Moda na wyborcze koalicje zapanowała w naszym życiu politycznym. Dotąd do wyborczej rywalizacji stawały głównie komitety partyjne, jasno prezentujące swoje programy i cele. Dziś jest już zupełnie inaczej.
Wprawdzie doświadczenia formalnych koalicji, zmuszonych pokonywać ośmioprocentowy (a nie pięcioprocentowy) próg wyborczy, nie były najlepsze, to jednak pomysł występowania w roli szerszego porozumienia, zyskał uznanie liderów poszczególnych ugrupowań. Z tym jednak, że szumnie ogłaszane koalicje rejestrują się jednak jako komitety wyborcze, unikając tym samym pułapki ośmiu procent. Być może natchnieniem dla tych pomysłów stała się Zjednoczona Prawica, stanowiąca od lat koalicję trzech partii, startujących w wyborach pod wspólnym szyldem Prawa i Sprawiedliwości.
Mamy więc Koalicję Obywatelską, zbudowaną wokół Platformy Obywatelskiej przez partię zanikającą, jak Nowoczesna, ewentualnie szerzej nieznane, jak mocno lewicowa Inicjatywa Polska czy równie rachityczna Partia Zieloni. Charakterystyczne jest to, że przybudówki Platformy lokują się na lewym skrzydle tego tworu, kusząc do zapisywania się na listy wyborcze polityków jednoznacznie identyfikowanych z formacją postkomunistyczną.
Żadna z trzech koalicji nie może sobie pozwolić na sprecyzowanie własnych programów
Dawny koalicjant Platformy, czyli PSL, też ma ambicję szerszego frontu i pod szyldem Koalicja Polska zjednoczył ugrupowanie biegunowo odmienne, czyli stowarzyszenie Kukiz 15. A właściwie jego niedobitki, bo z liczącego ponad 40 posłów poselskiego klubu Kukiza, do dziś ostało się zaledwie kilkunastu. Środowisko przedstawiające się jako „antysystemowe” okazało się tak dalekie od swoich niegdysiejszych deklaracji, że zgodziło się wystąpić na listach partii, uważanej za kwintesencję systemu. Wystawieni do wiatru zwolennicy muszą teraz o 180 stopni zmienić swoje poglądy, jeżeli zechcą znów zagłosować na swoich dawnych pupilów.
Na lewicy też powstała koalicja, równie egzotyczna jak dwie wymienione poprzednio. Partia Biedronia, deklarująca się jako liberalna, ale przy tym „tęczowo” rewolucyjna i promująca wszelkie odmienności seksualne, sprzymierzyła się z SLD, czyli z sierotami po PRL-u oraz z marksistowską Partią Razem, dotąd odżegnującą się od współpracy z obydwoma jej obecnymi koalicjantami. Mamy więc do czynienia z sytuacją przedziwną: żadna z trzech koalicji (a polityczna drobnica powoła zapewne kolejne), nie może sobie pozwolić na sprecyzowanie własnych programów, bo wtedy natychmiast musiałyby się rozstać. Pozostaje więc zabieganie o głosy zdezorientowanych wyborców, którzy na zasadzie przywiązania do dotychczasowych partyjnych etykietek przymkną oczy na polityczne niespodzianki i pójdą głosować na jedną z części podzielonej opozycji. W październiku ci wyborcy będą mieli przed sobą prawdziwą łamigłówkę.