Kobiety odważne, mądre, wyjątkowe... One były tu pierwsze
We wspomnieniach o tych, którzy wśród pożarów i gruzów rozpoczęli odbudowę Wrocławia głównie dominują nazwiska mężczyzn. Gdzieś w ich cieniu, często dziś już zapomniane, były kobiety, których pracy i ofiarności, zaradności nie należy pomijać opisując historię pierwszych powojennych miesięcy.
We wspomnieniach o tych, którzy wśród pożarów i gruzów rozpoczęli odbudowę Wrocławia głównie dominują nazwiska mężczyzn. Gdzieś w ich cieniu, często dziś już zapomniane, były kobiety, których pracy i ofiarności, zaradności nie należy pomijać opisując historię pierwszych powojennych miesięcy.
- Kobiety pionierki już w maju roku 1945, na równi z panami, dźwigały z gruzów życie. Takich kobiet było wiele, także wśród pionierów wrocławskiej nauki. W sierpniu 1945 roku krakowska Grupa Naukowo--Kulturalna liczyła już blisko 500 osób, wśród których było kilkadziesiąt kobiet. W pamiątkowym dokumencie przygotowanym z okazji 45-lecia przybycia pionierów wymieniono 44 członków Grupy, w kolejności rozpoczęcia pracy we Wrocławiu. Na 7. miejscu widnieje nazwisko Zofii Gostomskiej-Zarzyckiej, na 34. Ireny Strauss-Pyrek, na 37. Agnieszki Walkowiak, a na 41. Janiny Tuszkiewicz - mówi Kamila Jasińska z Centrum Historii „Zajezdnia”, która w swoich publikacjach przypomniała ich sylwetki.
Zanim do płonącego Breslau przybyły pierwsze krakowskie grupy, Bolesława Drobnera czy profesora Stanisława Kulczyń-skiego, wyznaczone przez ówczesną władzę centralną do odbudowy Wrocławia dla Polski, w mieście już byli i czekali na nich Polacy. Resztki Polonii, pracownicy przymusowi, więźniowie obozów pracy i koncentracyjnych. Wśród nich były Irena Strauss i Agnieszka Walkowiak. Dołączyły już w maju do przybywających. Irena Strauss była dziewczyną ze znakiem „P”, którą musieli nosić Polacy w wojennym Breslau. Była córką „spolszczonego” Niemca i Polki. Agnieszka Walkowiak, ofiara łapanki z wioski pod Wieluniem, trafiła do Breslau w styczniu 1942 r., uciekając tu z transportu, który miał ją zawieźć na roboty do fabryk broni w Nadrenii.
Irena Strauss - dziewczyna ze znakiem „P”
Irena Strauss mieszkała we Wrocławiu z rodzicami, w 1937 roku przy dzisiejszej alei Kasztanowej. Jej rodzice, Ernest Strauss i Ludwika Koszutska, poznali się jeszcze przed I wojną światową. Ona udzielała mu lekcji języka polskiego. Zakochali się w sobie. W efekcie Irena wychowywała się w domu, w którym pielęgnowano polskie tradycje i język.
Rodzice działali na rzecz wrocławskiej Polonii, która według różnych szacunków - jak twierdzi Kamila Jasińska - w okresie międzywojennym liczyła od 5 do 30 tys. osób. W domu państwa Straussów bywali goście z Polski, artyści i dyplomaci, polscy studenci, uczący się w Breslau. Ojciec prawnik prowadził sprawy Polaków, za co był szykanowany przez władze niemieckie. Matka aktywnie działała w Domu Polskim.
