„Korona królów” nie zastąpi dobrego polskiego serialu historycznego
Telenowela „Korona królów”, dziejąca się w czasach Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego, niezależnie od tego jakie zbiera cięgi i pochwały, pokazała jedno: w Polsce jest głód historycznych seriali. I to nie dziejących się w ostatnich stu latach, ale w znacznie bardziej odległych czasach.
Głód można zaspokoić różnie. Zapychając się ziemniakami, albo przygotowując wykwintne danie. „Korona królów” przypomina tę pierwszą filozofię karmienia, ale jej oglądalność daje do myślenia. Posługując się retoryką partii rządzącej - Polacy zasłużyli na dobry serial historyczny, lepszy niż siermiężnie zrobiona telenowela, próbująca powtórzyć sukces tureckiego „Wspaniałego stulecia”.
Niech sobie będzie „Wspaniałe stulecie”, „Korona królów”, ale dlaczego nie pomyśleć o historycznym serialu z prawdziwego zdarzenia? Fakt, że poprzeczka jest ustawiona wysoko. Granice oczekiwań wyznaczają dziś takie seriale jak brytyjska „Dynastia Tudorów” czy francuski „Wersal. Prawo krwi”, dziejący się w czasach Ludwika XIV. Dramaturgia, wierność historycznym realiom, bogata scenografia, dobre aktorstwo - bez tego trudno się dziś obyć. To znaczy obyć się można, ale wtedy wychodzi „Korona królów”.
To wszystko oznacza wysokie koszty, które nie zwrócą się bez sprzedaży serialu na rynkach zewnętrznych. Nawiasem mówiąc, Francuzi „Wersal. Prawo krwi” zrealizowali w języku angielskim. Właśnie po to, żeby zapewnić sobie szersze możliwości dystrybucji.
W Polsce nie brakuje historycznego tworzywa na dobry serial historyczny i to taki, który byłby zrozumiały i atrakcyjny dla widowni spoza Polski. Wdzięcznym tematem wydają się w dzisiejszych czasach wielowiekowe wojny Rzeczpospolitej z Moskwą, starcie demokracji szlacheckiej z bezwzględną autokracją. Wciąż można nakręcić dobry serial o Janie III Sobieskim i odsieczy wiedeńskiej, mimo katastrofalnego doświadczenia z włosko-polską koprodukcją „Bitwa pod Wiedniem” z 2012 roku.
Można wrócić do postaci Mikołaja Kopernika, mimo że trzyczęściowy film nakręcono w 1973 roku na 500-lecie urodzin wielkiego polskiego astronoma. W polskiej historii nie brakuje uniwersalnych tematów filmowych. Gorzej z pomysłem i środkami na ich realizację.