulinie łamie się głos.
Klaudia została na oddziale ginekologiczno-położniczym.
- Odwiedzała ją mama, był Paweł, narzeczony, ja nie mogłam zostawić dzieci, ale każdego dnia rozmawiałyśmy przez telefon - opowiada siostra.
Małgorzatę Lipińską martwiły duszności, na które narzekała córka. Poszła do pani ordynator.
- A ona uspokajała. Że pacjentce się krzywda nie dzieje, że jest pod fachową opieką - opowiada Paulina.
Wspomina, że siostra denerwowała się czekaniem, poród się nie zaczynał, lekarze nic z nią nie robili.
- Zadzwoniła w niedzielę o piątej rano, że czuje skurcze. Spodziewała się, że niedługo urodzi, czekałam cały czas po telefonem, na wypadek, gdy mnie potrzebowała.
Klaudia nie chciała, żeby jej mama była przy porodzie. Nie chciała też obecności narzeczonego.
- Mówiła, że ich obecność by ją stresowała. Rozumiałam to - przyznaje starsza siostra. - Wolała, żebym to ja przy mniej była. Ale gdy rozmawiałyśmy, w niedzielę, stwierdziła, że sama sobie poradzi.
Doktorze, ona się dusi!
W południe Paulina zadzwoniła na dyżurkę porodówki - Klaudia właśnie rodziła. Pół godziny później młoda mama sama odebrała telefon.
- Już po wszystkim, powiedziała. Głos miała słaby, była wyczerpana, ale z radością opowiadała o malutkiej. Że waży 2 800, że widziała jej czarne, mokre włoski - opowiada Paulina.
O godz. 14 Klaudia jeszcze leżała na sali porodowej, czekała na wolne łóżko.
- Powiedziałam jej, żeby odpoczywała. Że jak mama wróci z kościoła, to ją odwiedzimy. Młodsza siostra Wiola, chciała jechać od razu, ale powiedziałam, że lepiej jak pojedziemy wszyscy razem - opowiada 26-latka.
Po godz. 16 spotkali się przez drzwiami oddziału. Rodzice, narzeczony, dwie siostry.
- Zajrzeliśmy jeszcze do noworodków, zobaczyć malutką. Paweł tyle co dzwonił do Klaudii. Mówiła, że choć jest słaba, to postara się wyjść.
Na korytarzu Paulina zapytała pielęgniarkę, czy Klaudia czuje się na siłach, żeby wstać. Nic nie odpowiedziała, odeszła.
- Coś mnie tknęło, poszłam w kierunki sali, zatrzymał mnie lekarz: „Nie wolno”.
Zdążyła zerknąć przez uchylone drzwi. Zobaczyła Klaudię leżącą na łóżku, zasłaniała ją pielęgniarka.
- Widziałam jej buzię. Oddychała ciężko, szukała ustami powietrza.
Paulina cofnęła się na korytarz. Wtedy z sali wybiegła pielęgniarka. Wołała: „doktorze, ona robi się sina”.
- Mama i ojciec pytali lekarza, co się dzieje. Na oddziale nagle zrobił się ruch, bieganina, znoszono jakiś sprzęt, chyba do intubacji - opowiada 26-latka.
W sali było jeszcze kilka innych pacjentek.
- Nie chciały na to wszystko patrzeć - mówi Paulina. - Przeniesiono je, wtedy weszliśmy. Patrzyliśmy, jak lekarze i pielęgniarki ratują Klaudię. Zmieniali się przy jej łóżku, robili masaż serca. Ale nie wiem, czy tak powinna wyglądać reanimacja. Wduszali ją w ten miękki, sprężynowy materac. Ktoś mówił, że trzeba ją przewieźć na oddział intensywnej terapii. Ale tego nie zrobiono. Nikt z personelu z nami nie rozmawiał. Później podeszła pani ordynator. „Sytuacja jest bardzo ciężka, ale wszystko jest pod kontrolą” - przekazała.
Kiedy lekarze powiedzieli im, że Klaudia nie żyje?
