Kora. Rok bez ikony polskiego rocka
Rok temu 28 lipca usłyszeliśmy smutną wiadomość: zmarła Kora, wokalistka słynnego Maanamu. Choć od dawna walczyła z poważną chorobą, wydawało się, że ją pokona i znów pojawi się na scenie, by zaśpiewać „Boskie Buenos”.
Tak się jednak nie stało. „Kora przez ostatni miesiąc była w otoczeniu rodziny, przyjaciół oraz wspaniałej opiekunki Magdy Klorek w naszym domu w Bliżowie. Miesiąc temu wzięła ostatnią chemię w Szpitalu Jana Pawła II w Zamościu. (...) Moja żona do końca była wierna religii słońca, wiatru i kwiatów. Nie przyjęła ostatniego namaszczenia” - napisał po śmierci wokalistki jej mąż - Kamil Sipowicz.
- Powiem krótko: w życiu najważniejsze jest życie. Jak się je kocha, zaczyna się je doceniać - mówiła Kora w ostatnim wywiadzie, którego udzieliła Onetowi kilka tygodni przed śmiercią.
Cały czas w strachu
Miała ogromny apetyt na życie być może dlatego, że przeżyła wyjątkowo trudne dzieciństwo.
Naprawdę nosiła imię Olga - i urodziła się w krakowskiej rodzinie, która doznała w dotkliwy sposób powojennej biedy. Jej ojciec miał za sobą deportację do sowieckiej Rosji i nie potrafił odpowiednio zadbać o rodzinę. Cały ciężar jej utrzymania spadł więc na matkę. Kiedy ta zachorowała na gruźlicę, postanowiono wysłać Olgę i trójkę jej rodzeństwa do różnych domów dziecka.
Przyszła piosenkarka trafiła ze starszą siostrą do ośrodka w Jordanowie.
„Spędziłyśmy w domu dziecka pięć lat. Prowadziły go zakonnice, które psychicznie i fizycznie znęcały się nad dziećmi. Zostałyśmy umieszczone w różnych grupach, zakonnice nie pozwalały nam na kontakty. Cały czas się bałam. Bałam się być sobą, bałam się domagać swoich praw. Bałam się zaprotestować przeciwko wielu niedobrym rzeczom, które się działy” - wspominała Kora w autobiografii „A planety szaleją”.
Kiedy dzieci wróciły do domu, niespodziewanie zmarł ojciec. Olga znalazła go w domu leżącego na podłodze - i próbowała cucić.
Bez rezultatu.
Matka robiła wszystko, aby zapewnić swym dzieciom przyzwoite warunki życia. Kora wspominała ją potem z wielkim sentymentem. Kiedy zmarła matka, Kora została przeraźliwie samotna.
Dlatego dzieciństwo jawiło się jej potem jako koszmar, do którego nigdy nie chciała powracać.
Tylko woda i mydło
Wszystko zmieniło się, kiedy Olga stała się nastolatką.
Wyrosła na piękną dziewczynę, która z łatwością nawiązywała kontakty. Swój drugi dom znalazła wśród hipisów. Długowłosi kontestatorzy zaoferowali jej to, czego nie miała w domu - poczucie wspólnoty i bezpieczeństwa.
Kolorowy świat hipisów wciągnął ją bez reszty.
„Ubieraliśmy się jak na tamten czas dość oryginalnie. Z krótkiej sukienki wskoczyłam w długą. Na ciuchach kupiłam piękną amerykańską spódnicę i dużo koralików. Mówiliśmy na to „tandeta” - to był po prostu raj. Tam było wszystko. (…) W sklepach nie było niczego, co by nas interesowało. Nie używałam kremów - tylko woda i mydło. Wszystko naturalne, długie włosy, zero makijażu” - opowiadała w autobiografii.
Kiedy w 1980 roku Maanam z Korą pojawił się na festiwalu polskiej piosenki w Opolu, widzowie byli w szoku
Godzinami potrafiła słuchać płyt Beatlesów, Rolling Stonesów czy Doorsów.
Zafascynował ją teatr - Tadeusz Kantor zapraszał hipisów do współtworzenia swoich spektakli. Przyszła wokalistka zaczęła bywać w Krzysztoforach i w Piwnicy pod Baranami, gdzie poznała Skrzyneckiego, Dymnego, Beresia. Zaczęła czytać Gombrowicza, Witkacego, Sartre’a i pod ich wpływem pisać wiersze.
