Kobiety na parowozy? Czemu nie! My już tam mamy swoją Basię
Parowozy - kiedyś siła napędowa wielu gospodarek - dziś powracają do łask. Same zaś są poruszane przez kobiece dłonie, które sypią w nie węgiel ramię w ramię z mężczyznami
Kiedy tylko pojawią się na torach zawsze wzbudzają emocje tłumu rozentuzjazmowanych gapiów. Starsi wspominają wtedy czasy młodości i dojazdy do pracy lub wakacyjne eskapady. Młodsi otwierają szeroko oczy zaintrygowani, a może i przestraszeni nieodgadnioną liczbą rurek, z których bez przerwy coś syczy i z których wydobywają się kłęby pary. To parowozy, relikt przeszłości, który nie powiedział jeszcze ostatniego słowa i nie odszedł do lamusa.
Tak ich działanie opisywał Julian Tuwim w chyba najpopularniejszym polskim wierszu dla dzieci „Lokomotywa”. Dla niego skojarzenie było proste - Lokomotywa = parowóz.
„Stoi na stacji lokomotywa, / Ciężka, ogromna i pot z niej spływa: / Tłusta oliwa / Stoi i sapie, dyszy i dmucha, / Żar z rozgrzanego jej brzucha bucha: / Buch - jak gorąco! / Uch - jak gorąco! / Puff - jak gorąco! / Uff - jak gorąco! / Już ledwo sapie, już ledwo zipie, / A jeszcze palacz węgiel w nią sypie.”
Tuwim pisząc te słowa nie przypuszczał chyba, że węgiel do parowozowego kotła mogłyby sypać kobiece dłonie, stworzone raczej do igły i nici, niż drewnianego trzonka szufli. A jednak! Nic bardziej mylnego. Palacz kotła w parowozie to także zajęcie dla płci pięknej, a dobitnie udowadnia to pochodząca z podkarpackiej Wólki Horynieckiej, a wrocławianka z wyboru Barbara Grygiel, która szuflą zasuwa nie dla wypłaty, a dla hobby.
Jest jedną z dwóch kobiet w Polsce, które mają oficjalne uprawnienia do obsługi kotłów w parowozach
- Koleją interesuję się od dziecka. Jeszcze mieszkając na Podkarpaciu, po szkole często chodziłam na dworzec w Horyńcu Zdroju oglądać manewrujące, czy przejeżdżające przez stację pociągi. Za mojego życia parowozy tam już jednak nie jeździły - wspomina Barbara Grygiel. - Pierwszy raz styczność z innymi miłośnikami kolei miałam cztery lata temu. Czekając pod dziekanatem czytałam książkę o sterowaniu ruchem kolejowym, bo studiowałam transport na Politechnice. Zauważył to mój kolega Michał, zagadał i zaprosił na spotkanie Klubu Sympatyków Kolei. Przyszłam do lokomotywowni, gdzie trzymają swoje „modele”, wszystko przecież w skali 1:1 i tak już zostałam - kontynuuje.
Wtedy jeszcze Basia nie spotkała na swojej drodze jego. 70-letniego kolosa ze stali. Na spotkanie, które zmieni jej życie musiała poczekać jeszcze niecały rok.
- To była jesień 2013 roku. Do Wrocławia przyjechał parowóz z Pyskowic, z zaprzyjaźnionego klubu sympatyków kolei. Nigdy wcześniej nie widziałam parowozu w ruchu. Maszyna była niesamowita. Po prostu zakochałam się w niej. Podziwiałam, jak pracowała cała drużyna parowozu i gdzieś z tyłu głowy zakiełkowała myśl, że gdyby tylko nadarzyła się taka okazja, to chciałabym zrobić uprawnienia i sama wprawiać takie maszyny w ruch - zdradza drobna absolwentka Politechniki Wrocławskiej.
Początki nie należały do najłatwiejszych. Gdy jednak wspomina pierwszą reakcję męża Przemka, śmieje się.
- Chyba zwariowałaś - rzucił i nic więcej nie powiedział. Zdawał sobie przecież sprawę, że to ciężka i odpowiedzialna praca. Wiedział jednak, że już postanowiłam i potem mocno się zaangażował. Czytał różne podręczniki, by mnie później przepytywać - mówi Basia.
Razem z nią naukę do egzaminu rozpoczęło łącznie aż 15 osób, w większości członków KSK. Przygotowywali ich inni członkowie klubu, którzy dawniej sami pracowali na parowozach. Praktyki uczyli się na parowozie, który sami przywrócili do eksploatacji - ich ukochanej ferrumce. I przyszedł piątek, 13 maja ubiegłego roku. Przyjechali inspektorzy z Transportowego Dozoru Technicznego, szast-prast, tender - dymnica - inżektor i dokument w kieszeni.
- To była sama przyjemność, bo naszą ferrumkę znałam jak własną kieszeń. Choć egzaminatorzy byli zdziwieni przepytując mnie i jeszcze jednej koleżance z Górnego Śląska papiery. Chyba byli przekonani, że to przede wszystkim męskie zajęcie - wspomina Basia. - Miłą niespodziankę sprawił mi także mój szef. Otrzymałam furażerkę, czapkę w jakich dawniej jeździły konduktorki - chwali się, bo trzeba wiedzieć, że kolej wypełnia życie Basi od świtu do zmierzchu, a nawet dłużej.
Zawodowo pracuje przy rozkładach jazdy Kolei Dolnośląskich, a w weekendy można ją spotkać w pociągach KD, gdy sprawdza bilety. Od czasu do czasu, rzecz jasna dokłada węgiel do pieca w parowozach, a to wbrew pozorom wcale nie jest taka prosta sprawa.
