Kopalnia Wujek 1981: Zomowcy zbyt szybko sięgnęli po broń. I poszli do więzienia
Proces karny w sprawie śmierci górników kopalni „Wujek”, który przed katowickimi sądami toczył się od 1993 roku - przez kolejnych 15 lat - skupiał w sobie wszystkie krzywdy stanu wojennego. To był trudny proces.
Przez całe lata 80. oficjalnie obowiązywała jedna wersja wydarzeń; górnicy z „Wujka” sami są winni śmierci dziewięciu z nich, bo sprzeciwili się władzy stanu wojennego, która zabraniała im strajkować. Dlatego nie wolno było - nawet pod kopalnią - oddawać im czci, składać kwiatów.
Zomowcy zaś strzelali w stanie wyższej konieczności, by ratować życie swoje oraz pozostałych funkcjonariuszy sił porządkowych. Tak uznała Wojskowa Prokuratura Garnizonowa w Gliwicach, która prowadziła w tej sprawie śledztwo na przełomie 1981 i 1982 roku.
To śledztwo było karygodne. Prokuratorzy nie zabezpieczyli miejsca zdarzenia, łusek, których usytuowanie mogło wskazać miejsce oddania strzałów. Nie zabezpieczyli broni plutonu specjalnego ZOMO ani nawet pocisków wyjętych z ciał ofiar. Te błędy będą się kładły cieniem na próby wyjaśnienia tej tragedii. Decyzja o umorzeniu śledztwa z powodu stanu wyższej konieczności, z 20 stycznia 1982 roku, de facto zapadła w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej w Warszawie, skąd do Gliwic dotarł gotowy już dokument, do podpisu.
- Jeżeli 19 ludzi nie miało używać broni, to po co ich wprowadzono do akcji? - pytał prokurator Waldemar Wilk z Warszawy. - Przecież taka grupka nie mogła pomóc setkom obecnych w kopalni zomowców.
Toczyło się równocześnie śledztwo przeciwko organizatorom strajku w kopalni „Wujek”. Wyrok zapadł 9 lutego 1982 roku. Na kary pozbawienia wolności zostali skazani: Stanisław Płatek - 4 lata, Jerzy Wartak - 3,5 roku, Marian Głuch i Adam Skwira - 3 lata. Cztery inne osoby zostały uniewinnione.
Historia zatoczyła koło
Dopiero po zmianie ustroju Polski katowicka prokuratura wróciła do tej sprawy, podejmując w 1991 roku na nowo śledztwo umorzone przez prokuratorów wojskowych z Gliwic. Dziesięć lat po pacyfikacji kopalni „Wujek”, w Barbórkę, zarzuty przedstawiono m.in. członkom plutonu specjalnego oraz ich dowódcy. Nie żyło pięć osób ze ścisłego kierownictwa dawnej Komendy Wojewódzkiej Milicji, których głos był decydujący podczas pacyfikacji kopalni.
Proces organizatorów strajku w kopalni „Wujek” w 1982 roku trwał 5 dni. Proces plutonu specjalnego ZOMO, oskarżonego o strzelanie do górników w czasie tego strajku, począwszy od 1993 roku, trwał - 15 lat, a sprawę rozpoznawały aż trzy składy orzekające. Obydwa procesy toczyły się w tej samej sali Sądu Okręgowego w Katowicach, z tą różnicą, że świadkami w procesie z 1982 roku byli m.in. pułkownik Kazimierz Wilczyński, dowódca katowickiego ZOMO, oraz chorąży Romuald Cieślak, dowódca plutonu specjalnego. Teraz role się odwróciły. Stanisław Płatek, organizator strajku, był oskarżycielem posiłkowym, a na ławie oskarżonych siedzieli Wilczyński i Cieślak. Historia zatoczyła koło.
