Ostrołęka nie schodzi z ust najważniejszych polityków opozycji (politycy obozu władzy milczą) i czołówek gazet oraz serwisów internetowych. To - obok Daniela Obajtka - najgorętszy temat polityczny ostatnich tygodni.
O Ostrołęce jest głośno za sprawą rozpoczętej na początku miesiąca rozbiórki elementów elektrowni. Elektrowni, której budowy zaniechano już wiele miesięcy temu. Także wiele miesięcy temu padły deklaracje, że nowy właściciel Energi, czyli PKN Orlen, elektrownię węglową zastąpi elekownią na gaz. Deklaracje te są cały czas podtrzymywane, do Ostrołęki ma być dociągnięta nitka z budowanego dopiero gazociągu Polska-Litwa. Elektrownia gazowa jest kwestią przyszłości.
Teraźniejszość to rozbiórka dwóch wież wysokich na ponad 100 metrów, które miały stanowić element konstrukcji głównego budynku elektrowni. I rozbiórka fundamentów chłodni kominowej, która z ziemi wyrosła na metrów ledwie kilkanaście, ale miała być od wspomnianych wież wyższa o kilkadziesiąt. Patrząc dziś na wspomniane wieże (jeszcze chwilę postoją) i dodając oczami wyobraźni owe kilkadziesiąt metrów, dokładnie widać jak gigantyczną inwestycją miała być elektrownia.
Ostrołęka w szoku. czy aby na pewno?
Ale czy tak jak zdominowałaby ona w przyszłości krajobraz Ostrołęki, tak zdominowała obecnie i w ostatnich miesiącach życie mieszkańców miasta i regionu? Na pewno nie w skali, jaką zakładają politycy opozycji i przedstawiciele części ogólnopolskich mediów.
Dla nich fizyczne przystąpienie do rozbiórki tego co miało być elektrownią, jest oczywiście świetną okazją do krytyki rządu. Wyśmienitą, lepsza może się prędko nie pojawić. Nie ma tu dyskusji. Bo też nie ulega wątpliwości, że zmarnowano olbrzymie pieniądze - już same szacunki mówiące o jednym albo dwóch miliardach złotych - wskazują skalę marnotrawstwa.
Wykorzystujący spektakularną porażkę rządu (bo cały czas trzeba pamiętać, o czym jeszcze później, że decyzja o budowie elektrowni w Ostrołęce była od początku czysto polityczna) politycy i dziennikarze rysują przy okazji nie do końca prawdziwy obraz Ostrołęki jako miasta, które właśnie straciło swoją jedyną szansę na rozwój. Miasta, które żyło nadziejami na nową elektrownię, a teraz nie może wyjść z szoku, że jego nadzieje legną, dosłownie, w gruzach.
Obraz to przejaskrawiony, ale trudno mu się dziwić. Po pierwsze, z perspektywy Warszawy nie zawsze widać prawdziwy obraz takich ośrodków jak Ostrołęka (bo to często obraz borykających się z wielkim bezrobociem miast, funkcjonujących jeszcze tylko jako tako dzięki wielkim zakładom pracy, z których wszyscy młodzi ludzie już dawno wyjechali; obraz zupełnie nieprawdziwy).
Po drugie - lepiej zagrać na emocjach i pokazać, że PiS nie tylko trwoni już nie miliony, ale miliardy, ale także niszczy nadzieje i przyszłość tysięcy mieszkańców prowincji.
Nie bez znaczenia jest tu też fakt, że prowincja ta to cały czas twardy elektorat Prawa i Sprawiedliwości. Gdyby tak w PiS przestano wierzyć w takich Ostrołękach... - tak śmiało mogą sobie myśleć politycy w stolicy. Cóż, mam dla nich złą wiadomość. W Ostrołęce raczej wierzyć nie przestaną i nie zmieni tego nawet spektakularny upadek wież niedoszłej elektrowni.
Nie zmienią tego tym bardziej dość nieporadne happeningi polityczne, jak choćby ten posłanki Gasiuk-Pihowicz, która przekonywała w Ostrołęce (na tle wież), że za miliard złotych wyrzuconych tu w błoto można było wybudować drogę szybkiego ruchu do Warszawy. Pomijając już to, czy taka autostrada wpłynęłaby w znaczący sposób na poprawę jakości życia mieszkańców, proszę mi wskazać rząd, który autostradę Ostrołęka-Warszawa poważnie potraktuje jako priorytet. Tani populizm nie pomaga niestety w trzeźwej ocenie tego co się w Ostrołęce - z elektrownią i wokół elektrowni - stało.
Ale zostawmy na bok polityczne tło ostatecznego upadku projektu elektrowni węglowej.