Gdy zaczęła się wojna, Dom Polski zamknięto, mszy dla Polaków już nie odprawiano, a rodzice Ireny zaczęli udzielać pomocy Polakom, którzy do Wrocławia zostali przywiezieni na roboty przymusowe. W styczniu 1945 r. zaczęło się oblężenie Festung Breslau, niespełna 22-letnia Irena zgłosiła się do Czerwonego Krzyża. Zatrudniono ją jako pielęgniarkę, chorymi opiekowała się także w polowym szpitalu, który mieścił się w bunkrze przy ul. Legnickiej i w klinikach przy ul. Chałubińskiego. Tam właśnie usłyszała o końcu wojny i upadku Festung Breslau. Niewiele później jej ojciec, jeden z pierwszych dziewięciu prawników w mieście, wystąpił do pełnomocnika rządu na Dolny Śląsk o przyznanie mu polskiego obywatelstwa. Akt nadania obywatelstwa Ernestowi Straussowi miał numer 1, otrzymał je 18 marca 1946 r.
Irena Strauss jeszcze w maju 1945 roku zgłosiła się do pracy w Grupie Naukowo-Kulturalnej prof. Stanisława Kulczyńs-kiego. Przydzielono ją do pracy w sekretariacie rektora rodzących się polskich uczelni Stanisława Kulczyńskiego i do porządkowania zagruzowanych budynków. Dwa lata później, jesienią rozpoczęła studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim. W tym też czasie przez półtora roku była laborantką u profesora Hirsch-felda, który w Zakładzie Mikrobiologii Lekarskiej prowadził masowe badania serologiczne. Po studiach pracowała jako notariusz, ale też współzakładała istniejącą do dzisiaj, przy Towarzystwie Miłośników Wrocławia, sekcję Dawnej Polonii Wrocławskiej, dzięki temu znamy losy Polaków w niemieckim Breslau.
Zofia Gostomska-Zarzycka - kobieta, która przeszła Kanadę
Pracując w sekretariacie rektora Irena Strauss poznała Janinę Tuszkiewiczową i Zofię Gostomską-Zarzycką. Ta druga była jedyną kobietą w pierwszej grupie pionierskiej profesora Kulczyńskiego. Przybyła do Wrocławia z nim i innymi 26 mężczyznami z Krakowa, 9 maja 1945 roku. Kobiet nie zabierano ze względu na niebezpieczną sytuację i bardzo trudne warunki, jakie panowały w Breslau. Profesor pisał: „Wyjątek zrobiliśmy dla Gos-tomskiej, która wylegitymowała się przejściem Kanady i umiejętnością władania broni”. Te umiejętności nabyła Zofia Gostomska-Zarzycka, pasjonatka bibliotekarstwa i stypendystka w Bibliotece Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Lwowie, gdy w 1925 r. wyemigrowała do Kanady i stamtąd pisała korespondencje do kilku lwowskich dzienników. Do Polski wróciła pięć lat później i zaczęła pracować we lwowskim Ossolineum, zajmowała się także katalogowaniem i konserwowaniem zbiorów. Jej doświadczenia okazały się bezcenne, gdy już we Wrocławiu przydzielono ją do pracy przy tworzeniu i odbudowywaniu zasobów biblioteki uniwersyteckiej.
Redaktorzy trzytomowego zbioru wspomnień pionierów „Trudne dni” określili Gos-tomską jako najdzielniejszą z pierwszej grupy pionierskiej. Początkowo było w tej grupie tylko dwoje bibliotekarzy: ona i prof. Antoni Knot, pierwszy dyrektor Biblioteki Uniwersyteckiej i Ossolineum. W czerw-cu przyjechali kolejni: Jan Wageman, Stanisław Szcze-pankiewicz, Stefan Nawara, Helena Bilczewska, Wojciech Kwaśnica i Adam Ursel. Ich podstawowym zadaniem było przygotowanie Biblioteki Uniwersyteckiej koniecznej do ina-uguracji pierwszego polskiego roku akademickiego już w październiku 1945 r.
Niestety, wielką część najcenniejszych zbiorów wywieziono z miasta i ukryto na terenie dolnośląskich kościołów, pałaców, magazynów, posiadłości. Trzeba było je odzyskać. Dopiero gdy dzięki odkryciu Agnieszki Walkowiak, rozszyfrowano listę Güntera Grund-mana, niemieckiego konserwatora zabytków, który dzieła sztuki i nauki, właśnie tam poukrywał, stało się to możliwe.
