Konstanty Strus. Jak kierowca stara kupił centrum Białegostoku
Duch narodowy, Bóg i szacunek dla ludzi były w domu - opowiada Konstanty Strus, budowniczy i właściciel Galerii Jurowiecka i hotelu Ibis w Białymstoku. - Wyniosłem też z niego etos ciężkiej pracy i umiejętność wyboru celów w życiu.
Nie chciałbym być traktowany jak jakaś gwiazda… Pan mnie przedstawia, jakbym czary robił, a ja po prostu jestem przedsiębiorcą z krwi i kości. I tak chcę być traktowany, bo bardzo cenię przedsiębiorców - śmiał się Konstanty Strus podczas spotkania w Towarzystwie Biznesowym Białostockim, którego był gościem specjalnym. Te słowa były reakcją na zapowiedź prezesa TBB Roberta Tarantowicza, że głos zabierze człowiek, który w 1991 roku był kierowcą ciężarówki, a w 2010 roku wziął udział w przetargu na użytkowanie wieczyste gruntu w centrum Białegostoku. I wylicytował go za 67 milionów złotych.
- Proszę powiedzieć, co pan uważa za największy sukces, jak łączy obowiązki zawodowe z rodzinnymi i jak to się stało, że wszyscy się kręcili wokół tego terenu, a panu się udało?- pytał m.in. Tarantowicz.
Korzenie przedsiębiorczości tkwią w rodzinnym domu
Wyrosłem w rodzinie wielodzietnej - było nas ośmioro. Nigdy się nie przelewało - opowiadał Konstanty Strus. - Trzeba było się troszczyć, żeby żyło się dobrze. Myślę, że korzenie przedsiębiorczości mam właśnie tam, gdzie patrzyłem na postawę życiową mojego świętej pamięci taty. Potrafił wszystko zrobić. Był bardzo zaradny.
To był dom, gdzie dziadek był w AK, ojciec też, wujek w WiN. Gdzie ukrywał się Żołnierz Wyklęty o pseudonimie Znicz i dzieci wiedziały, co to Katyń.
Właściciel Galerii Jurowiecka podkreślał, że obserwacja rodziców dała mu podstawy do spojrzenia na świat i ludzi. I nauczyła, że liczy się ciężka praca i zdefiniowanie celów, które trzeba konsekwentnie realizować.
Przedsiębiorca zaznaczył, że istotne jest dla niego powierzenie Bogu swojego losu… biznesu… życia osobistego…. Dodał, że utrzymując ścisłe więzy rodzinne, prowadząc firmę z żoną, córką, z bliskimi w firmach podwykonawczych, z przyjaciółmi, każdego stara się traktować jak partnera.
- Bo biznes ma to do siebie, że wszyscy muszą odnosić z niego korzyść. Jeżeli będziemy chcieli tylko szybko zarobić i się przy tym nie napracować, to może się uda raz czy drugi, ale potem będziemy mieli taką a nie inną opinię i nikt nie będzie chciał z nami współpracować - przedstawił swoje zdanie Konstanty Strus. I podkreślał, że ludzie, z którymi pracuje wiedzą, że ma do nich zaufanie. Ale gdy ktoś chce to wykorzystać, to zrobi to tylko raz….
Zaczęło się od stara 28
Z opowieści Konstantego Strusa wynika, że w jego życiu wyjątkowy był rok 1986 - to właśnie wtedy urodziła mu się ukochana córka i założył własną działalność gospodarczą. Córka jest dziś architektem pracującym w firmie mamy i taty, a firma zatrudnia 400 osób i współpracuje z szeregiem podwykonawców oraz trzema biurami projektowymi. - Impulsem do założenia działalności gospodarczej była moja obserwacja tego, co się działo u schyłku socjalizmu - wyjaśniał przedsiębiorca. -Widziałem, że są potrzebne zmiany, bo gospodarka nie daje rady, a mnie ogranicza państwowa posada. Postanowiłem pójść w ślady kolegów, którzy otworzyli już własne biznesy. Kupiłem stary samochód ciężarowy - stara 28 i zacząłem świadczyć tak zwane usługi dla ludności.
