Konstytucja czy rewolucja
Niewielu polityków twierdzi, że obowiązująca konstytucja jest idealna. Ale dla Jarosława Kaczyńskiego jest ona post-komunistyczno-liberalna.
- Konstytucję z 1997 roku śmiało nazwać można konstytucją postkomunistyczną. Zawierała ona w sobie wiele elementów, które petryfikowały istniejący układ społeczny, a ten układ był najczystszym postkomunizmem - przekonywał na konferencji „Konstytucja Solidarności” Jarosław Kaczyński.
Jeśli najważniejsza osoba w państwie mówi w ten sposób, należy spodziewać się rewolucyjnych zmian. Tak było z Trybunałem Konstytucyjnym, armią, tak jest z wymiarem sprawiedliwości i czekającą czystką w resorcie spraw zagranicznych. Jednak ze zmianą ustawy zasadniczej sprawa nie jest tak prosta.
- Hipotetycznie możliwa jest zmiana w tej kadencji - wyjaśnia prof. Marek Chmaj, konstytucjonalista warszawskiej SWPS. - Ale musiałoby dojść do porozumienia wszystkich sił politycznych w parlamencie.
A to niemożliwe - do zmiany ustawy zasadniczej potrzeba 307 głosów, natomiast PiS ma tylko 234 mandaty. Czy prezesowi Kaczyńskiemu udałoby się przekonać ponad 70 posłów, by dołączyli do „dobrej zmiany”? Raczej wykluczone - PiS nie jest w stanie porozumieć się ze 132 posłami PO. Nawet gdyby projekt nowej konstytucji poparł Kukiz’15 i Nowoczesna - większości konstytucyjnej nie będzie.
- Problemem konstytucji nie są jej zapisy - podkreśla prof. Chmaj - tylko jej przestrzeganie. Najpierw trzeba realizować jej treść, a dopiero później mówić o zmianie! Zresztą nie mamy dziś dobrego czasu do pisania konstytucji.
Mająca 20 lat konstytucja uchwalona została przez parlament, w którym miażdżącą przewagę miały SLD i PSL. Stąd zarzuty, że jest „postkomunistyczna”. Ale trzeba pamiętać jeszcze o jednym: ostatni rok pokazał, że władza może nie tylko łamać jej zapisy, ale też niemal dowolnie je interpretować. Widomym dowodem jest nowy skład Trybunału Konstytucyjnego, który - można to z góry założyć - będzie interpretować zapisy ustawy zasadniczej na korzyść aktualnej władzy.
- I tu pojawia się kolejny problem - przekonuje prof. Chmaj. - Główną słabością konstytucji z 1997 roku jest niewydolny Trybunał Stanu, czyli organ władzy sądowniczej, który powinien egzekwować odpowiedzialność najwyższych władz za naruszanie prawa. Innymi słowy - doprowadzono do sytuacji, w której politycy decydują o postawieniu w stan oskarżenia innych polityków. Partia mająca większość sejmową ma świadomość, że nikomu w czasie trwania kadencji włos z głowy nie spadnie. Stawianie polityka przed trybunałem przez polityków jest chore.
Jarosław Kaczyński podkreślał wczoraj, że w konstytucji jest wiele blokad, które utrudniają lub uniemożliwiają rządzenie. Takiego samego argumentu używał w odniesieniu do Trybunału Konstytucyjnego, sądów, wojska czy gospodarki.
Zredagowanie i uchwalenie obowiązującej konstytucji trwało aż pięć lat, po czym projekt zatwierdziło społeczeństwo w powszechnym referendum.
- Temat konstytucji na pewno będzie wracał - uważa dr Wojciech Peszyński, politolog UMK. - Przy całym szacunku do autorów konstytucji z 1997 roku trzeba zauważyć, że tworzy ona bardzo niespójny system władzy w Polsce. Premier, który jest faktycznym przywódcą państwa, jest bardzo ograniczony prezydenckim wetem i parlamentem. Samodzielne rządy PiS to jedyny przypadek w mijającym 26 -leciu, w którym władzy także nie ogranicza koalicjant.
W związku z rocznicą CBOS opublikowało wyniki sondażu, według którego aż 60 proc. Polaków twierdzi, że konstytucja jest łamana. Przeciwnego zdania jest 28 proc. „Suweren” nie chce też zmiany ustawy zasadniczej, obawiając się kolejnej rewolucji.