- Jestem starostą - uważa Piotr Łuczyński. Identycznego zdania jest Marcin Jabłoński. Sporu nie rozwiązał nawet wojewoda, minister i wyrok sądu.
We wtorek, 5 lipca, Piotr Łuczyński zwołał konferencję prasową. Zaczął od zdjęcia marynarki i pokazania przedramienia. Było na nim widać ślady krwi i zaczerwienienia. Zdaniem Łuczyńskiego to efekt wydarzeń, do których doszło w piątek rano. Obok niego siedziała powiatowa radna Krystyna Skubisz. Szyję miała usztywnioną kołnierzem ortopedycznym. To też wynik wydarzeń z piątkowego poranka. To wtedy do budynku starostwa, które w czwartek po południu zostało zajęte przez Piotra Łuczyńskiego i jego zwolenników, w asyście ochroniarzy, wszedł Marcin Jabłoński, który pracował tu jako starosta od marca.
Co wydarzyło się w środku? Wersje zdarzeń obu panów są zupełnie różne. Postępowanie w sprawie prowadzi prokuratura i policja. Najbardziej poszkodowana radna Krystyna Skubisz nie zdecydowała się wczoraj powiedzieć dziennikarzom, co zaszło w budynku. - Złożyłam zeznania w prokuraturze. Nie ma ze mną prawnika, więc nie mogę mówić o szczegółach - usłyszeliśmy z jej ust. Wiadomo jedynie, że radna uderzyła się w głowę po tym, jak spadła ze schodów.
Konflikt w powiecie trwa od marca. To wtedy większość radnych odwołała Łuczyńskiego z funkcji starosty, powołując na to stanowisko Marcina Jabłońskiego. Po miesiącu wojewoda lubuski wydał rozstrzygnięcie, zgodnie z którym Łuczyński został odwołany wbrew przepisom. Nie zgodził się z tym nowy zarząd, który rozstrzygnięcie wojewody skierował do sądu (to samo zrobił przewodniczący rady powiatu).
Od końcówki kwietnia zarówno Piotr Łuczyński, jak i Marcin Jabłoński są przekonani, że to oni rządzą powiatem. - Jestem starostą, bo tak twierdzi wojewoda, ministerstwo, prokuratura i sąd - mówi Łuczyński. Ma na myśli m. in. wyrok Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego sprzed kilku dni, oddalający skargę przewodniczącego rady powiatu na rozstrzygnięcie wojewody. - To definitywnie pokazuje, kto ma rację. To właśnie na ten wyrok sądu czekał Marcin Jabłoński. Teraz wyrok zapadł - mówi P. Łuczyński.
I tu sprawa się komplikuje. - To bzdury i wprowadzanie opinii publicznej w błąd - odbija piłeczkę Jabłoński. Tłumaczy, że wyrok sądu nie przesądza, kto jest starostą. - Dotyczy on skargi, którą złożyła rada powiatu reprezentowana przez przewodniczącego. Ale w tej sprawie rada nie jest stroną, dlatego my, jako zarząd, też złożyliśmy skargę, która nie została jeszcze rozpatrzona przez sąd. Dopóki sąd nie ma wyroku, to ja pełnię funkcję starosty. Tymczasem wojewoda nie czeka na wyrok i w sposób nieuprawniony wydaje polecenia policji. Pan Łuczyński został wprowadzony do starostwa siłą, przy udziale policji. To, że wojewoda wydaje polecenie policji, jest niesłychaną sprawą - mówi M. Jabłoński. Ale wstępu do starostwa nie ma.
Wojewoda broni się, że poleceń policji nie wydawał. Przekazał jedynie funkcjonariuszom pismo, z którego wynikało, że starostą jest Piotr Łuczyński.
Dziś, 6 lipca, o 15.00 w powiecie odbędzie się sesja nadzwyczajna. Część radnych zapowiada złożenie ponownego wniosku o odwołanie Piotra Łuczyńskiego z funkcji starosty. Tymczasem wojewoda lubuski Władysław Dajczak w rozmowie z reporterem „GL” zapowiada, że jeśli taka uchwała zapadnie, to również będzie nieważna. - Jaką wojewoda ma wiedzę o tym, co będzie jutro? Organ administracji państwowej wypowiada się o decyzjach, których jeszcze demokratycznie wybrana rada nawet nie podjęła - grzmi M. Jabłoński.
Budynku starostwa w dzień i w nocy pilnują ochroniarze. - Obawiamy się, że wtargną tu osoby nieuprawnione - mówi Tomasz Stupienko, wicestarosta w obozie P. Łuczyńskiego.