Warto zadać sobie pytanie: Ile Ostrołęka na tym straciła? Wymierne korzyści to wpływy do kasy miasta, wypłaty pracujących i współpracujących z elektrownią oraz zyski firm kooperujących.
Co straciliśmy?
Jeśli chodzi o te drugie, to od początku, od pierwszej decyzji o budowie nowej elektrowni, poruszaliśmy się w dużej mierze w obszarze ogólników. Mówiło się o kilkuset miejscach pracy. Z jednej strony dużo, z drugiej sytuacja jest taka, że dziś w wielu branżach mamy do czynienia z deficytem pracowników. Proszę spytać w dużych firmach w Ostrołęce jak wielkie tłumy wykwalifikowanych pracowników szturmują ich kadry. Nie szturmują, w wielu przypadkach to pracodawcy szukają, często za wschodnią granicą.
Wyżej wspomniałem o dochodach jakie niedoszła elektrownia przynosiłaby miastu. Tu też wiele razy mówiono o wielu milionach. Ilu konkretnie? Takie deklaracje prawie nigdy nie padały. Kiedy w 2018 roku rozmawialiśmy z ówczesnym prezesem elektrowni Edwardem S. (nie możemy użyć pełnego brzmienia nazwiska, bo dziś to osoba podejrzana - w innej sprawie, niezwiązanej z zarządzaniem elektrownią) mówił on o kilkunastu milionach rocznie.
Wpływy do kasy miasta z podatków i opłat, po oddaniu elektrowni do użytku, szacowane są na ok. 12 mln zł rocznie. Nie wliczam w to udziału samorządu w podatkach PIT i CIT - mówił nam pod koniec 2018 roku ówczesny prezes nowej elektrowni.
Znamienne jest, że była to wówczas - a było to tuż po wyborach samorządowych, w których Łukasz Kulik pokonał Janusza Kotowskiego - jedyna konkretna deklaracja.
Wcześniej padały większe kwoty. Przywołam jeszcze fragment tamtej rozmowy.
Tymczasem, także w kampanii wyborczej, padały dużo większe kwoty. Mówiło się o kilkudziesięciu milionach... - pytałem prezesa elektrowni.
On odpowiadał:
- Jeśli mówimy o kilkudziesięciu, czy wręcz kilkuset milionach złotych, to mówimy o łącznych nakładach poniesionych w związku z tą inwestycją. O wykupie gruntów, środkach przekazanych w związku z wyrębem lasu, czy usunięciu drzew z terenów nieleśnych, o wspomnianych już udziałach w inwestycjach drogowych. Łącznie na inwestycje drogowe i inne opłaty dla miasta spółka wydała prawie 48 mln zł. Chcę też podkreślić, że korzyści z budowy elektrowni będą dużo większe. Chodzi o rozwój gospodarczy miasta i regionu. W szczytowym okresie, przewidujemy, że będą to lata 2020-2021, zatrudnienie na placu budowy znajdzie około 2,5 do 3 tysięcy pracowników. Oczywiście, będzie się to zmieniać w trakcie realizacji projektu w ciągu pięciu lat. To wiąże się z rozwojem całej bazy usług dla tych ludzi na terenie miasta i okolic. A późniejsza eksploatacja elektrowni to około 200-300 miejsc pracy w samej elektrowni i kolejnych kilkaset w otoczeniu jej funkcjonowania. Mówimy o stabilnym źródle pracy dla całego regionu na następne 30-50 lat.
Znamienne jest, że dziś - w czasie rozbiórki tego co miało stanowić źródło tych wszystkich zysków - komentarza w tej sprawie odmówił nam prezydent Łukasz Kulik.
W sumie mu się nie dziwię. Gospodarz miasta powinien się przede wszystkim koncentrować na gospodarowaniu tymi środkami, które ma. Przez lata całe wielu już - szacując wpływy z przyszłej elektrowni - dzielili skórę na niedźwiedziu. Oczywiście władze miasta mogą zabiegać o inwestycje, ale nie oszukujmy się, w przypadku tak dużych i strategicznych jak budowa nowej elektrowni - ich możliwości są ograniczone, decyzje zapadają gdzie indziej.
Tym bardziej nie dziwię się prezydentowi, że nie chce mówić o straconych szansach, że przecież cały czas mówimy o perspektywie budowy elektrowni gazowej.
Wprawdzie nowy właściciel Energi zapewnia, że powstanie ona na pewno i w części z wykorzystaniem infrastruktury przygotowanej na potrzeby elektrowni węglowej, to dziś nikt już w Ostrołęce w żadne zapewnienia nie wierzy.
Czekamy.