Koronawirus: Kwiecień to będzie najbardziej dramatyczny miesiąc pod względem liczby zachorowań na COVID 19 - mówi prof. Marek Karczewski
Testy i izolacja to jedyne dostępne metody walki z koronawirusem. Skoro w Polsce badań robi się zbyt mało, pozostaje siedzenie w domu - mówi prof. Marek Karczewski, znany poznański chirurg ze Szpitala Klinicznego im. Heliodora Święcickiego.
Od tygodni już zmagamy się z pandemią koronawirusa. Służby medyczne każdego dnia alarmują o szpitalnych brakach najpotrzebniejszych środków. Czy ta sytuacja obnażyła braki służby zdrowia, czy jednak potwierdziła to, o czym środowisko medyczne alarmowało od lat?
Protest rezydentów właśnie tego dotyczył. Alarmowaliśmy wówczas, że zbyt mało pieniędzy jest przeznaczanych na opiekę zdrowotną w Polsce, jest niedobór lekarzy, brakuje 68 tysięcy medyków, brakuje pielęgniarek, pomocy medycznej. Pomijamy te wypowiedzi niektórych polityków, że lekarze mogą sobie wyjechać, jeśli chcą. Gdyby lekarzy przypisać do konkretnej placówki, gdyby pielęgniarki emerytowane nie pracowały, to w Polsce opieka zdrowotna przestałaby istnieć z dnia na dzień. Za mało jest też środków przekazywanych na opiekę zdrowotną. O tym alarmowaliśmy od lat i nadal to robimy.
To, z czym ostatnio musimy się zmagać, dokumentnie obnaża niedobór w opiece zdrowotnej, czyli systemowy brak środków, a nie spowodowany aktualną sytuacją. Natomiast inną kwestią jest fakt, że na pandemię koronawirusa zupełnie nie byliśmy w żadnym stopniu należycie przygotowani. Obserwując sytuację w Chinach, a później we Włoszech, należało zdecydowanie szybciej przygotować się do walki z koronawirusem. Nie może być tak, że nagle z dnia na dzień brakuje masek chirurgicznych, środków ochrony osobistej, a tak się stało. Później nagle pospolite ruszenie i szukanie zewsząd pomocy. Nie były przygotowane laboratoria do testowania, zresztą dalej tych testów za mało wykonujemy w Polsce. Dlatego i tak rosnąca liczba zakażeń w Polsce, bo widzimy jak to dramatycznie wzrasta z dnia na dzień, jest wyższa niż mówią to oficjalne dane.
Mówimy o ogólnej sytuacji w służbie zdrowia. A jak pandemia koronawirusa przekłada się na Pana pracę? Dokonywane są przecież tylko te operacje ratujące życie. Do nich zaliczane są również przeszczepy.
Sytuacja wygląda tak, że z dnia na dzień możemy zostać zablokowani, a praca i operacje na oddziale wstrzymane. I tak się niestety dzieje. We wtorek przyjechałem w nocy do szpitala, bo u jednego z pacjentów wyszedł wynik dodatni testu na zakażenie koronawirusem. Pacjent został przewieziony na Szwajcarską, do szpitala zakaźnego. W nocy wszyscy zostaliśmy wezwani do mojego szpitala, gdzie pobrano wymazy u wszystkich, lekarzy, pielęgniarek, pomocy medycznych, salowych oraz pozostałych pacjentów. Później godziny niepokoju w oczekiwaniu na wyniki, podejmowanie decyzji o powrocie do domu lub ewentualnej ochronie najbliższych i szukanie miejsca, gdzie zostać. Część znalazła się w kwarantannie domowej, a pozostali musieli przejąć obowiązki nieobecnych. Cały dzień czekaliśmy na wyniki testów. Od nich bowiem zależy praca naszego oddziału. To sytuacje, które teraz się dzieją, zagrożenia, których wcześniej nie było.
Czy jest w takim razie myśl, by rzucić to wszystko, iść na zwolnienie, przeczekać pandemię? Dużo ryzykujecie.
Nie, wśród pracowników jest duża odpowiedzialność, ale oczywiście nie mogę mówić o wszystkich. Bo z jednej strony jest stres wynikający z naszej codziennej pracy w szpitalu, a z drugiej stres o członków rodziny. Szpital to nie nasz dom, tylko miejsce, gdzie pracujemy. Po dniu pracy wracamy więc do swoich rodzin i każdy z nas myśli o tym, czy stanowimy zagrożenie dla bliskich.
Jak pandemia koronawirusa zmieniła Pana życie?
