Kolekcjonerka wspomnień. Anka z Bydgoszczy zbiera lalki
Arturek ma szklane oczy, porcelanowe zęby i ciężki, wypchany trocinami tors. Patrzy na Ankę, ona patrzy na niego, a potem na inne lalki. – Szkoda, że nie możecie opowiedzieć o wszystkim, co was spotkało – mówi.
Lalki porcelanowe, celuloidowe, szmaciane – mam wrażenie, że wszystkie patrzą na mnie. Siedzą na parapetach, półkach, stoliku, w wózkach i kołysce. Pokój należy do nich. Dostrzegam chłopca z muchą i eleganckim kaszkietem, utapirowaną damę, kosmatego skrzata, pyzatą dziewczynkę z loczkiem na głowie. Niektóre wyglądają trochę niepokojąco, inne – uroczo i zabawnie.
Nie wszystkie są bardzo stare czy wartościowe – mówi Anka Pawlak, która kolekcjonuje je od trzech lat. – Ale każda ma swoją historię. I dlatego każda jest dla mnie niezwykła.
SERCE LONDYNKA
Zaczęło się od Adasia. Grzywa ciemnych włosów, pochmurne spojrzenie, nadąsane usta. Anka znalazła go w sklepie ze starociami, zupełnie przez przypadek. Chciała kupić mamie prezent na urodziny – może jakąś książkę, dzbanuszek, filiżankę, fajną pamiątkę z przeszłości, bo obie uwielbiają tego typu rzeczy. Ale zobaczyła Adasia – i już, w jednej chwili, wszystko było przesądzone. Po prostu musiała go mieć. Od tego czasu Anka ratuje lalki przed zapomnieniem.
– A one ratują mnie – śmieje się. – Wiesz, trzy lata temu byłam w złym miejscu, nie miałam marzeń, nosiłam w sobie taką pustkę, skupiałam się tylko na tym, żeby przetrwać kolejny dzień. Potem trafiłam na Adasia, zaczęłam szukać informacji o lalkach, ich historii, poznawać nowych ludzi, nawet snuć wielkie plany na przyszłość. Pasja oczywiście nie rozwiązała wszystkich moich problemów. Sama widzisz, jak tutaj jest. W Londynku króluje bieda i alkohol. Ale chciałabym pokazać sobie, tobie, innym, że otoczenie nie determinuje tego, kim jesteśmy. Nawet w sercu bydgoskiego Londynka może wydarzyć się coś dobrego.
POKAŻ MI SWOJĄ SYGNATURĘ, A POWIEM CI, KIM JESTEŚ
Na początku Anka myślała, że Adaś jest starą lalką: ma perukę z prawdziwych włosów, szklane oczy i sygnaturę na karku. Sygnatury to wyższa szkoła jazdy – są podkowy, żółwie, gwiazdy, trójkąty, inicjały. Od razu się w tym gubię, ale Anka wszystko cierpliwie mi tłumaczy. To właśnie dzięki sygnaturze możemy się dowiedzieć, gdzie i kiedy lalka została wyprodukowana. Bardzo poszukiwane są polskie lalki celuloidowe – z fabryk w Częstochowie i Kaliszu.
– Na rynku jest dużo lalek niemieckich i rosyjskich – mówi Anka. – Ale polskich, ze względu na zabory i wojnę, już znacznie mniej. Celuloidowe skończono produkować w latach sześćdziesiątych. To łatwopalny materiał, więc zwyciężyły względy bezpieczeństwa.
Są też oczywiście lalki z małych, przydomowych zakładów, w żaden sposób niesygnowane, albo takie, które przez lata przeszyły wiele przeróbek, więc ustalenie ich wieku czy pochodzenia jest trudne, czasem niemożliwe. Wtedy Anka korzysta z pomocy innych kolekcjonerów, przegląda fora, szuka informacji w specjalnych katalogach. Właśnie tak udało się ustalić, że Adaś powstał w 1998 roku w Niemczech. Wyjątkowo przystojną aparycję zawdzięcza temu, że był robiony ręcznie.
W swojej kolekcji Anka ma lalki z Kalisza i Częstochowy. Z Kalisza pochodzą między innymi panna z loczkiem i szrajerka, nazwana tak na cześć przedsiębiorcy i przedwojennego zarządcy tamtejszej fabryki, Adama Szrajera. Lalka ma charakterystyczne, grube warkocze, wystające ząbki, kubraczek, czerwoną spódnicę, biały kołnierzyk i fartuszek. W sygnaturze – ASK wpisane w trójkąt.
– Moja szrajerka jest z lat pięćdziesiątych – tłumaczy Anka. – Mam nadzieję, że z czasem uda mi się zdobyć starszą, przedwojenną. Chciałabym też częstochowską lalkę z tego okresu.
CO SIEDZI W GŁOWIE LALKI
W pewnym momencie dołącza do nas mama Anki, pani Małgorzata. To ona pokazuje mi, jak są zbudowane lalki, co znajduje się w ich głowach, ciałach oraz stawach.