Przeżyła wtedy pierwszą wielką miłość - zakochała się w hipisie o pseudonimie „Pies” (dziś to prominentny polityk PiS). Ich związek nie był łatwy: dlatego w końcu zerwała z nim. Odrzuciła też narkotyki. Wtedy przyszła depresja - i Olga chciała popełnić samobójstwo. Przecięła żyletką przeguby rąk, ale kiedy zobaczyła tryskającą krew, nagle zapragnęła żyć. Doczołgała się do okna i zaczęła wołać o pomoc. Usłyszała ją sąsiadka i wezwała pogotowie. Dzięki niej desperatka przeżyła.
Wcielenie ducha wolności
Pewnego letniego dnia na koncert do Piwnicy pod Baranami przyjechał z Łodzi zespół Vox Gentis. Jego gitarzystą był student anglistyki - Marek Jackowski. Od razu wpadł na Korę i stracił dla niej głowę. Przeniósł się do Krakowa na studia i zaczął grać w zespole Marka Grechuty - Anawa. W międzyczasie robił wszystko, aby Kora zwróciła na niego uwagę. „Czego ode mnie chcesz?” - zapytała w końcu dziewczyna. „Kocham cię” - wyszeptał Marek. Niedługo potem zaszła w ciążę - i para wzięła ślub.
Marek założył zespół Osjan, który grał muzykę etniczną inspirowaną buddyzmem. Podczas koncertów formacji Kora po raz pierwszy wyszła na scenę - aby zagrać na pasterskiej fujarce.
Wokalnie zaczęła udzielać się, kiedy po przeprowadzce do Warszawy jej mąż powołał do życia Maanam. Początkowo kontynuowała ona granie transowej muzyki akustycznej - do czasu, kiedy jej członkiem stał się angielski gitarzysta mieszkający w Polsce - John Porter. To pod jego wpływem Jackowski zainteresował się nową subkulturą z Zachodu - punkiem.
Kiedy w 1980 roku Maanam z Korą pojawił się na festiwalu polskiej piosenki w Opolu, widzowie byli w szoku. Krótko ostrzyżona wokalistka z dzikim błyskiem w oku, wykonując kocie ruchy, śpiewała z agresją w głosie „Boskie Buenos” i „Żądza pieniądza”, uświadamiając decydentom polskiej estrady, że oto nadchodzi nowe.
I rzeczywiście: występ zespołu Jackowskich w Opolu z perspektywy czasu można uznać za symboliczny początek wielkiego boomu na rock, który opanował Polskę w następnych miesiącach.
Zbiegł się on w czasie z „karnawałem” „Solidarności”, który pozwolił Polakom poczuć, czym jest wolność.
Piosenki Maanamu okazały się wcieleniem ducha tej swobody - bo jest w nich zarówno typowo krakowska poetyczność i metafizyka, jak i punkowy „czarny” realizm.
Jako żona i nie żona
Maanam z miejsca dorobił się wiernej grupy fanów, którzy uwielbiali Korę.
Szybko dowiedzieli się, że wokalistka mieszka w bloku przy ulicy Kazimierza Wielkiego w Krakowie - i najwierniejsi wielbiciele piosenkarki koczowali pod jej oknami całe tygodnie.
Początkowo Kora nie wiedziała, jak się powinna wobec nich zachować, ale z czasem zaczęła ich wysyłać po zakupy albo zostawiać pod ich opieką dwóch synów.
Jackowski nie wiedział, że młodszy z nich nie jest jego dzieckiem. Podczas pobytu w Warszawie pod koniec lat 70. jego żona poznała mieszkającego w tej samej kamienicy poetę Kamila Sipowicza - i zakochała się w nim.
Efektem tego burzliwego romansu okazał drugi syn Kory - Mateusz. Kora zataiła przed Markiem, że to nie jego dziecko i ten wychowywał go jak swego.