Ja cały czas o tym myślę. Moja rodzina jest przyzwyczajona do tego, że tak pracuję. Wiedzą też, że dziś ryzyko jest zwiększone. Staram się jak najbardziej zabezpieczyć. Czyli myję ręce, zakładam maskę, chociaż po domu już w niej nie chodzę. A mimo to możliwość zakażenia domownika, czy innych osób z którymi się spotykam, jest duża. I to dotyczy nas wszystkich. Są przecież osoby mające małe dzieci, które wracają do swoich domów z jeszcze większym strachem. Natomiast nie znam przypadku lekarzy czy pielęgniarek, którzy by ze strachu odmówili pracy. Wręcz przeciwnie. To są ludzie, którzy walczą o to, żeby nie było kwarantanny, byśmy mogli normalnie pracować, a w efekcie, żeby wszystko wróciło do normy. Ale, niestety, są tacy, którzy nie zdają sobie z tego sprawy.
Zdarza się, że pracownicy ochrony zdrowia są także oszukiwani przez pacjentów, którzy dopiero później przyznają się do kontaktu z kimś zakażonym, do tego, że mogą stanowić zagrożenie. A takich informacji nie da się ukryć. I w efekcie mamy sytuację, że z pracy wyłączonych jest iluś pracowników, są zamykane oddziały, więc oprócz tego ryzyka naturalnego, wynikającego z naszego zawodu, jest też ryzyko spowodowane głupotą ludzi, którzy nie przyznają się, zatajają pewne fakty. Sam mam taką sytuację na oddziale teraz, dlatego część pielęgniarek poddana jest kwarantannie. Codziennie stykamy się z coraz większymi problemami i myślę, że ten problem niewydolności służby zdrowia będzie narastał w takiej sytuacji.
Martwimy się, że możemy powtórzyć model włoski i hiszpański. Jak Pan profesor do tego podchodzi?
Tak, informacje z tej części Europy nie są optymistyczne. My oczywiście wprowadziliśmy w Polsce izolacje, ta izolacja przebiega dobrze. To, że nie odbywają się w szkołach zajęcia, że zamknięte są uczelnie, nie ma zgromadzeń, czy nawet zaostrzenie tych przepisów dotyczących robienia zakupów, wychodzenia z domu, co miało miejsce w środę, naprawdę ma sens. W walce z koronawirusem efekt dają dwie rzeczy: testy i izolacja. Jeżeli my mało testujemy, a tak jest, to drugą możliwością obrony przed chorobą COVID-19 jest właśnie izolacja. Przykład Tajwanu pokazuje, że to najlepsza profilaktyka przed zakażeniem. I na tym w tej chwili musimy bazować, bo nie mamy też innego wyjścia. Głupotą jest więc atakowanie osób, które zwracają uwagę i wytykają przykłady łamania izolacji, obojętnie czy ona ma aspekt religijny, polityczny czy kulturalny.
Niedostosowanie się do tych zaleceń powoduje, że zwiększamy narażenie na ekspozycję wirusa. Zresztą dlaczego wirus tam mocno dziś atakuje w Hiszpanii i we Włoszech? Do jego rozprzestrzenienia przyczynił się mecz Ligii Mistrzów Valencia - Atalanta, który spowodował wybuch w tych krajach COVID-19. Podczas meczu doszło do zakażenia zarówno Włochów, jak i Hiszpanów, którzy rozjechali się do domów. Także czynne kurorty narciarskie przyczyniły się do rozprzestrzenienia się koronawirusa. Nie można sobie więc korzystać do woli z atrakcji na świeżym powietrzu, nie może być tak, że uciekniemy teraz w góry albo nad morze. Wszędzie mamy możliwość zakażenia. Trzeba wytrzymać te ileś tygodni w domu i to jest jedyna forma ochrony. My, musimy chodzić do pracy, musimy pomagać, ale reszta niech siedzi w domach.
Wszyscy mówią testy, testy, testy. Dlaczego ich robienie jest tak ważne i dlaczego robimy ich w Polsce tak mało?
Testy immunologiczne czy testy genetyczne są po to, by wykryć osobę zakażoną koronawirusem. Jeśli ktoś jest zainfekowany koronawirusem, wymaga absolutnej izolacji. Nie mówię o kwarantannie domowej, a izolacji. Dzięki temu zmniejszamy ryzyko zakażenia. Przebieg choroby COVID-19 jest taki, że w 80 proc. ludzie przechodzą ją łagodnie i wówczas wystarczy pobyt w domu, by po 14 dniach przyjąć, że wirus został przechorowany, a my możemy funkcjonować dalej, mając już przeciwciała przeciwko niemu. W 15 proc. choroba przebiega ciężej, być może wymaga hospitalizacji, ale niekoniecznie pobytu na intensywnej terapii. Pozostałe 5 proc. przebiega bardzo dramatycznie i wymaga pobytu w oddziałach intensywnej opieki medycznej oraz podłączenia do respiratorów.