Z blisko 400-tysięcznego zbioru, jak pisała Gostomska, która osobiście uczestniczyła w ich poszukiwaniu, do Wrocławia powróciły szczątki. To jednak co odzyskano, a co było wcześniej własnością dawnej Biblioteki Uniwersyteckiej i Miejskiej, znalazło się nie tylko we Wrocławiu, ale i w Warszawie, Łodzi, Poznaniu czy Gdańsku. Gdy Gostomska odchodziła z pracy i wyjeżdżała z Wrocławia, dzięki jej pracy i zaangażowaniu, zbiór bibliofilski utworzonego przez nią, przy uniwersytecie Gabinetu Śląskiego, liczył ponad 12 tys. woluminów. Zmarła w Krakowie.
Janina Tuszkiewiczowa - nie samym duchem i ideą
Pierwsze kobiety wśród morza gruzów sprawiały, że można było w mieście przeżyć. Tak było z paniami, które w budynku przy ul. Jedności Narodowej, zajętym przez Drobnera i władze administracyjne, utworzyły stołówkę, zdobywały prowiant, gotowały i karmiły każdego, kto głodny się pojawił.
Janina Tuszkiewiczowa, koleżanka Gostomskiej, organizatorka w maju 1945 roku rektoratu, sekretarka rektora Kul-czyńskiego i jego następców, w pierwszych tygodniach też postawiła przed sobą takie zadanie. Rodowita lwowianka, żołnierz Armii Krajowej i dziewczyna walcząca w powstaniu warszawskim, której męża lekarza i wykładowcę Wydziału Lekarskiego Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie zabili Niemcy w 1943 r., przyjechała z Krakowa doWrocławia pod koniec maja, z małą córeczką. Mężczyźni zajęli się przejmowaniem i re-montowaniem placówek naukowych i kulturalnych, a ona poza pracą organizatorską i administracyjną, postanowiła zająć się ich wyżywieniem. Zadanie było bardzo trudne. Brakowało żywności. Odnalezione w różnych miejscach poniemieckie resztki zapasów nie były rarytasami. Kamila Jasińska cytując wspomnienia Tuszkiewiczowej pisze:
„Sytuację częściowo ratowały resztki zapasów znalezionych w bunkrach klinicznych, wśród nich beczki z solonym mięsem. Niestety, mięso to, wprawdzie solone, jednak przez długi czas oblężenia przechowywane, mocno już »pachniało«. Postanowiłam je uwędzić i przy pomocy zatrudnionych Niemców zbudowałam na podwórzu wędzarnię. Żywiliśmy się tym mięsem dość długo i nikt się na szczęście po nim nie rozchorował”. Osadników, naukowców przybywało. Tuszkiewiczowa została szefową, otwartego dla nich, hotelu Mirus i tworzyła dla nich prawdziwy dom. „Byliśmy jakby wielką rodziną, którą łączył wspólny cel: zbudowania we Wrocławiu silnego polskiego ośrodka kulturalnego i naukowego. Dokładałam wszelkich starań, aby przybywających otoczyć pełną życzliwości atmosferą, której tak bardzo brakowało wszystkim w tym obcym i wrogim otoczeniu. Pierwsza wigilia we Wrocławiu wspólnie spędzona pozostała dla wszystkich niezatartym wspomnieniem”.
Janina zakładała Klub Inteligencji Katolickiej we Wrocławiu, została uhonorowana odznaką Rodła za krzewienie polskości na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Zmarła w wieku 83 lat we Wrocławiu.
Agnieszka Walkowiak - oddana miastu i uczelni
Niedzielny poranek 6 maja w 1945 roku w Festung Breslau był zaskakująco cichy. Żadnych nalotów, huku dział. Po południu do obozu pracy przy dzisiejszej ul. Jana Długosza dotarła niezwykła wiadomość: Festung Breslau skapitulowała!
