Koronawirus. Kaszel nie dawał spać, kombinezony personelu szeleściły pod czaszką
Poprosił mamę, by zawiozła go do szpitala w Głubczycach. Jest najbliżej jego miejsca zamieszkania. Nie wchodził jednak na izbę przyjęć tylko przez domofon udzielił wywiadu dyżurnemu lekarzowi. Poinformował o dolegliwościach, o tym, gdzie przebywał i gdzie podróżował w ciągu ostatnich dwóch tygodni.
Z wywiadu wynikało jednak, że to może być koronawirus. Pierwotnie został skierowany do Opola, gdzie od lat znajduje się oddział zakaźny. Monoprofilowy szpital specjalistyczny w Koźlu jeszcze nie był w pełni gotowy, by przyjąć pierwszego pacjenta (w praktyce osiągnął pełną gotowość I zaczął funkcjonować 16 marca). Droga do Opola z Branic wydawała się wyjątkowo daleka. Rodzina pojechała więc do Raciborza, gdzie miała o wiele bliżej. Tam również stworzono specjalny szpital zakaźny.
Od razu został potraktowany jako zakażony, chociaż potwierdziły to dopiero badania. O wynikach dowiedział się w nocy z 16 na 17 marca. Początkowo został umieszczony w pojedynczej sali. Jedyne leki, jakie otrzymywał to paracetamol. Do ośmiu tabletek dziennie.
Pierwsza w Polsce relacja ze szpitala zakaźnego
W połowie marca epidemia w Polsce zaczęła przybierać na sile, a kolejne doniesienia o zakażonych był najważniejszymi wiadomościami wszystkich serwisów informacyjnych. Wielu mieszkańców czuło lęk przed trafieniem do nowych szpitali zakaźnych przeznaczonych dla chorych na COVID-19. Pan Artur postanowił ten lęk rozładować i przeprowadził... pierwszą w Polsce relację z zamkniętego oddziału zakaźnego. Opolanie mogli ją śledzić na portalu nto.pl. Pan Artur uspokajał, że jest pod bardzo dobrą opieką, robił zdjęcia. I jednocześnie narzekał na stan zdrowia, bo z tym było dość kiepsko.
- Przez kilka dni gorączka nie chciała zejść, no ale wreszcie nadszedł dzień ulgi - ustąpiła - opowiada.
Po paru dniach przeniesiony został do większej sali. Poza nim przebywało tam dwóch innych mężczyzn. Jednemu z nich lekarze musie podawać tlen, nie mógł normalnie oddychać.
Pobyt w szpitalu zakaźnym był trudnym przeżyciem. Szczególnie że z każdym kolejnym dniem sytuacja w takich lecznicach stawała się coraz poważniejsza, pacjentów zaczęło przybywać.
- W nocy nie mogłem spać, bo wszędzie słychać było kaszel. Niektórzy walczyli w ten sposób o każdy oddech - wspomina pan Artur.
Lekarze szeleścili po nocach
Dodatkowo pracownicy szpitala zawsze musieli być ubrani w specjalne kombinezony ochronne. One z kolei szeleściły, rozpraszając próbujących zasnąć chorych.
- Niektórzy rano, przebudzeni po krótkim śnie, wyglądali jakby wrócili z jakiejś mocno zakrapianej imprezy. Pamiętam te przekrwione oczy - wspomina.
Wielu ludzi przynosiło dary dla szpitala
Pan Artur przyznaje jednocześnie, że personel starał się jak tylko mógł, aby otoczyć pacjentów najlepszą opieką. W szpitalu zachowane były także wszystkie standardy bezpieczeństwa. Wybudowano doraźnie specjalne śluzy. Czas starała się umilać lepiej czującym się pacjentom darmowa telewizja.
Szczególnie chwalił sobie jedzenie, a także wsparcie wolontariuszy dla szpitala.
- Mogliśmy liczyć na przepyszne soki, przekąski, smaczne kaszki. Jedzenie było naprawdę dobre - podkreśla. - Dochodziły do mnie cały czas informacje, że zwykli ludzie dobrej woli przynoszą nam różne dary.
Pobyt w szpitali to był też czas przemyśleń: Gdzie ja mogłem się tym cholerstwem zakazić?
3 marca brał udział w turnieju tenisa stołowego w czeskim Bruntalu. Kilka dni później był na podobnych zawodach w Żywocicach, a potem, 9 marca znów we Bruntalu. Wtedy imprezy sportowe jeszcze się odbywały, a świadomość o potencjalnym zagrożeniu w społeczeństwie była raczej niewielka. Dominowało przekonanie, że mnie przecież nic złego się nie może przytrafić. Tak myśleli wszyscy, z którymi leżał na szpitalnym oddziale.
Czech zarażał innych
Udało mu się dowiedzieć, że prawdopodobnie źródłem zakażenia być jeden z Czechów, uczestnik bruntalskich turniejów. Czech jest przedstawicielem handlowym i codziennie miał kontakt z wieloma ludźmi.
- Zarażonych zostało w ten sposób kilku zawodników z Czech. Słyszałem, że tamtejszy klub może się z tego powodu całkowicie posypać. A szkoda, bo to dobrzy gracze - opowiada pan Artur.
W sumie większą część pobytu w szpitalu w Raciborzu spędził w dobrym stanie zdrowia. Ale zanim go wypuszczono, lekarze dwa razy wykonywali mu testy.
Zasmuciła go wiadomość, że w momencie kiedy on wracał do domu, w szpitalu zmarła kolejna osoba zakażona koronawirusem.
Wiadomo, że COVID-19 może przebiegać jako łagodne zakażenie układu oddechowego. Tak dzieje się w przypadku zdrowych, młodych osób, bez chorób przewlekłych. Do takich należy pan Artur. Cięższy przebieg obserwuje się przeważnie u osób starszych, które są obciążone chorobami przewlekłymi - układu krążenia, oddechowego (w tym spowodowanymi długotrwałym paleniem tytoniu), cukrzycą oraz nadciśnieniem tętniczym.
To świństwo przyszło z Wuhan
Lekarze podkreślają, że zakażenie może się objawiać gorączką, kaszlem, spłyceniem oddechu i trudnościami w oddychaniu. Nie ustalono jeszcze, skąd wirus zaczął się rozprzestrzeniać. Podejrzewa się, że mógł się przenieść na ludzi ze zwierząt. Pierwsze udokumentowane przypadki miały miejsce na targu owoców morza w stolicy prowincji Wuhan.
Artur cieszy się, że miał tyle szczęścia w tym nieszczęściu, że chorobę przeszedł w miarę gładko. Teraz chce pomagać innym chorym jako wolontariusz.
- Tym, którzy mają mniej szczęścia i chorobę przechodzą dużo trudniej. Uważam, że w tym trudnym czasie musimy się wszyscy wspierać i dawać jak najwięcej od siebie - podkreśla.
Słyszał o problemach w Domu Pomocy w Jakubowicach (gmina Pawłowiczki). Wojewoda opolski poinformował niedawno, że pilnie potrzeba tam opiekunek. Część pań pielęgniarek sama zachorowała bowiem na COVID-19 podczas opieki nad seniorami. W praktyce praca placówki jest mocno sparaliżowana. Pan Artur już się interesował, czy przypadkiem tam nie byłaby potrzebna jego para rąk.
W sumie na Opolszczyźnie mamy już pięciu ozdrowieńców, a w całej Polsce ponad 50. Pierwsze dwie osoby z naszego regionu opuściły Szpital Wojewódzki w Opolu już 20 marca.
- Oby zdrowiejących było jak najwięcej - podsumowuje pan Artur.