4 lutego 1945 r. rozpoczęła się konferencja w Jałcie. Rozmowa z dr. Teodorem Gąsiorowskim, historykiem z krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej.
- Jałta uchodzi za symbol polskiego przeklętego losu. I chyba tak już pozostanie, choćby Pan, jak domniemywam, był kolejnym historykiem, który stonuje wpływ konferencji krymskiej na bieg dziejów. Jak zatem powinniśmy patrzeć na Jałtę?
- Konferencja przyklepała podjęte jesienią 1943 r. w Teheranie ustalenia wielkich mocarstw o pozostaniu Polski w sowieckiej sferze wpływów. W Jałcie zatwierdzono też utratę bardzo dużej części terytorium na wschodzie należącego do II RP. W zamian mieliśmy dostać niesprecyzowany wówczas obszar na zachodzie.
- Prawnicy twierdzą, że z prawnego punktu widzenia konferencja w Jałcie nic nie znaczy. Stalin, Roosevelt i Churchill wydali oświadczenie, którego nie ratyfikował żaden parlament, nie przyjął choćby jeden rząd.
- Owszem, bo ustalono tam, że wszelkie regulacje prawne, w tym ustalenie polskiej granicy zachodniej, miano przyjąć na powojennej konferencji pokojowej. Taka odbyła się w Poczdamie, ale i ona mnóstwa spraw nie rozwiązała. Również na konferencję w Teheranie nie powinnyśmy patrzeć jako na tę, na której wszystko zostało raz na zawsze ustalone. Ale nie można bagatelizować tego, że prywatne decyzje trójki przywódców w Jałcie nie zostały po II wojnie światowej podważone. Społeczeństwa państw, które dostały się pod panowanie Kremla, mogły odnieść wrażenie, że na Krymie dokonał się prawomocny podział świata. Jałta zaś niemal od początku budziła wśród Polaków grozę.
- Czy Roosevelt i Churchill nie mogli na Krymie postawić się Stalinowi, by ten do Polski przyłączył Lwów? Przecież w czerwcu 1944 r. prezydent USA trzy razy zapewnił premiera Mikołajczyka, że Lwów będzie polski. Więcej, zadeklarował, że Polska wyjdzie z wojny nieuszczuplona. Roosvelt z wyrachowaniem oszukiwał Mikołajczyka?
- Oczywiście. Linia Curzona, jako wschodnia granica Polski, została ustalona w Teheranie, ale postanowienia tamtej konferencji pozostały tajemnicą. W 1944 r. w USA odbywała się kampania prezydencka. Roosevelt nie mógł sobie pozwolić na zniechęcenie do siebie licznej Polonii amerykańskiej.
- W Jałcie nawet nie padła nazwa rządu polskiego w Londynie.
- Niestety. Stalin uznawał tylko podległy mu rząd lubelski. Wielka Trójka w Jałcie enigmatycznie mówiła o konieczności uzupełnienia Rządu Tymczasowego o przedstawicieli z zagranicy i kraju. Przywódcy zachodni uznali też m.in., że wojska NKWD działające na zapleczu frontu wschodniego, zwalczając polskie podziemie zbrojne, zachowują się zgodnie z konwencjami o wojnie lądowej, bo zapewniają spokój maszerującej na zachód Armii Czerwonej.
- Taką postawę mocarstw zachodnich można określić mianem zdrady?
- Jak najbardziej. Roosevelt i Churchill widzieli potęgę wojsk sowieckich. Chcieli jak najszybciej skończyć wojnę, a do tego niezbędna była im Armia Czerwona. Ta gnała na Berlin. Alianci lizali zaś rany po niemieckiej kontrofensywie w Ardenach. USA nie miały wystarczająco silnej armii, by szybko zakończyć wojnę. Krótko przed konferencją w Jałcie na samej wyspie Okinawa stracili 80 tys. żołnierzy. Bomba atomowa nie była gotowa. Roosevelt był zadowolony, że Stalin obiecał mu pomoc w wojnie z Japonią. Churchill miał zaś na głowie wybory w swoim kraju. Martwił się też przyszłością imperium brytyjskiego. Niepokoić musiały go zapowiedzi Roosvelta, że po wojnie świat powinien funkcjonować bez kolonii. Los Polski w takiej sytuacji niewiele lub wręcz nic nie znaczył dla Waszyngtonu i Londynu. Tylko Stalin nie musiał się liczyć z opinią publiczną. Jego interesów i planów nie osłabiły deklaracje o tym, że chce, by przyszła Polska była państwem silnym, wolnym, niepodległym i demokratycznym.
- Powrócę do pytania o Lwów.
- W Jałcie Stalin czuł się tak silny, że nacisk Roosevelta i Churchilla, niewiele by dał, gdyby nawet oni chcieli, a nie chcieli, zabiegać, by obszar Polski na wschodzie powiększyć o Lwów. Panowało wtedy przekonanie, że Armia Czerwona sama sobie poradzi. Ona zresztą zajęła już Austrię. Liderzy świata zachodniego lękali się, że może zabrnąć znaczniej dalej. Nie mieli pewności, czy zatrzyma się na Renie. Nie bez znaczenia była też postawa Churchilla, który nie chciał, by granica polsko-niemiecka biegła wzdłuż Odry i Nysy Łużyckiej. Mówił, że Polacy nie są w stanie zagospodarować tak sporej części ziem zachodnich, a po prostu nie chciał nadmiernego osłabienia Niemiec.
- 13 II 1945 r. Rząd RP na uchodźstwie postawę Londynu i Waszyngtonu uznał za zdradę Polski, a zgodę na linię Curzona - za kolejny rozbiór. Był to już głos wołającego na puszczy?
- Wyłącznie. Rząd RP w Londynie nie miał już nic do powiedzenia. Zachodni sojusznicy zgodzili się w Jałcie na wybory w Polsce. O nic nie pytali władz w Londynie. Przypomnę, że w tym czasie Francja, również nasz sojusznik, uznawała rząd PKWN. Przywódcy zachodni w lutym 1945 r. chcieli tylko jednego: szybkiego końca wojny, bo tego domagali się nich ich wyborcy.