25-letni Marcin S. uruchomił internetowy portal dla osób, które lubią seksualne eksperymenty. Krakowski sąd uniewinnił go od zarzutu prezentowania treści pornograficznych z użyciem przemocy.
Sędzia Sądu Najwyższego wyjął z akt płytę z nagraniem i wsadził do służbowego laptopa. Po chwili na ekranie pojawiła się kobieta, która pejczem, najpierw lekko, a potem coraz mocniej okładała starszego mężczyznę. Oboje twarze skrywali za maskami imitującymi zwierzęta. Ona miała wizerunek kotka, a on liska.
Drugi film prezentował dwie panie w intymnej sytuacji ubrane w czarne, lateksowe kostiumy. Trzecie nagranie przestawiało scenkę mężczyzn przebranych w policyjne stroje, z których jeden był skuty kajdankami, a drugi wydawał mu polecenia i ponaglał pałką. Gdy panowie zaczęli się wiązać linami, sędzia wyłączył film i schował płytę do akt.
Po namyśle już wiedział, jaki wydać wyrok. Uśmiechnął się i zapewne znacznie dłużej zastanowił, czy zdradzić żonie, jakie akta do analizy dostał z Krakowa.
Donos na portal
Już pięciolatek wie, że w internecie można znaleźć „świństwa”, przed którymi ostrzega mama. Ich zawodowym tropieniem w pewnym zakresie zajmował się NASK, czyli Naukowa i Akademicka Sieć Komputerowa. Prowadziła dyżur, podczas którego przyjmowała zgłoszenia o nielegalnych treściach w sieci. Wystarczyło anonimowo wypełnić formularz i wysłać mailem na podany adres.
- Mamy powód uważać, że zgłoszenie, które do nas dotarło jest zasadne - tak dyrektor NASK zawiadomił Komendę Stołeczną Policji o stronie www.bdsm.pl, na której, jak napisał, są treści budzące podejrzenie, że może chodzić o rozpowszechnianie pornografii pełnej przemocy.
Po zgłoszeniu sprawa nabrała urzędowego przyspieszenia. KSP ustaliła, że serwer obsługujący stronę jest w gestii firmy z Krakowa, a jej właściciel to Marcin S., informatyk po Akademii Górniczo Hutniczej, żonaty, nie karany, lat 25.
Policjant z komendy miejskiej w Krakowie, gdzie następnie trafiło doniesienie, zajrzał na wspomnianą stronę internetową i stwierdził, że znajdują się tam zdjęcia, na których osoby prezentują swoje narządy płciowe z zastosowaniem różnych narzędzi. Chodziło mu, jak to opisał w notatce służbowej dla przełożonych, o „fotografie kobiet w negliżu z zakneblowanymi ustami i zapiętymi metalowymi spinaczami w miejscach intymnych oraz o zdjęcia mężczyzn z łańcuchami na genitaliach”.
Dołączył do notatki definicje pornografii miękkiej i twardej oraz zacytował, że prezentowane treści mogą być „wentylem dla seksualnych dewiantów”.
Śmiałe zdjęcia w aktach
Z ogólnie dostępnych informacji wynikało, że BDSM to angielski skrót to słów: dominacja, wiązanie, dyscyplina, uległość, sadyzm i masochizm. Policjant powołał się na twórcę hasła z encyklopedii, czyli seksuologa profesora Zbigniewa Lwa Starowicza. Poprosił też Wydział Wywiadu Kryminalnego Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie, by zdobyła wszelkie informacje o Marcinie S., jego firmie i portalu. Załączył niektóre śmiałe zdjęcia.
Akta z policji trafiły do prokuratora, który poprosił o pomoc biegłego informatyka i zażądał ekspertyzy na temat zawartości komputerów i twardych dysków znalezionych w krakowskim mieszkaniu, które było jednocześnie siedzibą firmy Marcina S. Oględziny zawartości nośników informacji ujawniły, że są tam treści nie dla grzecznych dziewczynek i porządnych chłopców.
Z ekspertyzy biegłego wynikało, że na portalu były tysiące zdjęć i filmów. Od powstania strony weszło na nią 3,3 mln osób z całego świata. Marcin S. szacował, że za płatne treści dostawał miesięcznie około 4 tys. zł. Jako przedsiębiorca sumiennie płacił podatki od tak zarobionych kwot.
Oskarżony Marcin S.
Prokurator po zdobyciu ekspertyzy uznał, że przez dwa i pół roku Marcin S. uczynił sobie stałe źródło dochodu z przechowywania i rozpowszechniania na swojej stronie treści porno z użyciem przemocy. To przestępstwo jest zagrożone karą 8 lat więzienia. Śledczy złożył wniosek, aby podejrzany trafił do aresztu, ale sąd był innego zdania i zastosował poręczenie 10 tys. zł. Marcin S. nie przyznał się do winy, bo uważał, że to co robił nie jest złamaniem prawa. Nie krył, że portal założył kilka lat wcześniej jako forum wymiany wiedzy dla internautów, którzy uwielbiają się krępować sznurami, kajdankami i czerpią z tego satysfakcję. Nie jest wszak tajemnicą, że są osoby z takimi upodobaniami seksualnymi, ale w tej relacji nie ma mowy o stosowaniu przemocy. W pewnym momencie Marcin S. postanowił zarabiać na portalu i był świadomy, co się na nim znajduje, ponieważ kontrolował zdjęcia i filmy, jakie ludzie tam umieszczali.
