Komuch czy patriota. Wielka awantura o posła Piotrowicza
PiS radykalizuje „ustawę dezubekizacyjną“, ostro tnąc świadczenia emerytalne pracownikom aparatu ucisku PRL. Kłopot w tym, że przedstawicielem tego aparatu był też poseł PiS Stanisław Piotrowicz z Krosna. Jemu ustawa nie zaszkodzi
W oficjalnym biogramie sam o sobie pisze: „Stanisław Piotrowicz urodził się w 1952 roku w Bochni. Studia prawnicze ukończył na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Karierę zawodową rozpoczął w Prokuraturze Rejonowej w Dębicy, następnie przeniesiony został do Krosna i skierowany do pracy śledczej w ówczesnej Prokuraturze Wojewódzkiej. Gdy po wprowadzeniu w 1981 roku stanu wojennego odmówił prowadzenia śledztw o charakterze politycznym, został przeniesiony do Prokuratury Rejonowej w Krośnie. Dziewięć lat później, decyzją ministra sprawiedliwości, stanął na czele tejże prokuratury i funkcję tę pełnił aż do czasu, gdy w 2005 roku uzyskał mandat senatora RP”.
Ani słowa o tym, co również bardzo interesujące, że w dwa lata po krwawej pacyfikacji protestów w Radomiu i Ursusie pan prokurator wstąpił do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. I nie pozostawał jej szeregowym członkiem, ale członkiem egzekutywy Podstawowej Organizacji Partyjnej zarówno w prokuraturze wojewódzkiej, jak i rejonowej, więc w ścisłym kierownictwie partii krośnieńskich struktur organów ścigania. I jego aktywność partyjna nie ograniczała się tylko do „zasiadania”, skoro przyjął funkcję kierownika szkoleń partyjnych kadr prokuratorskich. Nie wzdragał się, kiedy ledwie dwa lata po wprowadzeniu stanu wojennego i pacyfikacji „Wujka” władza - za zasługi - przypięła mu do klapy Brązowy Krzyż Zasługi.
- Jeśli wtedy nagradzano tego rodzaju odznaczeniem, to nagrodzony musiał wykazać się lojalnością wobec władzy - zapewnia Janusz Szkutnik, bodaj najdłużej po wprowadzeniu stanu wojennego więziony opozycjonista Rzeszowszczyzny.
W trzydzieści lat po tamtych wydarzeniach pewnie by zapomniano Piotrowiczowi romans z reżimem, gdyby nie jego zawrotna kariera polityczna w Prawie i Sprawiedliwości. A tu, nie niepokojony przez nikogo za przeszłość, dotarł w pobliże szczytów władzy, jako sekretarz stanu w rządzie Jarosława Kaczyńskiego (2007 r.), senator, potem poseł. Jako poseł przyjął stanowisko przewodniczącego Sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, a wkrótce stał się wojującą „twarzą PiS” w walce o nowe oblicze Trybunału Konstytucyjnego. Z krzesła przewodniczącego komisji i z mównicy sejmowej zaczął głosić tyrady o „obrońcach systemu postkomunistycznego” pod adresem opozycji parlamentarnej. Wtedy ktoś przypomniał sobie, że przecież niegdyś Piotrowicz był funkcjonariuszem tego systemu i to nagradzanym za zasługi. A nade wszystko to, że w 1982 roku sformułował akt oskarżenia przeciwko opozycjoniście Antoniemu Pikulowi z Jasła.
Wallenrodyzm tow. Piotrowicza
Dziś Piotrowicz tak usprawiedliwia swoją decyzję o wstąpieniu do PZPR:
- Prokurator wojewódzki z Tarnowa dał mi jasno do zrozumienia, że jeśli tego nie zrobię, to nie zostanę dopuszczony do egzaminu prokuratorskiego - tłumaczył Nowinom.
Dlaczego akurat Stanisław Piotrowicz miałby doświadczyć tak wyjątkowego zainteresowania swojego szefa, skoro wielu prokuratorów tamtych lat do PZPR nie należało?