- Przed wyruszeniem w trasę trzeba kocioł i skrzynie wodne zalać wodą, które mieszczą aż 5000 litrów i oczywiście uzupełnić węgiel - tak ze dwie tony. Potem czas na rozpalanie, które w przypadku naszego parowozu trwa co najmniej 6 godzin. Przy większych to nawet z 10. Wodę trzeba zagotować i wytworzyć parę, żeby było odpowiednie ciśnienie - objaśnia specjalistka do spraw transportu i.. palaczka kolejowa. - Czasami przygotowanie maszyny trwa dłużej, niż sama trasa. Może dlatego dawniej parowozy były wygaszane raz na miesiąc tylko na przeglądy - dodaje.
Basia do swojego hobby ma pokorę i szacunek, bo jak podkreśla, to kocioł to nie zabawka i nie ma z nim żartów.
- Kilka nieodpowiednich ruchów, czy brak koncentracji mogą doprowadzić do tragedii. Wystarczy, że poziom wody spadnie poniżej dopuszczalnego, może dojść do wyżarzenia, wydęcia blach, a w skrajnym przypadku do wybuchu. Ucząc się do egzaminu czytałam o wypadkach z przeszłości i wybuch potrafił wyrzucić kocioł na kilkadziesiąt metrów - zauważa. - Poza tym wrzucanie węgla do kotła to ciężka praca, tym bardziej w naszym parowozie, który jest bardzo mały. Trzeba cały czas utrzymywać odpowiednie ciśnienie pary i poziom wody w kotle. Czasami wrzuca się ten węgiel i ma się wrażenie, że płoną kamienie, a żeby ogrzać i wyparować tonę wody trzeba wrzucić 300 kilogramów węgla. Gdy jedziemy z Dworca Głównego do Nadodrza (14 kilometrów - przyp. red.) trzeba wyparować przeszło tonę wody - kontynuuje Barbara Grygiel.
Do tego w budce maszynisty jest oczywiście niesamowicie gorąco. Temperatura potrafi wzrosnąć do 60 stopni, ale wbrew pozorom czasami w parowozie można się… przeziębić.
- Zwłaszcza gdy parowóz jedzie tyłem naprzód, zimne powietrze wlatuje do środka i pomimo bliskości paleniska można się przeziębić, ale i tak w budce czuję się jak ryba w wodzie - śmieje się Basia i z rozrzewnieniem wspomina najpiękniejszą trasę, jaką przejechała parowozem. - Nigdy nie zapomnę, gdy razem z kolegami transportowaliśmy nasz parowóz z Rybnika do Jarocina. Trasę pokonywaliśmy nocą, świecił jedynie księżyc, od czasu do czasu otwierane palenisko i podświetlane wodowskazy parowozu. To był niesamowity widok i nawet sam dźwięk pędzącej i gwiżdżącej maszyny robił nieopisane wrażenie na nas.
Tyle wspomnień, a marzenia? Nasza dzielna palaczka chciałaby zostać… maszynistką parowozową. W Polsce jest tylko jedna kobieta prowadząca pociągi, ale elektryczne. W parowozach tego jeszcze nie grali.
- To moje wielkie marzenie. Musiałabym jednak zrobić laserową korektę wzroku, a potem przejść długi kurs i wyjeździć odpowiednią liczbę godzin. Do pociągów elektrycznych mnie nie ciągnie. To tak jak z robieniem zdjęć, którym też się zajmuję. Jazda parowozem jest jak fotografia analogowa. Jest po prostu sztuką, która przy okazji sprawia wiele radości inny. A gdy jeszcze ludzie widzą, że z parowozu wychodzi kobieta to zawsze najpierw obserwuję zdziwienie i zawsze czuję radość, że mimo wszystko mogą się tym zajmować - podkreśla.
Czy spełni to marzenie, pokaże czas. Tak czy inaczej Basia Grygiel zapisze się w historii wrocławskiego Klubu Sympatyków Kolei. Jej imię otrzyma najnowszy nabytek klubu, parowóz TKt48-146, który zamierzają odrestaurować i wypuścić na tory. To prezent-niespodzianka od kolegów z klubu. Być może kiedyś turystów tym 70-letnim kolosem w nostalgiczną podróż w przeszłość zabierze sama patronka. A teraz? Jadąc do Szklarskiej Poręby, Kudowy-Zdrój, Jeleniej Góry, czy Rawicza wypatrujcie brunetki w furażerce. Być może bilet skasuje Wam palaczka parowozowego kotła.
„To para gorąca wprawiła to w ruch, / To para, co z kotła rurami do tłoków, / A tłoki ruszają z dwóch boków / I gnają, i pchają, i pociąg się toczy, / Bo para te tłoki wciąż tłoczy i tłoczy, / I koła turkocą, i puka, i stuka to: / Tak to to, tak to to, tak to to, tak to to!...”
Czynne parowozy w Polsce Eksploatowane maszyny można oglądać w pięciu miejscach. To Parowozownia Wolsztyn, Skansen Taboru Kolejowego w Chabówce, Skansen kolejowy w Pyskowi-cach, Muzeum Przemysłu i Kolejnictwa na Śląsku w Jaworzynie Śląskiej oraz wrocławska lokomotywownia, gdzie swoją ferrumkę (Tkh 05353) garażuje Klub Sympatyków Kolei. Na dolnośląskie tory po raz kolejny wyjedzie prawdopodobnie we wrześniu.