Wystarczy nam respiratorów na te 5 procent?
W tej chwili jesteśmy wydajni, jeśli chodzi o liczbę respiratorów. Jednak one są kupowane teraz, przez prezesa Polpharmy czy Jurka Owsiaka. Jako państwo powinniśmy być do takiej sytuacji przygotowani wcześniej, powinniśmy posiadać potrzebny sprzęt, a nie teraz na ostatni moment kupować go. Szacuje się, że jeżeli sytuacja nie ulegnie zmianie to liczba zachorowań przekroczy 10 tysięcy i respiratorów może być za mało.
Wówczas to będą dramatyczne wybory lekarzy tak, jak ma to teraz miejsce we Włoszech, Francji, Hiszpanii, gdzie wprowadzono limit wiekowy powyżej którego nie podłącza się danego pacjenta do respiratora. Proszę sobie pomyśleć, jak czują się lekarze, którzy muszą wybierać, podejmować tak dramatyczne wybory.
To bardzo duże obciążenie psychiczne.
Myślę, że w ogóle w przyszłości to najważniejszą specjalnością medyczną będzie psychologia i psychiatria, by wychodzić z okresu pandemii koronawirusa dla wielu osób. Zresztą taka pomoc nie będzie dedykowana tyko pracownikom służby zdrowia. Przedłużająca się o kolejne tygodnie kwarantanna domowa już powoduje narastanie problemów agresji domowej. Nie wszyscy są przyzwyczajeni do spędzenia z sobą 24 godzin na dobę. Także pomysły na opiekę mogą się w końcu skończyć.
Jako, że pandemia koronawirusa najprawdopodobniej nie zakończy się z dnia na dzień, niektóre państwa, także w obawie przed upadkiem gospodarki, decydują się nie izolować wszystkich mieszkańców na tak długi czas. Niektórzy uważają, że konieczna jest kwarantanna tylko osób starszych.
Na tym etapie krzywej wznoszącej, która myślę, że będzie się utrzymywała w najbliższych miesiącach, wynika, że kwiecień będzie najbardziej dramatycznym miesiącem. Nie chcę być czarnowidzem, ale niestety wynika to ze statystyki. Może pod koniec kwietnia czy w maju ta krzywa się wypłaszczy i będzie tych zachorowań mniej,wtedy można takie rozwiązania rozważyć. Natomiast w Polsce model szwedzki, o którym pani mówi, nie powinien mieć zastosowania póki co. Powinniśmy być przygotowani i przetrwać ten najbliższy miesiąc, kilka tygodni w zamknięciu i dopiero później rozważyć taką opcję. Oczywiście ta sytuacja jest dramatyczna dla gospodarki, stąd ta tarcza antykryzysowa jest niezwykle ważna. Nie chciałbym jednak wnikać, czy jej założenia będą skuteczne dla ratowania gospodarki, czy może będzie jeszcze gorzej.
Czy widzi Pan jakieś światełko w tunelu? Czy po pandemii coś się zmieni na lepsze?
Mam nadzieję, że doceni się pracę służby zdrowia tak, jak dzieje się to teraz. To po pierwsze. A po drugie, zawsze było tak, że człowiek każdego wirusa, każdy zarazek zwyciężył. Więc i my prędzej czy później koronawirusa zwyciężymy, samoistnie czy za pomocą szczepionek. Myślę zresztą, że szczepionka to jest kwestia miesięcy, gdy ona powstanie i zacznie być produkowana. Raczej z koronawirusem będziemy musieli żyć, będzie on się co jakiś czas pojawiał, ale jego wirulentność (zjadliwość - przyp. red.) będzie coraz mniejsza. W końcu zaczniemy go traktować, jak grypę sezonową.
Niektóre źródła podają, że jesienią koronawirus może ponownie zaatakować.
Może być druga fala, ale jeśli przyjdzie to będzie ona dużo łagodniejsza. Scenariusze są jednak różne, może będzie szczepionka, może będziemy odporniejsi... Najważniejsze żebyśmy przetrwali ten trudny okres.
Czytaj więcej:
- Koronawirus w Poznaniu. Lekarka wróciła z Indii. Podejrzewała u siebie zakażenie koronawirusem, ale nikt nie pobrał od niej próbek do badań
- Koronawirus w Poznaniu: Nie wiedział, że ma kwarantannę. Dowiedział się, że mógł być zakażony dzień po jej zakończeniu
- Właściciele psów i kotów są odporniejsi na koronawirusa? Według lekarki z Hiszpanii zwierzęta domowe mogą zwiększać odporność u człowieka