– Większość lalek ma ręce i nogi na gumach – mówi. – Te gumy trzeba wymieniać, bo parcieją, nowe mocno związać i zaczepić na hakach. Trochę jest z tym roboty. Zdarzają się też kończyny mocowane na obręczach, o, tak jak tutaj, albo czasem w pachwinie można znaleźć metalową łezkę, proszę zobaczyć.
We trójkę pochylamy się nad jedną z lalek. Łezka rzeczywiście jest – niewielka, ukryta w stawie. – Trzeba cierpliwości, żeby to naprawić, ale właśnie to mi się podoba – dodaje pani Małgorzata. – Dzisiaj wszystko pędzi do przodu, raz-dwa i musi być zrobione, nie ma czasu na zastanowienie: po co tak się spieszymy? Co jest dla nas ważne w życiu? A w przeszłości było skupienie. Taka dokładność, skrupulatność, uwaga. Najpierw myślenie, potem działanie.
Kiedy do Anki przyjeżdżają nowe lalki, to właśnie pani Małgorzata naprawia je, pierze ubranka, pieczołowicie dłubie we wnętrznościach, skleja połamaną skórę, rozmontowuje na części pierwsze i znów składa w całość.
Czasem złości się na byłych właścicieli – że źle lalkę traktowali, nieumiejętnie odnawiali, coś popsuli, nie zadbali. Wzruszają ją pęknięcia i niedoskonałości. – W nich jest cała historia – mówi.
Pani Małgorzata zwraca dużą uwagę na szczegóły wykonania – fryzury lalek, rzęsy, porcelanowe zęby, języki, sposób malowania brwi, róż na policzkach. Po tym też można poznać wiek lalki. Przed wojną i w okresie międzywojennym, jak mi tłumaczy, modne były tak zwane szneki, czyli włosy gładko zaczesane u góry, a za uszami zwinięte w ruloniki. Niektóre lalki całą główkę, łącznie z fryzurą, mają z celuloidu, inne noszą peruczki z moheru albo prawdziwych włosów.
– Peruka jest mocowana na metalowej kopułce – tłumaczy pani Małgorzata. – Kopułkę można zdjąć i zajrzeć do głowy lalki.
Zaglądamy. Gałki oczne od tyłu, metalowe wahadełko, młoteczek.
– Przerażające? – pyta Anka.
– Nie – odpowiadam. – Fascynujące. Możemy zajrzeć jeszcze gdzieś?
SŁUCHANIE PRZESZŁOŚCI
Zaglądamy w przeszłość. Anka pokazuje swoje najcenniejsze, najstarsze lalki – chłopiec ulepiony z papier-mâché, gipsu i przedwojennych gazet, grubo malowany farbą, ze zdartymi palcami, dalej lalka od Szildkrota z żółwiem w sygnaturze, trochę zdekompletowana, z oryginalną celuloidową głową i ciałem złożonym z przypadkowych elementów, wreszcie armandka, czyli panna z głową z biskwitu, drewnianym korpusem i najmniejszymi stopami świata, oznaczona sygnaturą Armanda Marseille’a. Do tego Arturek – przechadzam się po całym pokoju, a on wciąż śledzi mnie wzrokiem. – To zalotnica – śmieje się Anka. – Tak się nazywa ten typ lalek.
Arturek ma szklane oczy, porcelanowe zęby i ciężki, wypchany trocinami tors. Patrzy na Ankę, Anka patrzy na niego, a potem na inne lalki. – Szkoda, że nie możecie opowiedzieć o wszystkim, co was spotkało – mówi.
Historii większości z nich trzeba się domyślać, składać z fragmentów, szukać w pęknięciach, dziurach, uszkodzonych mechanizmach. Ale są i takie lalki, o których Anka wie bardzo dużo – od poprzednich właścicieli.
– Ewę kupiłam od starszej pani ze Śląska. – Anka sięga po lalkę, która na początku wydaje mi się całkiem zwyczajna, niepozorna. Dopiero po chwili zauważam, że brakuje jej lewej ręki. – Ta starsza pani zachorowała na raka – kontynuuje Anka. – Wiedziała, że nie ma już wiele czasu i że córka nie lubi lalek, szukała więc dla swojej gromadki nowego domu. Bardzo się martwiła, że nikt nie zechce takiego egzemplarza bez ręki… A to była jej ukochana lalka z dzieciństwa. Całe życie spędziły razem. Te dobre chwile i te złe też. Obiecałam, że zajmę się Ewą, że z czasem znajdę jej nową rączkę i zadbam o to, żeby nigdy nie trafiła na śmietnik. Ewa nie ma sygnatury i z takiego czysto kolekcjonerskiego punktu widzenia nie jest specjalnie wartościowa, ale ma swoją historię, jest pamiątką, dlatego dla mnie jej wartość jest olbrzymia.