Jedną z więźniarek obozu była Agnieszka Walkowiak, tak wspominała ten moment: „Popłynęły łzy po utracie najbliższych, dotychczas tłumione przez codzienny strach i niepewność jutra. Ktoś wyciągnął niemiecką czerwono-biało-czarną flagę i po odcięciu czarnego pasa nad barakiem zaczęła powiewać nasza biało-czerwona. (...) Obóz opuścili nadludzie”. Potem pojawili się żołnierze radzieccy, a po nich polscy. „8 maja przyszło do nas kilku równie jak my wzruszonych chłopców w polskich mundurach i z bronią. Cierpliwie odpowiadali na pytania, grali na akordeonie polskie melodie, najpiękniejsze wówczas dla nas na świecie. I mówili, że Wrocław będzie nasz, polski, ale to nie była dla nas wielka rewelacja, bo prasa niemiecka nieraz pisała, że w razie niemieckiej przegranej cały Śląsk przypadnie Polsce”. Po wyjściu z obozu, w którym zaznała głodu, wszy, brudu, strachu, chorób, Agnieszka zajęła opuszczone mieszkanie przy ulicy Długosza i dopiero, gdy poczuła się lepiej, 20 maja wyszła, by zdobyć coś do jedzenia i zobaczyć polski Wrocław. Znajomi z obozu już pracowali i to oni zaproponowali jej pracę w Referacie Muzeów i Ochrony Zabytków Grupy Kulturalno-Naukowej profesora Kulczyńskiego. Tam też poznała Zofię Gostomską-Zarzycką i współpracowała z nią przy odzyskiwaniu, zabezpieczaniu i ewidencji dzieł sztuki znajdujących się w zburzonych muzeach wrocławskich i innych placówkach naukowo--kulturalnych oraz w opuszczonych domach.
Zadanie odbudowy zbiorów muzealnych, kościelnych, uniwersyteckich było wyjątkowo trudne. „Wśród dokumentów urzędu konserwatorskiego Grundmanna (odpowiedzialnego m.in. za ewakuację ruchomego mienia artystycznego i kulturalnego zgromadzonego w Breslau) szczególną wartość miały te, które zawierały informacje o miejscach ukrycia zbiorów. Nazwy miejscowości z reguły były zaszyfrowane. Nawet zespoły zabytków miały określenia szyfrowe, którymi np. oznaczano skrzynie. Tajemnicą miało pozostać - co i gdzie wywożono”. Pisał ponad dwadzieścia lat po wojnie Józef Gębczak, historyk sztuki, dyrektor Muzeum Narodowego w latach 1951-1953, który w 1945 roku poszukiwał skarbów na terenie całego Dolnego Śląska, razem z innymi z grupy Kulczyń-skiego. Ponieważ były kłopoty i z transportem, i z bezpieczeństwem, w teren, w poszukiwaniu ukrytych zbiorów, wyjeżdżali głównie mężczyźni.
Zadaniem Agnieszki było przeglądanie wszystkiego, co pozostało na miejscu, w zniszczonych budynkach uczelni i muzeów m.in. przy dzisiejszych ulicach: K. Szajnochy, T. Kościuszki pl. Wolności. Przekopywała szafy pełne akt, szuflady, biurka, magazyny. I nagle, jak pisała w swoich wspomnieniach, w latach 60.
„Pewnego dnia, przeglądając wspomniane już szafy z aktami, natrafiłam przypadkowo na wykaz miejscowości na Dolnym Śląsku i ich kryptonimy. Był to niewątpliwie jakiś klucz do szyfru lub fragment klucza. (...) Oddałam te papiery prof. Knotowi (pierwszy dyrektor bibliotek uniwersyteckiej i Ossolineum) i powiedziałam o tym prof. Majewskiemu i mgr. Gębczakowi. Nie wiem, czy tego właśnie poszukiwał sztab prof. Kulczyńskiego, ale od tego czasu poszukiwania i rewindykacja wywiezionych zbiorów uniwersyteckich i dzieł sztuki stały się skuteczne, o ile ekip nie uprzedzili szabrownicy różnego autoramentu”.
Agnieszka trafiła do Wrocławia w styczniu 1942 roku dokładanie w tym samym czasie, gdy autor szyfru prof. Günter Grundmann, konserwator zabytków prowincji dolnośląskiej, dostał rozkaz ukrycia skarbów. Ot, jak historia czyni złośliwe figle...