Świeżo upieczony przedsiębiorca był w swojej firmie kierowcą, zaopatrzeniowcem, magazynierem. Sam rozładowywał towar - np. 60 ton cementu z wagonu. Albo pomagali mu ludzie… wyszukani pod budka z piwem. - Ale miałem 30 lat i wielką satysfakcję, że mogę coś robić na własny rachunek. No, ale potem trzeba było przejść szok Balcerowicza - uśmiechał się Konstanty Strus. I nawiązał do czasów, gdy coś, co kosztowało 100 zł zmieniło cenę na 1000 zł. I ludzie przestali kupować jego towary. Zainwestował więc 100 dolarów i spłacił kredyt, za jaki kupił działkę w Siedlcach. Wybudował na niej segmenty, które udało się sprzedać dzięki wsparciu banku spółdzielczego. Jak skończył te inwestycje, to rozdzwoniły się telefony, żeby zabrał się za budowę bloków mieszkalnych. - Tylko tego brakowało! - pomyślał najpierw, ale jednak ściągnął do firmy kolegę z rodzinnej miejscowości, który zostawił pracę w państwowej firmie. I tak zaczęła się przygoda z budownictwem wielorodzinnym. Po tym pierwszym, stawały kolejne bloki w Siedlcach. I kolejne. Aż przyszedł rok 2000.
I znowu pod wpływem zainteresowania klientów, którzy ufali, że ich nie oszuka, Konstanty Strus zdecydował się na wejście na rynek warszawski. Długo szukał tam działki, ale motywacja była - bo stolica to potężny europejski już rynek, ceny i marże nieporównywalne z siedleckimi.
W ciągu 17 lat obecności w Warszawie firma Konstantego Strusa pobudowała tam już blisko 5 tysięcy mieszkań.
Sprzedane? A przetarg?
Bardzo lubię centra miast. Mają wielki potencjał - przyznaje Konstanty Strus wspominając genezę swojego wejścia do Białegostoku. - Widziałem, że do tego terenu po stadionie podchodziły lokalne firmy, które chciały zrobić galerię handlową. Zapytałem kolegę z Czarnej Białostockiej, czy to dobry teren? Odpowiedział, że bardzo dobry, ale „Słuchaj to już jest sprzedane” dodał. Ja na to „Jak sprzedane, przecież jeszcze przetargu nie było.” A kolega: „Nie, nie… ale to będzie trudne”.
- Ale ja lubię trudne rzeczy. I widziałem oczami wyobraźni to miejsce pięknie zagospodarowane, z dominantą hotelu -mówił Konstanty Strus do przedsiębiorców w Towarzystwie Biznesowym. - Obserwowałem pierwszy przetarg. Drugi. I pojawiłem się na trzecim nic nikomu nie mówiąc. Tylko wadium wcześniej wpłaciłem. Miałem postanowienie, że musimy to kupić. I kupiliśmy.
Konstanty Strus przyznał, że kupno tego gruntu to był odważny ruch, choćby dlatego, że równolegle z białostocką budowali galerię handlową w Siedlcach. - Myślę, że to jeszcze nie koniec naszej działalności w Białymstoku - dodał przedsiębiorca. - Sąsiedzi budują obok mieszkaniówkę. A ja cieszę się, że mogę uczestniczyć w zmianach oblicza tej części miasta. Bo zdążyłem już pokochać Białystok.
Towarzystwa Biznesowe
to kluby networkingowe skupiające przedsiębiorców, menedżerów i freelancerów wszelkich branż, ceniących wartości katolickie. Regularne spotkania mają służyć zdobywaniu kontaktów, wydawaniu rekomendacji, szkoleniom i promocji firm. - Dbamy o zaufanie i dobór członków w oparciu o etykę i dobrą opinię - zapewniają organizatorzy, z prezesem TB Białostockiego, Robertem Tarantowiczem na czele. Śniadania Towarzystw Biznesowych są okazją do wymiany kontaktów między przedstawicielami dojrzałych i młodych biznesów. Przyjście na śniadanie nie jest związane z jakimikolwiek zobowiązaniami. Jedyną ponoszoną opłatą jest koszt samego śniadania (30 zł). Miejsca spotkań są różne - tym razem była to jedna z sal konferencyjnych hotelu Ibis.