Zdrowie i obyczaje. Największym szaleńcem na świecie zdaje się być szef koncernu Philip Morris, globalnego lidera biznesu tytoniowego. Zainwestował trzy miliardy dolarów w produkty, za sprawą których palacze mają... zerwać z papierosami. Ale nie z nikotyną!
Jeszcze niedawno polscy plantatorzy tytoniu - a największe ich skupisko mamy w okolicach Krakowa - martwili się, z czego będą żyć za kilka lat. Polacy kupują o połowę mniej papierosów niż na początku wieku, w zachodniej Europie rozwód z dymkiem jest jeszcze gwałtowniejszy, świat pławi się w antynikotynowych represjach, palacze czują się wręcz upokorzeni. Branża tytoniowa zdaje się nie mieć przyszłości. Mimo to ostatnio z ust małopolskich plantatorów tytoniu nie schodzi uśmiech. Poszaleli?
Na pierwszy rzut oka poszaleli do reszty, zwłaszcza że źródłem ich nadziei jest wprowadzany właśnie na polski rynek produkt o tajemniczej nazwie IQOS, co miłośnicy nowinek od razu rozwinęli w: „I Quit Ordinary Smoking”, czyli „Rzucam zwyczajne palenie”.
Ale największym szaleńcem na świecie zdaje się być André Calantzopoulos, który od 2013 r. stoi na czele koncernu Philip Morris International (PMI), globalnego lidera branży tytoniowej. Zainwestował 3 miliardy dolarów w produkty, za sprawą których ludzie mają zerwać z tradycyjnymi papierosami. Na stronie internetowej koncernu umieścił hasło: „Tworzymy przyszłość bez dymu”.
Mowa tu o firmie, która w zeszłym roku sprzedała produkty tytoniowe za ponad 26 mld dolarów. Wyłączywszy Chiny i USA, więcej niż co czwarty papieros wypalany na Ziemi pochodzi z któregoś zakładu PMI i jest to najczęściej - oferowane w 180 krajach - Marlboro.
Największe i najnowocześniejsze europejskie centrum produkcyjne koncernu działa w Krakowie. Współpracuje z dwoma tysiącami polskich plantatorów. Również w Krakowie ulokował Philip Morris swe Europejskie Centrum Usług Wspólnych, obsługujące finanse, zakupy, informatykę i kwestie personalne spółek PMI w Europie, na Bliskim Wschodzie i w Afryce.
Ten właśnie koncern stoi na czele globalnej krucjaty przeciwko tradycyjnemu dymkowi z papierosa. Bronią będzie IQOS. Kraków i Polska pełni w tej batalii rolę europejskiego centrum dowodzenia.
Zakaz, moda, zakaz
Historii palenia (opisana znakomicie przez Krzysztofa Teodora Teoplitza w „Tytoniowym szlaku”) była od początku historią zakazów i represji. Marynarze Kolumba, którzy jako pierwsi przywieźli tytoń do Europy i publicznie go palili, budzili taką grozę, że zajęła się nimi inkwizycja. W 1634 r. car Rosji Michaił Romanow wprowadził zakaz palenia: za jego złamanie groził cały arsenał kar, od obcięcia nosa po stryczek. Palacze nie mieli również lekko w III Rzeszy, bo nienawidzący tytoniowego dymu Hitler wprowadził zakazy we wszystkich niemal miejscach publicznych (więc Ewa Braun popalała ukradkiem…).
W owym czasie kierujący się względami zdrowotnymi Hitler był jednak mocno oryginalny, bowiem od chwili wynalezienia maszyn do produkcji papierosów palenie stało się w świecie czymś powszechnym. Proces ów przyspieszyła II wojna światowa, w czasie której dowódcy armii alianckich uznali papierosy za równie ważne jak naboje - nikotyna obniżała stres, poprawiała procesy myślowe i refleks. Z frontów wróciły potem miliony nałogowych palaczy.
W latach 50. palenie stało się modą, a zarazem częścią powstającej popkultury. Gwiazdy kina nie rozstawały się z papierosami, kultowe sceny filmowych hitów rozgrywały się w kłębach dymu. W rozwiniętych krajach paliło wtedy dwie trzecie mężczyzn i ok. 40 proc. kobiet. W Polsce odsetek palących przekraczał 80 proc.
