Konkubinat to grzech! Kościół upomina wiernych. Nie wszyscy księża popierają akcję
Konkubinat to grzech! - przypomina Kościół. Mimo to bez ślubu żyje blisko 81 tysięcy osób. Tylko w woj. śląskim. Kościół ich upomina, czy raczej wytyka palcem? Akcja bilboardowa, która trwa w wielu miastach , nie wszystkim się podoba. Nawet nie wszystkim księżom.
Krajowy Ośrodek Duszpasterstwa Rodzin przy Episkopacie Polski rozpoczął w całym kraju billboardową ofensywę. "Konkubinat to grzech. Nie cudzołóż".
Ten billboardowy napis, w województwie śląskim skierowany jest do 81 tysięcy osób. To liczba osób żyjących w związkach nieformalnych według ostatniego spisu powszechnego. Ale w tym wypadku możemy być pewni, że w rzeczywistości ta grupa jest większa. I wciąż na Śląsku rośnie. Jednocześnie wyraźnie spada u nas liczba małżeństw zawieranych przed ołtarzem. Nic dziwnego, że Kościół kontratakuje, zwracając jednocześnie uwagę, że małżeństwa uświęcone sakramentem, po latach życia w związku nieformalnym, są znacznie bardziej narażone na rozpad. Samym zainteresowanym akcja się nie podoba.
- To wytykanie tych ludzi palcami i ingerowanie w ich wolną wolę - mówi Agnieszka z Zabrza żyjąca w konkubinacie.
Co szczególnie ciekawe także w śląskim Kościele zdania na temat kampanii są podzielone.
"Konkubinat to grzech. Nie cudzołóż!" Bilboardy o takiej treści pojawiły się na ulicach miast w całej Polsce. W taki właśnie sposób Krajowy Ośrodek Duszpasterstwa Rodzin przy Episkopacie Polski odpowiada na rosnącą z roku na rok liczbę związków nieformalnych. Jakość tej odpowiedzi budzi jednak sporo zastrzeżeń. Także wśród niektórych księży.
Zaakceptowaliśmy życie na "kocią łapę"
Wedle ostatniego spisu powszechnego w związkach nieformalnych na terenie województwa śląskiego żyje prawie 81 tysięcy osób. To więcej niż liczą sobie np. Żory, Mysłowice, bądź Siemianowice Śląskie, choć - jak podkreśla dr Bożena Zasępa, zajmująca się demografią politolog z Uniwersytetu Śląskiego - mieszkających ze sobą bez ślubu jest u nas wyraźniej mniej niż w zachodniej Polsce. Jako zaś, że równocześnie systematycznie spada liczba małżeństw zawieranych przed ołtarzem (w roku 2010 było ich u nas prawie 18,5 tysiąca, trzy lata później już tylko 13,3 tysiąca), więc trend jest aż nadto oczywisty.
Zdaniem kościelnych hierarchów jednym z czynników odpowiedzialnych za zwiększającą się liczbę związków nieformalnych jest rosnące przyzwolenie społeczne na taki model bycia razem. Istotnie, według badań CBOS niemal 2/3 Polaków nie widzi nic złego w tym, że młodzi odkładają decyzję o małżeństwie, bądź wręcz nie mają na nie ochoty. Takiego przyzwolenia daremnie szukać w szeregach duchowieństwa.
- Wiele tych związków opiera się na założeniu, że dopóki jest nam ze sobą dobrze to możemy razem żyć i korzystać z przyjemności. Wraz z rosnącym stale zjawiskiem konkubinatów pojawia się negatywna konsekwencja w postaci lęku przed odpowiedzialnością za drugą osobę, lęku przed posiadaniem dzieci, przed zaangażowaniem się na poważnie w życie społeczne - twierdzi ks. dr Przemysław Drąg, dyrektor Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin.
Przekonuje też (powołując na badania prowadzone w USA i Kanadzie), że małżeństwa poprzedzone życiem na "kocią łąpę" znacznie bardziej narażone są na rozpad aniżeli te, gdzie para nie żyła ze sobą przed ślubem.
Nieoficjalnie: to nie pomoże w ewangelizacji
Jeśli organizatorzy kampanii liczyli, że z jej pomocą przekonają żyjących w konkubinacie do stanięcia na ślubnym kobiercu, to raczej się przeliczyli. Sami zainteresowani odbierają to jako publiczne ich piętnowanie, a nie zaproszenie do zawarcia sakramentu małżeństwa.