W TYM DOMU STRASZY
– Tę lalkę też kupiłam bezpośrednio od właścicielki – tym razem Anka wskazuje ubraną w czerwienie i czarne koronki blond piękność. Lalka wygina wargi w sztucznym uśmiechu. – Żartujemy z mamą, że to nasza prywatna Annabelle. Jak z filmu. Kojarzysz może ten horror z morderczą lalką? Sprawa jest szalenie ciekawa. Scenariusz powstał w oparciu o historię lalki, takiej sympatycznej, szmacianej, z wielkimi oczami, z wyglądu zupełnie niegroźnej, która rzekomo smarowała ściany krwią i tak dalej. Skończyło się egzorcyzmami i zamknięciem Annabelle w szklanej gablocie z napisem „Nie otwierać”.
Anka pokazuje mi zdjęcia prawdziwej Annabelle, miękkiej i uroczej, z rudymi sznurkami włosów i trójkątnym nosem, a potem filmowej Annabelle – trupio bladej i aż do przesady brzydkiej. – No, musieli ją mocno ustrasznić, inaczej nie byłoby efektu – zauważa. – Ale wracając do naszej Annabelle… Jej poprzednia właścicielka twierdziła, że dokoła lalki dzieją się dziwne rzeczy. A to jakieś hałasy w środku nocy, a to poprzesuwane bibeloty, u nas jednak zachowuje się spokojnie. Wie, że się nie boimy i nie może za bardzo podskakiwać, bo zrobimy z nią porządek.
– Chociaż uśmieszek ma trochę podejrzany – żartuje pani Małgorzata. – W ogóle w lalkach jest coś takiego, że ludzie często się ich boją, wymyślają różne historie. Nawet jak do wnuczek przychodzą w odwiedziny inne dzieciaki, to zaraz wielkie oczy i szepczą między sobą. Zawsze wtedy pytam, czy chcą dotknąć lalek, pobawić się, zobaczyć z bliska – i strach zaraz znika.
NIE BÓJ SIĘ MARZYĆ
Pytam Ankę, skąd jeszcze bierze lalki. – Zewsząd! – odpowiada. – Przeglądam aukcje internetowe, chodzę do sklepów ze starociami, na różne pchle targi, korzystam z pomocy znajomych i bliskich. Jak gdzieś widzą lalkę, od razu do mnie dzwonią. Niedawno na urodziny sprezentowali mi autorską ślicznotkę, jedno oko ma różowe, drugie fioletowe, wypuszczono tylko pięćset sztuk. Poza tym dużo moich lalek pochodzi z sortów. Pracuję w sklepie z odzieżą używaną w Bydgoszczy, na rogu Gdańskiej i Świętojańskiej. W dostawach często można wygrzebać prawdziwe cuda, czasem też kupuję albo dostaję coś od klientów, a przy okazji odkrywam historie – lalek i ludzi. To najciekawsza i najważniejsza część. Dzięki zbieraniu lalek poznałam mnóstwo wspaniałych osób i wysłuchałam mnóstwa ciekawych opowieści.
Anka mówi, że choć przez te trzy lata zdążyła się już sporo dowiedzieć, przed nią wciąż wiele nauki. Ma całą listę wymarzonych lalek: przedwojenna szrajerka, lalka z wosku, cmentarna, biskwitowa od Heubacha, Kiki z częstochowskiej fabryki. Ta ostatnia jest obiektem pożądania każdego kolekcjonera, choć nie jest ani ładna, ani specjalnie stara – produkowano ją w PRL-u.
– Miałam taką, jak byłam mała – wtrąca pani Małgorzata. – Prawdziwe paskudztwo. Robili je w czterech kolorach: czerwonym, zielonym, żółtym i niebieskim.
– I gdzie jest teraz twoja Kiki? Pewnie oddałaś? Ładnie to tak? – Anka z udawaną powagą grozi mamie palcem.
– Ano, oddałam. Wyrosłam, to chciałam innym dzieciom sprawić przyjemność. A nie trzymać dla siebie tak bez sensu – kwituje pani Małgorzata.
Na liście znajduje się jeszcze jedno marzenie. – Tak najbardziej, najbardziej na świecie to chciałabym otworzyć muzeum lalek – mówi Anka. – Dzielić się swoją pasją z innymi.
– W Toruniu jest już Muzeum Zabawek i Bajek, ale w Bydgoszczy czegoś podobnego nie mamy – dodaje Anka. – Moje muzeum nie byłoby zresztą takim standardowym muzeum, ze sztywnymi zasadami, z eksponatami odgrodzonymi od ludzi. Wyobrażam sobie, że każdy mógłby bawić się lalkami, oglądać je od środka, konstruować nowe zabawki, rozmawiać, po prostu fajnie spędzać czas i przy okazji uczyć się, że warto pamiętać, wysnuwać wnioski z przeszłości. Do tego potrzeba oczywiście funduszy, lokalu, więcej ludzi, wiedzy…
Anka zamyśla się, rozgląda, uśmiecha. – Nie wiem, czy kiedykolwiek mi się uda – dodaje. – Ale kiedyś nawet nie odważyłabym się snuć takich planów, a teraz… Teraz nie boję się marzyć.