- Owszem, sugestie były. Sekretarz POP dwa razy w tygodniu przychodził i pytał, kiedy się zapiszę do partii - wspominał Nowinom Janusz Ohar, który - jak Piotrowicz - zaczynał pracę prokuratora w latach 70. - Żartowałem, że jeszcze do tego nie dojrzałem i na tym się kończyło. Takich osób jak ja było kilka. Szef nas nie zmuszał. Ale mieliśmy świadomość, że zostaniemy szeregowymi prokuratorami, że nie możemy liczyć na stanowiska kierownicze. To była kwestia wyboru.
Przeniesienie Piotrowicza z początkiem 1980 roku z prokuratury dębickiej do wojewódzkiej w Krośnie można uznać za awans, tym bardziej że dotyczył prokuratora z zaledwie dwuletnim (!) stażem zawodowym. Zresztą studenta prawa, Stanisława Piotrowicza, zapewne nikt nie zmuszał do zapisania się do Socjalistycznego Związku Studentów Polskich. Zapisał się z własnej woli.
W czasie stanu wojennego przeniesiono go z prokuratury wojewódzkiej do rejonowej. Dziś tłumaczy, że „za karę”, bo nie chciał oskarżać i prowadzić spraw przeciwko opozycjonistom.
- Moje sympatie były po stronie opozycji, której nie miałem zamiaru ścigać - wyjaśniał na łamach „Gazety Polskiej Codziennie”.
A jednak wytrwał w szeregach PZPR niemal do ostatniego tchnienia partii, przestał być jej członkiem na kilka miesięcy przed słynnymi słowami, które padły w styczniu 1990 roku: „sztandar wyprowadzić”.
Na przestrzeni ostatnich trzech lat Piotrowicz radykalnie zmienił stosunek do swojej partyjnej przynależności. Jeszcze dwa lata temu w wywiadzie dla „Gazety Polskiej Codziennie” nie był dumny ze swojej przeszłości.
- Wstydzę się, że należałem do PZPR i nie zachowałem się w tamtym czasie heroicznie - mówił.
Ale też próbował przekonywać, że nawet jako członek PZPR dowodził niezłomności swojego kręgosłupa moralnego. Choćby wtedy, w deklaracji partyjnej, w rubryce „światopogląd”, zamiast wpisać „materialistyczny”, a taką formułę przyjmowano zwyczajowo, on wykazał się odwagą, wpisując - „prawidłowy”. Także wtedy, kiedy partia kazała przygotować pierwszomajowe referaty. Celowo robił to w taki sposób, by były one nie do zaakceptowania. I słuchał Radia Wolna Europa w stanie wojennym.
Dziś na ten sam temat mówi inaczej: był „niezłomnym” w komunistycznej prokuraturze, a w PZPR działał po to, by ratować nękanych opozycjonistów.
- Ktoś musiał być w prokuraturze i PZPR, żeby wspierać działania opozycjonistów - przekonywał z ekranu TV. - Jako prokurator ryzykowałem znacznie więcej za wspieranie tych, którzy mieli problemy z prawem. Groziła mi odpowiedzialność karna.
Prokurator, jak obrońca
Piotrowicz utrzymuje, że wielu opozycyjnym działaczom pomógł, ale milczał, „by osobiście nie narazić się na karę surowszą od tej, jaka groziła tym, którym wówczas pomógł”. I że „nigdy nie oskarżał przed sądem działaczy opozycyjnych”.
Tak twierdził, dopóki światła dziennego nie ujrzał dokument Instytutu Pamięci Narodowej. Dokument datowany jest na 1982 rok. Prokurator Piotrowicz figuruje na nim jako ten, który sformułował akt oskarżenia przeciwko Antoniemu Pikulowi. Opozycjonista z jasielskiej „Solidarności” oskarżony został o kolportowanie nielegalnych wydawnictw. Piotrowicz początkowo zapewniał, że nikogo nie oskarżał, że maszynistka umieściła pod aktem oskarżenia jego nazwisko, ale nigdzie jego podpis nie figuruje. Gdy odnalazł się oryginał aktu z jego własnoręcznym podpisem, zapewniał, że jego aktywność w tej sprawie miała na celu pomoc oskarżonemu i dążenie do jej umorzenia. Faktem jest, że prokurator Piotrowicz nie występował w tej sprawie na sali sądowej, że Pikul odsiedział ledwie 3 miesiące, bo sprawę w końcu umorzono.
I nowe jego zasługi
Stanisław Piotrowicz do 2005 roku był krośnieńskim prokuratorem, ale już wcześniej i już w nowej Polsce znalazł nowe pole aktywności publicznej.
