Komisja wyborcza będzie liczyć głosy miesiącami
Miasto poniosło już koszty przygotowania do wyborów prezydenckich, które miały odbyć się w niedzielę. Urzędnicy do teraz nie wiedzą, czy i kiedy wybory się odbędą i jak się do nich przygotować na nowo.
- Robiliśmy to, co wynikało z kalendarza wyborczego. Powołaliśmy nawet składy obwodowych komisji wyborczych. Do ich szkolenia już nie doszło, odwołała je delegatura Krajowego Biura Wyborczego w Bydgoszczy. Podobnie było z pierwszymi spotkaniami komisji. Zakupiliśmy też materiały biurowe i uzupełniliśmy inne potrzebne elementy typu parawany – mówi Agnieszka Jędrzejczak, koordynator ds. wyborów Urzędu Miasta Bydgoszczy. - Część pieniędzy, które otrzymaliśmy na organizację wyborów zostawiliśmy, bo nie wiemy teraz czy w związku z nowym terminem wyborów ta pula będzie do zwrotu czy będziemy dalej z niej korzystać. Nie wiemy nawet, kiedy będą wybory i kto właściwie będzie za nie odpowiadać.
Dotychczas obsada komisji wyborczych liczyła w naszym mieście maksymalnie 1849 osób, a minimalnie 1015. Teraz głosy liczyć ma zespół złożony tylko z 45 osób w jednej komisji. Jak miasto chce zorganizować proces liczenia?
- Na teraz nie wiem, jak ma to wyglądać technicznie. Musimy zapewnić komisji odpowiednio duże, przewiewne miejsce do pracy, a jednocześnie sprawić, by mimo rygorów mogła pracować wspólnie. Dlatego zaproponujemy Halę Sportowo-Widowiskową „Łuczniczka” (to tam tradycyjnie zbierały się komisje wyborcze po przeliczeniu głosów – red.) lub Bydgoskie Centrum Targowo-Wystawiennicze w Myślęcinku. Gdyby okazało się, że miejsca nie wskaże prezydent miasta Bydgoszczy to zadanie spoczywać będzie na wojewodzie – podkreśla Agnieszka Jędrzejczak.
Nawet gdy uda się zorganizować miejsce pracy dla tak licznej (a jednocześnie bardzo nielicznej w kontekście liczby głosów, które będzie musiała przeliczyć) komisji, zagadką pozostanie, jak jej członkowie poradzą sobie z liczeniem.
W Bydgoszczy zagłosować będzie mogło około 260 tysięcy osób, przy założeniu ze frekwencja będzie pięćdziesięcioprocentowa okaże się, że 45 osób będzie musiało przeliczyć 130 tysięcy głosów. Nie chodzi tu nawet o sam proces leczenia – karty najpierw trzeba będzie wyjąć z kopert, umieścić w urnach, a potem je wyciągnąć i dopiero przeliczyć. Prawdopodobnie trzeba będzie jeszcze weryfikować wyborcę w bazie PESEL. To wszystko trwa.
Swoisty eksperyment wyborczy przeprowadził senator Marek Borowski, który założył, że przeliczenie jednego głosu zajmie minutę, co w Krakowie oznaczałoby 240 tysięcy minut, a więc 4 tysiące godzin, z czego wynika, że komisja pracować będzie….166 dni. I to przy uwzględnieniu tego, że komisja liczy karty bez żadnej przerwy. Przy tym założeniu w Bydgoszczy potrzeba będzie około 130 tysięcy minut, czyli 2,2 tysiąca godzin, czyli 91 dni. Tymczasem, o ile do niej dojdzie, druga tura wyborów musiałaby się odbyć dwa tygodnie po pierwszej.
Przedstawicieli do komisji zgłaszać będą mogły tylko komitety, których kandydaci startują w wyborach. - Będzie to decyzja centralna, jednak aby kogoś zgłosić musimy mieć pewność, że będzie to bezpieczne dla wszystkich – mówi Jakub Mikołajczak, radny PO.
Wcześniej PO zdecydowała, że nie będzie zgłaszać kandydatów do pracy w komisjach obwodowych – właśnie ze względu na zagrożenie epidemiologiczne. - Jak wszyscy, czekamy na to, co zdecyduje Państwowa Komisja Wyborcza, która w kwestii wyborów jest wiodącym podmiotem, czego nie można powiedzieć o dwóch posłach, którzy chcą decydować o wyborach - podkreśla radny.