Jednak już w połowie minionego stulecia część lekarzy przekonywała, że palenie szkodzi. Pojawiły się badania wiążące dym tytoniowy z zapadalnością na raka płuc i inne choroby. Producenci odpowiedzieli na to papierosami z filtrem. Kolejne ustalenia naukowców były jednak coraz bardziej jednoznaczne i w 1965 r. Amerykanie nakazali umieszczanie na paczkach ostrzeżeń, a Brytyjczycy zakazali reklamy papierosów w telewizji. Przełom nastąpił wraz ze śmiercią (na raka płuc) słynnego kowboja reklamującego produkty PMI, „Marlboro Mana”. Jego żona uzyskała odszkodowanie, co uruchomiło lawinę pozwów. Buntowali się też bierni palacze, co doprowadziło do ustanowienia kolejnych zakazów i ograniczeń.
I tak doszliśmy do dzisiejszych czasów, w których palaczom nie wolno właściwie nic. W kolejnych amerykańskich stanach można palić wyłącznie we własnym domu, ale już nie w kamienicy czy bloku (bo dym przedostaje się przez wentylację). Unijne dyrektywy są bezlitosne. Opakowania pokrywają drastyczne fotografie pacjentów i ich zniszczonych organów. Wprawdzie część ludzi się buntuje, w kręgach nonkonformistów papierosy zyskały znów rangę symbolu sprzeciwu, a młodym dają posmak zakazanego owocu, ale ustalenia nauki są niepodważalne.
Palenie bez... palenia
W tej sytuacji prezes Philipa Morrisa uznał, że branża, w dotychczasowej formie, nie ma przyszłości. Trzeba stworzyć nową. Dlatego zainwestował w innowacyjne produkty, z których pierwszy zadebiutował IQOS.
Dokładnie miesiąc temu na okładce preztiżowego pisma „Bloomberg Businessweek” pojawiła się fotografia kowboja w stylu „Marlboro Mana” - nie z papierosem, lecz IQOS-em w ustach. W środku jest obszerny opis spotkania z dziennikarzami w szwajcarskim centrum badawczym PMI, na którym Calantzopoulos zaciągał się nowym cudem techniki zapewniając, że „nie ma ono wpływu na otoczenie”.
Aby „odpalić” IQOS-a, należy osadzić (dwa razy krótszy od zwykłego papierosa) wkład ze sprasowanym tytoniem w uchwycie w kształcie rurki. Po naciśnięciu przycisku znajdująca się w środku metalowa blaszka nagrzewa się do temperatury trzy razy niższej od tej, w jakiej spala się tradycyjny papieros. Tytoń jest podgrzewany, ale się nie pali, więc nie powstaje ogień, dym ani popiół, tylko zawierający nikotynę aerozol. PMI dowodzi, że „ ma on średnio o 90 proc. mniej szkodliwych substancji niż dym papierosowy”.
Prezesem odpowiedzialnym w PMI za rozwój i komercjalizację tego typu „produktów obniżonego ryzyka” na całym świecie jest Polak Mirosław Zieliński.
- W ciągu ponad dwóch lat od ich wprowadzenia na rynek (najpierw była Japonia, potem Włochy), prawie 1,5 mln dorosłych palaczy zrezygnowało z palenia, przerzucając się z papierosów na IQOS - mówi dodając, że badania kliniczne produktu prowadzone były również w Kajetanach pod Warszawą.
PMI od miesięcy zabiegał o dopuszczenie IQOS-ów na polski rynek. Rząd PiS traktował jednak „nowatorskie wyroby tytoniowe o potencjalnie obniżonym ryzyku” (określane angielskim skrótem RPP) z rezerwą. Ministerstwo zdrowia chciało wprowadzić regulacje ostrzejsze od unijnych, proponując m.in. zaporowe opłaty za rejestrację i wprowadzanie do sprzedaży. Dopiero po przejęciu inicjatywy przez Ministerstwo Rozwoju udało się pokonać bariery i od 10 dni IQOS-y są w Polsce dostępne.