Jak pisze Kamila Jasińska, która opublikowała fragment wspomnień Agnieszki Walko-wiak, dotyczących jej odkrycia, dzięki odnalezieniu przez Walkowiak klucza do szyfru Grundmanna udało się znaczną część zbiorów w porę odzyskać, nie wszystko trafiło jednak na swoje dawne miejsce.
Niestety, po latach złamanie tego kodu niejednokrotnie przypisywano innym osobom. Podobnie uczynił też prof. Władysław Floryan w księdze jubileuszowej wydanej z okazji 25-lecia Uniwersytetu, który odnalezienie maszynopisu umożliwiającego złamanie szyfru uczynił zasługą prof. Antoniego Knota.
Ten smutny fakt potwierdza się w opracowaniu Józefa Gębczaka o „Losach mienia ruchomego kulturalnego i artystycznego”, wydanego w roku 2000 przez Muzeum Narodowe. Historyk sztuki i dyrektor muzeum sobie przypisuje odkrycie szyfru, ani jednym słowem nie wspomina o pracy Agnieszki, która prywatnie przez lata była jego sąsiadką.
Jeszcze w 1946 roku, gdy ze Lwowa do Wrocławia dotarły zbiory Ossolińskich, pionierka pracowała przy ich przywożeniu i porządkowaniu. Jednak gdy uczelnie Uniwersytet i Politechnika w roku 1950 rozdzieliły się, przeszła do pracy na Politechnice i tam utworzyła olbrzymich rozmiarów wyjątkowo cenne archiwum. Była jego szefową, aż do roku 1982. Ukończyła zaocznie studia i była pierwszym pracownikiem administracyjnym Politechniki Wrocławskiej, który zdobył wyższe wykształcenie.
Jej następczyni Gabryjela Januszewska wspomina ją jako osobę wyjątkowo pracowitą, skrupulatną, oszczędną, wymagającą, wszechstronną, bezwarunkowo oddaną miastu i uczelni, kosztem własnego, prywatnego życia. Zajmowała się sprawami, które wykraczały poza zakres jej obowiązków, jak choćby jej upór w upamiętnieniu tych, którzy budowali polskie uczelnie i polską tożsamość. Jej marzenie urzeczywistniło się dopiero w roku obchodów 70-lecia polskiej nauki we Wrocławiu, gdy 15 listopada 2015 r. (7 lat po jej śmierci) odsłonięto w głównym gmachu Uniwersytetu Wrocławskiego marmurową tablicę upamiętniająca pionierów wrocławskiej nauki.
Zgłoś kandydata
JAK powstanie galeria
Na miano Ojca Założyciela Dolnego Śląska zasługuje wielu wspaniałych ludzi, którzy dali początek naszego życia na tej ziemi. W każdej ze 169 gmin naszego regionu. I z tych postaci chcemy stworzyć Galerię Dolnoślązaków. Kandydatów do niej będziemy prezentowali raz w tygodniu na łamach „Gazety Wrocławskiej” i w specjalnej sekcji naszego serwisu internetowego. A z czasem utworzymy osobną stronę. Do końca roku chcemy zakończyć pierwszy etap tworzenia Galerii, czyli wydać książkę poświęconą tym zasłużonym postaciom. Kto do niej trafi z grona zgłoszonych i przedstawionych kandydatów, o tym zdecydują historycy, przedstawiciele marszałka województwa i wojewody, a także dziennikarze. Ale to dopiero pierwszy etap tworzenia Galerii. W przyszłym roku chcemy otworzyć stałą wystawę w gmachu Urzędu Wojewódzkiego, w którym obraduje również Sejmik Województwa Dolnośląskiego. Wystawa będzie miała wersję mobilną, co umożliwi nam pokazanie jej mieszkańcom różnych miejscowości Dolnego Śląska. Ponadto w przyszłym roku rozpoczniemy produkcję filmu poświęconego Ojcom Założycielom, których przez lata nazywano pionierami. Na propozycję postaci do Galerii czekamy pod adresem pionierzy@gazeta.wroc.pl