Zomowcy byli oskarżeni o pobicie górników z użyciem broni palnej. Zachowane dowody pozwalały na przedstawienie tylko takich zarzutów. Zginęły pociski wydobyte z ciał górników, zaginęła dokumentacja medyczna. Zniszczone zostały w znacznej części dokumenty dotyczące stanu wojennego. Przepadła gdzieś na terenie siedziby ZOMO cała książka wydań broni.
Żaden z oskarżonych nie przyznał się do zarzutu pobicia, bo - jak wyjaśniali - 16 grudnia 1981 r. nie pojechali bić się do kopalni, tylko zgodnie z rozkazem przywracać ład i porządek. Nie strzelali w kierunku górników, tylko w powietrze, na postrach. Rozkazu użycia broni nie było, sami podjęli decyzję o oddaniu strzałów ostrzegawczych w chwili zagrożenia życia innych zomowców. Co więcej, na akcję wzięli broń przypadkową, w trybie alarmowym, bez odnotowania tego faktu w książce wydań broni (która potem zaginęła). Nie uczynili tego także po akcji. Nie sposób więc ustalić, kto z jakiego egzemplarza strzelał w kopalni. Taką przyjęli linię obrony.
Obciążały ich raporty o zużyciu amunicji w kopalni „Wujek”, które sporządzili zaraz po tej akcji. Choć próbowali je bagatelizować, bo zostały napisane nieprzepisowo, to jednak były faktem. Obciążały zomowców z plutonu specjalnego opinie biegłych z zakresu medycyny sądowej.
- Postrzały miały charakter śmiertelnych, oddano je z odległości nie mniejszej niż metr, z broni o kalibrze zbliżonym do 9 mm - mówił prof. Władysław Nasiłowski. Strzelano w ważne dla życia anatomiczne miejsca. Mierzono do ofiar.
Kto strzelał i dlaczego?
To był trudny proces, poszlakowy. Dotyczył odległych lat, wydarzeń, w których uczestniczyły setki osób. Pacyfikacja kopalni „Wujek” jest największą tragedią stanu wojennego. Sąd pracował więc pod ogromną presją opinii społecznej.
Ten proces skupiał w sobie wszystkie krzywdy stanu wojennego. Chociaż dotyczył wydarzeń lokalnych, poprzez historyczne tło wyrósł poza ramy regionu. Wówczas to nie historycy, ale prokuratorzy i sędziowie dokonywali, przez pryzmat prawa karnego, oceny pierwszych dni stanu wojennego w Polsce. Mieli wskazać, gdzie było prawo, a gdzie bezprawie.
Nie był to jednak proces nad stanem wojennym. Na ławie oskarżonych nie zasiadali jego twórcy. Generałowie: Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak, członkowie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, zeznawali w charakterze świadków. Sąd przesłuchał także działaczy podziemnej opozycji z lat 80.: Lecha Wałęsę, Zbigniewa Bujaka, Janusza Onyszkiewicza.
Długo przeszkadzało w rozpoznaniu tej sprawy także złe prawo. Przepisy procedury karnej wymagały obecności na każdej rozprawie wszystkich 24 oskarżonych, w tym Czesława Kiszczaka, ministra spraw wewnętrznych w 1981 roku, który w roli oskarżonego nigdy nie stawił się w Katowicach. Jego sprawa została przeniesiona do Warszawy, a tam nigdy nie został osądzony. Oskarżeni liczyli, że w naszym ciągle niewydolnym sądownictwie sprawa się przedawni. Nie zdobyli się więc na żadne słowa żalu.
Kto strzelał i dlaczego? To było fundamentalne pytanie tego procesu. Nie wszyscy z plutonu specjalnego strzelali, bo siła rażenia kilkunastu pistoletów maszynowych byłaby w skutkach trudna do wyobrażenia. Na ławie oskarżonych siedzieli jednak wszyscy, solidarnie. Z powodu braku dowodów rzeczowych, zmowy milczenia oskarżonych niemożliwe było wykazanie im działania z zamiarem pozbawienia życia górników. Do dziś nie wiemy, którzy z nich użyli broni i zabili, a którzy rzeczywiście strzelali w powietrze.