- Jesteśmy w przełomowym momencie. Po przeszło dwudziestu latach działalności w Polsce Philip Morris otwiera nowy rozdział w historii polskiego przemysłu tytoniowego - entuzjazmuje się Edvinas Katilius, dyrektor zarządzający PMI w Polsce i krajach bałtyckich.
Prof. Andrzej Sobczak, kierownik Zakładu Chemii Ogólnej i Nieorganicznej na Śląskim Uniwersytecie Medycznym w Katowicach, przekonuje, że zaciąganie się nowymi produktami jest dużo zdrowsze od tradycyjnego palenia, eliminuje bowiem m.in. rakotwórcze wielopierścieniowe węglowodory aromatyczne. Potwierdza to ponad sto opracowań instytutów naukowych w świecie.
W badaniach, prowadzonych w ten sam sposób, w jaki bada się nowe leki, uczestniczyli także naukowcy z Polski. Wpływ substancji wytwarzanych w trakcie palenia RPP na ludzkie mitochondria weryfikuje cieszący się uznaniem w świecie Instytut Biologii Doświadczalnej Polskiej Akademii Nauk. Koordynatorem projektu jest prof. Jerzy Duszyński, szef katedry bioenergetyki, a zarazem prezes PAN. Uważa, że efekty tej współpracy mogą być pozytywne dla zdrowia Polaków, a zarazem korzystne dla naszej gospodarki.
- To absolutna rewolucja, a dla nas światełko w tunelu. Te wyroby zawierają bowiem polski tytoń, czego nie można powiedzieć np. o e-papierosach opartych na liquidach z Chin i innych krajów - wyjaśnia Przemysław Noworyta, dyrektor Polskiego Związku Plantatorów Tytoniu z siedzibą w Krakowie.
Przekonuje, że najważniejsze są korzyści zdrowotne. - Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że tradycyjne papierosy ludziom szkodzą. Ale jednocześnie jesteśmy realistami i wiemy, że mimo najostrzejszych zakazów i akcji uświadamiających część ludzi będzie chciała palić, więc chyba lepiej, żeby używali produktów, które - dając im tę samą satysfakcję i dawkę nikotyny co zwykły papieros - szkodzą 20 razy mniej? - pyta retorycznie Noworyta.
Cieszy się, że dla plantatorów, głównie z Małopolski, otwiera się nowy rynek zbytu rodzimego surowca. - Ogromne znaczenie ma dla nas również to, że polski budżet państwa mocno na tym nowym produkcie zyska i to zarówno dlatego, że plantatorzy zachowają swoje firmy, miejsca pracy i dochody, jak i za sprawą opodatkowania produkcji i sprzedaży - kwituje dyrektor PZPT.
Przeciętny palacz żyje o 10 lat krócej niŻ osoba niepaląca. Dym tytoniowy zawiera kilkadziesiat substancji rakotwórczych. Dla palacza kluczowa jest jednak nikotyna.
Z powodów zdrowotnych biznes tytoniowy kurczy się. By go ratować koncerny tytoniowe pracują nad produktami, które dostarczą użytkownikowi nikotyny w sposób możliwie zbliżony do rytuału palenia papierosów, ale bez dymu. Philip Morris wydał na to 3 mld dolarów.
Przeprowadzone na zlecenie amerykańskiego potentata badania wykazały, że tytoń podgrzewany szkodzi zdrowiu zdecydowanie mniej niż spalany; stężenie najbardziej trujących substancji we krwi i moczu osób używających nowych produktów (IQOS) jest dużo niższe niż u tradycyjnych palaczy.
Naukowcy zastrzegają, że o prawdziwym wpływie nowych produktów na ludzkie zdrowie będziemy mogli mówić po przeprowadzeniu kompleksowych badań na wieloletnich użytkownikach - a te dopiero przed nami. Dodają, że sama nikotyna może mieć niekiedy pozytywne działanie, ale jest silnie uzależniającym narkotykiem i szkodzi np. osobom z nadciśnieniem, miażdżycą oraz ciężarnym.