- Nie powiedzieli - mówi Paulina.
- My to sami wiedzieliśmy. Mówiliśmy to lekarzom. Na aparturze, do której była podłączona, było widać, że jej serce już nie bije. Cały czas szła prosta kreska, maszyna świeciła na czerwono i wydawała ciągły dźwięk.
- Przyszedł ksiądz, zapalił gromnicę. Zaczęli odmawiać modlitwę - Paulina milknie, przełyka łzy. - Byłam przy niej, przytulałam ją, prosiłam ja, żeby się obudziła. Miała otwarte oczy, ale nie reagowała. Czułam, że ona już umarła.
Ile to wszystko trwało? Prawie do godziny 20. W pewnej chwili lekarka powiedziała do Małgorzaty Lipińskiej: „Pozwólmy jej odejść”.
Byli w szoku. Bo jak to jest, że młoda dziewczyna umiera nagle w pięć godzin po tym, jak urodziła zdrowie dziecko? Jak wytłumaczyć taką śmierć?
- Pani ordynator powiedziała, że szpital się zajmie całą procedurą, że powiadomi prokuraturę i odpowiednie służby - mówi Paulina.
Ale następnego dnia coś nie dawało jej spokoju. Zadzwoniła do brzozowskiej prokuratury.
- Okazało się, że żadnego zgłoszenia ze szpitala nie było. To mnie zaskoczyło.
Mąż Pauliny i narzeczony Klaudii pojechali do szpitala. Rodzina nie chciała, żeby sekcja zwłok odbyła się bez nadzoru prokuratury. Złożyli oficjalne zawiadomienie, prokurator polecił zabezpieczenie dokumentacji medycznej, tego samego dnia zostało wszczęte śledztwo. Sekcję zwłok przeprowadził biegły w Instytucie Medycyny Sądowej w Rzeszowie. Nie ma jeszcze szczegółowych wyników. Według wstępnej oceny przyczyną śmierci była zatorowość płucna. Co ją spowodowało? Czy doszło do błędu medycznego? Na tę odpowiedź trzeba jeszcze poczekać.
Bliscy Klaudii wciąż mają wątpliwości.
- Czy kiedy Klaudia pierwszy raz zgłosiła się do szpitala, w 36 tygodniu ciąży, z podejrzeniem zatrucia ciążowego, coś nie zostało zaniedbane? Czy zrobiono właściwe badania? A może już wtedy istniało zagrożenie, może trzeba było przeprowadzić cesarskie cięcie?
- zastanawia się siostra.
Pokoik dla córeczki Klaudia urządziła wcześniej. Łóżeczko, wózek, pampersy, ubranka, buteleczki, smoczki. Nad imieniem zastanawiała się przez kilka miesięcy. W końcu zdecydowała: Marika.
Po porodzie miał zacząć się nowy rozdział w jej życiu. Była w ostatniej klasie liceum, mimo zaawansowanej ciąży nie zrezygnowała z nauki, przygotowywała się do matury, planowała ślub, studia.
- Wiedziała, że może liczyć na mnie i mamę - mówi Paulina. Ona też urodziła pierwszego synka jeszcze jako nastolatka. - Klaudia dużo mi pomagała. Teraz ja chciałam wspierać ją.
Była najlepszą ciocią dla trójki siostrzeńców. - Wiem, jak kochała dzieci, jak się zajmowała moimi synami. Choć była taka młoda, to cieszyła się bardzo, że zostanie mamą, że to będzie dziewczynka - mówi Paulina.
Rodzicami zastępczymi dla Mariki chcą zostać dziadkowie (tak ustalili z ojcem dziecka). Dostała drugie imię - po mamie.
- Wychowamy ją dla Klaudii - mówi Paulina. - Zrobimy wszystko, by było jej jak najlepiej. Choć nie mogę się pogodzić, że Klaudii nie ma i Marika nigdy nie będzie mogła powiedzieć do niej „mamo”. Wiem, że Klaudia bardzo by chciała to słowo usłyszeć.