Kłamstwo jednak powoli zaczęło niszczyć związek Jackowskich. Ostatecznie w 1984 roku para wzięła rozwód,
„Nasze małżeństwo trwało trzynaście lat, a ja coraz bardziej uzmysławiałam sobie, że nie chcę grać roli żony. Nie mogłam żyć z mężczyzną, który uważał, że „jako żona” nie mogę robić tego czy tamtego, a jako nie żona mogłabym to robić, niezależnie od tego czy jesteśmy razem, czy nie. Po rozwodzie jeszcze przez jakiś czas próbowaliśmy z Markiem żyć w wolnym związku, ale to się nie sprawdziło. Zbyt wiele było między nami konfliktów, aby ta próba wypadła pomyślnie” - napisała potem Kora w autobiografii.
Powiem krótko: w życiu najważniejsze jest życie. Jak się je kocha, to zaczyna się je doceniać
Po rozwodzie Kora miała trudny okres w życiu.
Sama, otoczona zewsząd pazernymi menedżerami i zapijaczonymi muzykami, musiała wychowywać dwóch synów. Była w tragicznym stanie psychicznym, właściwie przy życiu trzymała ją tylko troska o los dzieci. Jackowski był na skraju życia i śmierci, pogrążając się w otchłani alkoholizmu.
W końcu piosenkarka zostawiła starszego syna w Krakowie, a z młodszym przeprowadziła się do Warszawy, aby zamieszkać z jego ojcem.
Ostatnia walka Kory
Po kilkuletniej przerwie w działalności Maanam wrócił na scenę na początku lat 90.
Tak naprawdę był to już inny zespół. Kora nie chciała już śpiewać ostrego rocka - zakochana w Sipowiczu, wolała pisać liryczne teksty o miłości niż kontestować rzeczywistość.
Nowy partner miał na nią ogromny wpływ: podobnie jak ona był dzieckiem hipisowskiej kontrkultury. Fascynat wschodnich filozofii, skrajny indywidualista, odrzucający tradycyjną moralność wynikającą z „Dekalogu”.
Nic dziwnego, że Kora szybko przejęła od niego liberalne poglądy. Zapewne dlatego, że były i jej bliskie - ze względu na własną przeszłość w hipisowskim ruchu.
Jak na byłego hipisa Sipowicz okazał się jednak dobrym biznesmenem.
Uporządkował prawa autorskie do piosenek Maanamu, założył własną wytwórnię płytową Kamiling, która wydawała kolejne płyty zespołu i nawiązał współpracę z medialnymi gigantami w rodzaju RMF-u, którzy organizowali plenerowe trasy koncertowe dla zespołu.
Być może to dobrobyt sprawił, że Kora zatraciła kontrkulturowy zmysł - stąd byliśmy świadkami jej zaskakującego poparcia dla postkomunistycznych polityków w rodzaju Ryszarda Kalisza czy Aleksandra Kwaśniewskiego oraz groteskowych przepychanek wokół przesyłki z marihuaną, którą przejęła policja.
W minionym dziesięcioleciu młodzi Polacy znali Korę bardziej jako ekscentryczną jurorkę telewizyjnego talent--show „Must Be The Music” niż jako rockową wokalistkę Maanamu.
Ostatnia płyta
Grupa nagrała ostatnią płytę w 2002 roku - i Jackowski rozstał się ze swą dawną żoną również artystycznie.
Mając nową rodzinę, postanowił wyjechać z kraju i osiedlił się na stałe we Włoszech. Podobno miał w planie po kilku latach reaktywować zespół z inną wokalistką, ale zamiary te przerwała jego niespodziewana śmierć w 2013 roku.
W tzw. międzyczasie Kora postanowiła rozpocząć solową karierę. Nagrała płytę, wyruszyła w trasę koncertową.Niestety, wtedy odezwała się choroba, która pokonała ją po kilku latach morderczej walki.
- Zmarła o godzinie 5:27 rano. Wszystkie psy były w salonie, nawet Pipi, która pojawia się raz do roku. (...) Kasia Maimone ubrała ją do trumny. Nałożyła jej ukochane okulary, suknię. Kora wyglądała pięknie. (...) Postawiliśmy świece wzdłuż całej drogi do bramy. Część prochów rozsypaliśmy. Są w Nowym Jorku, na Roztoczu, w Warszawie, na Warmii i w Atlantyku. Gdy wszedłem potem do jeziora, do którego wsypaliśmy prochy, miałem wrażenie, że Kora mnie otula - powiedział pół roku później Kamil Sipowicz .