- Jeśli uznawałem, że materiał narusza prawo, to go usuwałem, gdy był zbyt drastyczny - wyjaśniał.
Odrzucał treści z użyciem zwierząt i te, na których bohaterowie byli małoletni. Nadmieniał, że aby skorzystać z jego portalu, trzeba było potwierdzić, że się ma 18 lat i wyrazić zgodę na oglądanie znajdujących się tam treści. Kto chciał dodać swoje materiały, musiał podać login i hasło.
Krakowianin stwierdził, że dla niego dopuszczana jest tylko gra seksualna, a nie realna przemoc. Mówił, że w filmach głównie pojawiali się aktorzy, którzy odgrywali role osób - dominującej i uległej. Podpisywali oni umowy i potwierdzali, że zgadzają się na takie występy. Nikt nikomu krzywdy nie wyrządzał i nie stosował przemocy, ponieważ wszystko było udawane.
10 tysięcy złotych poręczenia majątkowego musiał wypłacić Marcin S.
Biegły seksuolog, po obejrzeniu materiałów, nie był w stanie określić, czy na prezentowanych zdjęciach i filmach dochodzi do realnej przemocy. Dlatego sąd uniewinnił Marcina S. Tym bardziej, że śledczy błędnie oskarżali mężczyznę o propagowanie treści porno „z użyciem przemocy”. To mogło dotyczyć tylko realnego stosowania siły lub gwałtu. Potem prokuratura skorygowała treść zarzutu używając określenia „prezentowanie przemocy”. A to mogli już przecież robić np. aktorzy podczas inscenizowanych sesji.
Wyrok Sądu Najwyższego
Kasacja prokuratury od prawomocnego wyroku okazała się skuteczna i akta trafiły do Sądu Najwyższego. Ten nakazał powtórzyć proces od początku. Zauważył przy tym, że sformułowanie „treści pornograficzne” to pojęcie prawne, a nie medyczne czy seksuologiczne i to sąd, a nie biegły, musi oceni materiał zdjęciowy i filmowy z portalu.
Sąd Najwyższy podzielił pogląd, że treści pornograficzne związane z prezentowaniem przemocy obejmują także przedstawianie przez aktorów odegranych scen przemocy. Dla Marcina S. to nie była dobra wiadomość, gdyż oznaczała, że grozi mu kara i raczej nie uniknie skazania.
Nie zgadzał się z tym orzeczeniem, ponieważ w dalszym ciągu uważał, że to co robił było legalne i dopuszczalne. Przecież tak samo postępują duże serwisy internetowe i sex shopy, które handlują filmami o podobnej treści. Postanowił działać i zaczął w prokuraturach w całym kraju zgłaszać doniesienia na takie sex shopy i serwisy. Ku jego radości ponad 20 prokuratur odmówiło wszczęcia śledztwa z jego doniesień. Gdy były umarzane, zaskarżał decyzje do sądów. I one także umarzały postępowania.
Tak się nie stało tylko w Krakowie i po raz kolejny Marcin S. na sali rozpraw musiał się tłumaczyć z zarzutu.
Niewinny jeszcze raz
Oskarżony nie krył radości, kiedy ponownie został uniewinniony. Sąd Rejonowy dla Krakowa Krowodrzy co prawda przyjął, że swoim zachowaniem wypełnił wszystkie znamiona przestępstwa, ale uznał, że mężczyzna działał w usprawiedliwionym błędzie. Po tym, jak prokuratury i sądy umarzały sprawy z jego doniesienia, mógł być przekonany, że postępuje zgodnie z prawem prowadząc swój portal.
Zdaniem krakowskiego sądu, faktycznie niektóre prokuratury i sądy w kraju błędnie interpretowały wyrok Sądu Najwyższego i źle rozumiały przepis kodeksu karnego, mówiący o czerpaniu korzyści z propagowania treści porno z prezentowaniem przemocy. Uniewinniając Marcina S., napisano, że skoro taki błąd popełniały wyspecjalizowane organy państwowe, które miały wyższy poziom wiedzy prawniczej niż przeciętny obywatel, to trudno tego wymagać od oskarżonego. Skoro więc redakcja tego przepisu była niezrozumiała nawet dla organów władzy, to skuteczna jest obrona Marcina S., że nie miał świadomości o popełnieniu przestępstwo. Nie można go ukarać, bo to naruszałoby elementarne poczucia sprawiedliwości. Ten wyrok jest już prawomocny.