„Poseł Stanisław Piotrowicz od kilkudziesięciu lat angażuje się w pracę na rzecz społeczności lokalnej, a w szczególności w pomoc osobom zagubionym w życiu, wykluczonym i borykającym się z wieloma problemami” - pisze sam o sobie.
Jeśli w 1989 roku przestał być członkiem PZPR, to już w 1992 roku współzakładał krośnieńskie koło Towarzystwa Pomocy im. św. Brata Alberta, od lat jest jego prezesem i członkiem zarządu głównego. O prokuratorze Piotrowiczu głośno zrobiło się dopiero w 2001 roku, kiedy podczas konferencji prasowej na temat śledztwa w sprawie molestowania dziewczynek przez proboszcza z Tylawy stwierdził, że „czyny księdza nie miały podtekstu seksualnego” i że „nikogo w tym środowisku to nie raziło”. Fakt, nie on osobiście zdecydował o umorzeniu sprawy, ale umorzył ją jego podwładny z krośnieńskiej prokuratury, którą Piotrowicz wówczas kierował. Decyzję tę uchylił prokurator okręgowy, molestowaniem dziewczynek zajęła się prokuratura jasielska. W trzy lata od umorzenia przez „prokuraturę Piotrowicza” proboszcz z Tylawy został skazany za molestowanie sześciu dziewczynek.
Aktywność Piotrowicza w Towarzystwie Pomocy im. św. Brata Alberta, postawa w sprawie proboszcza z Tylawy, udział w manifestacjach domagających się wprowadzenia TV Trwam na multipleksy, to wszystko zostało w niektórych kręgach docenione.
- Pora, bym wstąpił do partii prawdziwych patriotów - stwierdził w wywiadzie telewizyjnym w 2005 roku.
I wstąpił. Tego samego roku wygrał w wyborach do Senatu z listy PiS, został też powołany, jako przedstawiciel Senatu, do Krajowej Rady Sądownictwa, w 2007 roku trafił do rządu, jako sekretarz stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. W 2011 roku został posłem PiS, a trzy lata później kandydował do Europarlamentu. Po przegranej postawił na politykę krajową i w 2015 znów został posłem PiS. A także przewodniczącym komisji sprawiedliwości. I pierwszym wojującym z Trybunałem Konstytucyjnym, co ustawiło go w pełnym świetle zainteresowania społecznego. Ale „zainteresowanie społeczne” zaczęło baczniej przyglądać się jego przeszłości.
Kiedy przypomniano jego stanowisko wobec śledztwa dotyczącego dziewczynek molestowanych przez księdza z Tylawy, jego udział w oskarżeniu Antoniego Pikula z 1982 roku, członkostwo w PZPR, opozycja zaczęła domagać się, by złożył mandat poselski. Bo dla piastowania tej funkcji nie ma moralnych predyspozycji.
- Nie widzę do tego żadnych powodów i nie mogę zawieść swoich wyborców, którzy pokładają we mnie nadzieję - odpiera ataki.
Doniesienia medialne na temat swojej przeszłości uznaje za „nagonkę” i „zmasowany atak”, dziennikarzom grozi konsekwencjami prawnymi, ale jego aktywność parlamentarna nie słabnie.
Tym bardziej że ma mocne poparcie swojej partii. Z trybuny sejmowej Piotrowicza dzielnie bronił poseł Bogdan Rzońca. Kreował go na bohaterskiego prokuratora, broniącego opozycjonistów, odsyłał po opinię do Antoniego Pikula.
Pikul, dziś zastępca burmistrza Jasła, niechętnie odnosi się do sprawy Piotrowicza i aktu oskarżenia z 1982 roku. Kiedy jednak zobaczył wystąpienie posła Rzońcy, nie powstrzymał się od komentarza.
- Pan Piotrowicz, jeśli chodzi o moją osobę, nie wykonał żadnego gestu pomocy - oświadczył kilka dni temu widzom TVN.
Podkreślił też, że nie słyszał „o żadnych innych przypadkach ratowania od więzienia opozycjonistów”. I nie zgadza się „żeby z takiego człowieka robić wzór patrioty i tego, który poucza innych, jak mają postępować, żeby to było uczciwe”.