- To jako wytykanie palcami tych ludzi oraz ingerowanie w ich wolną wolę. Tymczasem oni oczekują od Kościoła, że nie będzie ich odtrącał. Zwłaszcza, że to raczej oni szukają kontaktu z kapłanem, a nie na odwrót - mówi Agnieszka z Zabrza, która sama żyje w konkubinacie.
Co ciekawe, podobną opinię usłyszeliśmy także od świeckich związanych z duszpasterstwem związków niesakramentalnych, a nawet jednego z księży.
- Co mam powiedzieć? Mnie się ten bilboard nie podoba i pożytku Kościołowi raczej nie przyniesie - ocenia. Nazwiskiem jednak tej wypowiedzi firmować nie chce.
Oficjalnie: grzechu nie można usprawiedliwiać
Z podaniem nazwiska nie ma problemu ks. Grzegorz Stencel z Domu Rekolekcyjnego Emaus w Koniakowie. Co roku jesienią odbywają się tu rekolekcje dla osób żyjących ze sobą bez ślubu kościelnego. Bierze w nich udział kilkanaście par. Ks. Stencel o akcji z bilboardami słyszał, ale nie widzi w nich niczego kontrowersyjnego.
- Osobom żyjącym w związkach niesakramentalnych trzeba pokazać, że jest dla nich miejsce w Kościele. Tyle, że to nie może być tożsame z usprawiedliwianiem grzechu, a konkubinat nim właśnie jest. Jeśli ktoś z własnego wyboru nie zawiera związku małżeńskiego, to świadomie wybiera trwanie w grzechu - stwierdza ks. Stencel.
Tyle, że nie każda para żyjąca w związku niesakramentalnym może - choć nawet chciała - zawrzeć ślub kościelny. Co czwarta z nich przeżyła już bowiem nieudane małżeństwo i rozwód. Dla nich duchowni mają prostą radę: rozstanie z aktualnym parterem.
Kto żyje bez ślubu?
- Najliczniejszą grupę wśród osób żyjących w związkach niesakramentalnych w naszym regionie stanowią te między 25 a 29 rokiem życia.
- Przeprowadzony w roku 2011 spis powszechny wykazał, że jest ich u nas ponad 15 tysięcy (na blisko 81 tysięcy w ogóle). Ponad 13,5 tysiąca żyjących na "kocią łapę" miało od 30 do 34 lat, przeszło 10 tysięcy stanowiły osoby mające od 35 do 39 lat, zaś ponad 7800 było w przedziale wiekowym od 20 do 24 i od 40 do 44 lat. Ankieterzy GUS-u doliczyli się także ponad 250 osób żyjących w związku niesakramentalnym, mających 80 lat i więcej. W sumie żyjący w wolnych związkach stanowią ok. 2 procent mieszkańców województwa.
- Zdecydowaną większość żyjących ze sobą bez ślubu stanowili mieszkańcy miast.
- Doliczono się ich ponad 74 tysiące, czyli ponad 91 procent ogółu. Na wsi było jedynie nieco ponad 6700 osób żyjących w związkach niesakramentalnych.
- W miastach na prawach powiatu najwięcej osób żyjących w wolnych związkach doliczono się w Katowicach i Bytomiu.
- W stolicy województwa odnotowano takich osób ponad 8 tysięcy, w Bytomiu niemal 5600. Przeszło 5 tysięcy doliczono się jeszcze w Sosnowcu, Zabrzu i Gliwicach. W Bielsku Białej doliczono się ich niemal 3800, w Rybniku 2450, zaś w Częstochowie niespełna 4700.
*Waloryzacja rent i emerytur 2015 PODWYŻKA NIE DLA WSZYSTKICH JEDNAKOWA
*16-letni Wojtek z Piekar zmarł na lekcji WF. Szok w szkole ZDJĘCIA
*Zielony jęczmień na odchudzanie? Tak! To działa. Właśnie zielony jęczmień stosują gwiazdy TV
*Koncert Linkin Park w Rybniku POZNAJ SZCZEGÓŁY + BILETY
*Śląsk Plus - pierwsza rejestracja za darmo. Zobacz nowy interaktywny tygodnik o Śląsku