Dwa pierwsze wyroki zakończyły się uniewinnieniem, co za każdym razem wywoływało falę oburzenia i smutek ofiar. Wydawało się, że tak już zostanie, że słowa barda „Solidarności” Jacka Kaczmarskiego zawsze towarzyszyć będą wspomnieniom o tym procesie: „Kary nie będzie dla przeciętnych drani, a lud ofiarę złoży nadaremnie”.
Wtedy pojawili się taternicy. Wiosną 1982 roku szkolili w Zakopanem pluton specjalny i podczas imprez alkoholowych wysłuchiwali zwierzeń zomowców z przebiegu akcji w kopalni „Wujek”. Pierwszy miał strzelić dowódca plutonu i powiedzieć: „Walimy!”. To były najbardziej kontrowersyjne zeznania w tym procesie i trudne do uwierzenia, ale trzeci skład orzekający, w 2007 roku, wydał także na ich podstawie wyrok skazujący.
Ukarani za milczenie
Gloria victis - chwała zwyciężonym, bo polegli w słusznej sprawie, kara zaś dla tych, którzy dopuścili się przestępstwa. Tak mówił sędzia Waldemar Szmidt z katowickiego Sądu Apelacyjnego, gdy w 2008 roku ogłaszał wyrok prawomocny, skazujący byłych zomowców z plutonu specjalnego na kary więzienia. - Mimo upływu lat, zacierania śladów i matactw, można powiedzieć, że oskarżeni dopuścili się przestępstw i poniosą karę.
Na miejscach dla publiczności rozległy się brawa. Choć minęło od pacyfikacji kopalni 27 lat, rodziny ofiar, koledzy zabitych, ranni od postrzałów górnicy nie potrafili powstrzymać emocji.
Sąd Apelacyjny nie tylko utrzymał w mocy skazujący wyrok sądu pierwszej instancji, ale podwyższył kary z 5 do 7 lat pozbawienia wolności szeregowym funkcjonariuszom, strzelającym do górników w kopalni „Wujek”. Na mocy amnestii zmuszony był tę karę obniżyć o połowę, do 3,5 roku. Zomowcom, którzy użyli broni palnej także w kopalni „Manifest Lipcowy”, wymierzył karę łączną - z uwzględnieniem amnestii - 4 lat pozbawienia wolności. Dowódcy plutonu specjalnego sąd wprawdzie obniżył karę z 11 lat do 10, ale utrzymał karę łączną, z uwzględnieniem amnestii, 6 lat pozbawienia wolności.
Sąd nie był w stanie określić dokładnie i odrębnie dla każdego funkcjonariusza plutonu specjalnego miejsca, w którym się znajdował, gdy padły strzały, i sposobu oddawania strzałów. Nie wynikało to ze złej woli sądu, a wyłącznie trudności dowodowych. Na tym polega siła, a nie słabość państwa prawa - wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonych. Sąd wydaje wyrok jedynie na podstawie niewątpliwych i obiektywnych dowodów, które determinują kwalifikację prawną czynu. Są zabici, ale nie ma sprawców tego zabójstwa. Zomowcom można było wykazać udział w bójce z użyciem broni palnej. Tylko tyle albo aż tyle.
Jedni ponieśli karę za milczenie i osłanianie kolegów. Ci zaś, którzy zabili, pozostają ze świadomością nie w pełni ukaranej zbrodni.
Każdy wyrok, choć wydany po latach, jest formą zadośćuczynienia dla ofiar. Padły strzały, które paść nie musiały. Pluton za szybko wyciągnął broń. Nie było takiego zagrożenia.
- W tamtych dniach niewielu wierzyło, że historia kopalni „Wujek” przyniesie nam dobro, które będzie się mnożyć - mówił wówczas ks. Henryk Bolczyk, kapelan górników z „Wujka”. - Niech nikt w to dobro nie zwątpi.