Koniec wojny ze strzałami z armaty i rosyjskiej pepeszy [ZDJĘCIA]
Dla żołnierzy i zesłańców na Sybirze 8 maja 1945 roku był bardzo ważną datą. Oznaczała ona powrót ze zsyłki i nowe życie na ziemiach odzyskanych.
- Koniec wojny zastał mnie w artylerii - wspomina 94-letni Piotr Gubernator. - Byliśmy nad Łabą. Dzień wcześnie byliśmy ostrzeliwani, ale na szczęście nikt nie zginął. Rano nasz telegrafista zaczął strasznie krzyczeć: „koooniec wojny!, Koooniec wojny! Nasz dowódca wyrwał mu słuchawkę i sprawdził w sztabie. Potwierdziło się. Też zaczął krzyczeć, że to koniec wojny. Koledzy pobiegli do dział i zaczęli z nich strzelać. Inni oddawali strzały z pepeszy. Dowódca próbował ich powstrzymać. Wołał, żeby nie strzelali, bo jesteśmy w obcym kraju, a amunicja będzie jeszcze potrzebna. Nawet lał ich pasem po plecach, bo byli jak w amoku. Chłopcy przestali w końcu strzelać z dział, ale pepesze nie umilkły. Tak bardzo się wszyscy cieszyliśmy.
Marię Jastrzębską, prezeskę związku Sybiraków w Żaganiu ten dzień zastał jeszcze na zesłaniu. - Były łzy wzruszenia, byliśmy pewni, że lada moment wrócimy do Polski. Panie zaczęły szyć polskie flagi, żebyśmy mogli wracać pod ojczystymi sztandarami. Ale okazało się, że to nie nastąpiło tak szybko, jak byśmy chcieli.
Pani Maria trafiła do Żagania jako 17-latka i rozpoczęła całkiem nowe życie.
Eugeniusz Jaworski miał 16 lat, gdy zakończyły się działania wojenne. - Mieszkaliśmy na Podolu - tłumaczy. - Nie było telewizji, ani dostępu do radia. Nawet nie wiedzieliśmy, którego dokładnie dnia zakończyła się wojna. Mówili o niej powracający żołnierze. Dla nas koniec wojny oznaczał, że musimy opuścić swój dom. Na transport czekaliśmy od września do grudnia 1945 r. W końcu trafiliśmy do bardzo zniszczonych i zbombardowanych Żar - Sorau. Tam musieliśmy szukać swojego miejsca na ziemi. Miasto nie wyglądało gościnnie. Najpierw chcieliśmy osiedlić się w Grabiku, ale okazało się, że tam stacjonują Rosjanie. Trzeba było szukać innej miejscowości. W końcu znaleźliśmy miejsce dla naszej rodziny w Lipinkach Łużyckich. Tam się osiedliliśmy, chociaż po wojnie na naszych terenach było bardzo niebezpiecznie. Zagrażali nam i Rosjanie i Niemcy.
Wiesław Niklewicz był synem pułku. Do wojska zaciągnął się jako nastolatek.
Gdy wojna się skończyła, miał 17 lat. - Mieliśmy w wojsku radia i szybko dowiedzieliśmy się, że to już koniec wojny - tłumaczy. - Wybuchła wielka radość. W lutym 1946 r. jako młodociany zostałem zdemoblizowany, czyli skierowany do cywila. Zacząłem szukać swojego miejsca i trafiłem do Żagania, zacząłem pracować jako kolejarz, aż do emerytury.
Kombatanci, mieszkańcy miasta i wojskowi zakończenie działań wojennych obchodzili w piątek, na placu generała Maczka, z udziałem orkiestry wojskowej oraz kompanii honorowej.
Odznaczenia kombatanckie otrzymali przyjaciele organizacji, między innymi generał dywizji Jarosław Mika, dowódca 11 Lubuskiej Dywizji Kawalerii Pancernej oraz burmistrz Daniel Marchewka.
Przemawiając do zebranych P. Gubernator podkreślił, że jego pokolenie już odchodzi ze sceny życia. - Bardzo mnie martwią spory i waśnie rządzących - powiedział. - Polaków nie pogodziły te straszne czasy, które myśmy przeżywali. Chociaż tuż po wojnie wydawało się, że wreszcie odzyskaliśmy nasz kraj i będziemy jednością.