Koronawirus: Mamy w Polsce stan nadzwyczajny, ale z powodu wyborów prezydenckich władza go nie ogłosiła. Rozmowa z prof. Maciejem Gutowskim
Rozmowa z prof. Maciejem Gutowskim, dziekanem Okręgowej Rady Adwokackiej w Poznaniu, o nowych ograniczeniach w poruszaniu się związanych z epidemią koronawirusa. - Jeśli teraz władze twierdzą, że nie ma podstaw do przesunięcia wyborów, wygląda to na cyniczne wykorzystywanie ludzkiej obawy i krzywdy w celach politycznych - uważa prof. Maciej Gutowski.
Władze, w obliczu koronawirusa, wprowadziły kolejne, poważne ograniczenia dla obywateli. Czy mamy w Polsce nieformalny stan wyjątkowy, który został wprowadzony kuchennymi drzwiami, czyli przez rozporządzenie?
Prof. Maciej Gutowski: Te ograniczenia, wprowadzone obecnym rozporządzeniem, uważam za racjonalne. Nie postrzegam ich jako nadmiernej ingerencji w nasze prawa obywatelskie. Nie są też zagrożone żadną sankcją. To ograniczenia skierowane raczej do tych osób, które do tej pory nie stosowały się do elementarnych zasad bezpieczeństwa, bo zbierały się w grupach, grały w piłkę, grillowały.
Nie ma sankcji za złamanie ograniczeń? Władze ostrzegają, że można dostać 5 tysięcy złotych mandatu, a policja będzie sprawdzać czy stosujemy się do nowych ograniczeń
Patrząc na rozporządzenie, nie dopatrzyłem się przewidzianych w nim sankcji.
Czy takie daleko idące ograniczenia swobód nie powinny być wprowadzone poprzez ogłoszenie stanu nadzwyczajnego?
Dla każdego człowieka myślącego zdroworozsądkowo mamy w Polsce stan nadzwyczajny. Nie jest jednak formalnie wprowadzony, bo moim zdaniem władzy chodzi o to, by nie stworzyć konstytucyjnego obowiązku przesunięcia wyborów prezydenckich zaplanowanych na 10 maja. Gdyby wprowadzono stan nadzwyczajny, stwierdzając na przykład klęskę żywiołową, z którą mamy do czynienia, zgodnie z konstytucją wybory musiałyby zostać przełożone o co najmniej kilka miesięcy.
PiS wyczuło, że w obecnej sytuacji prezydent Andrzej Duda łatwiej wygra wybory?
To nawet nie jest kwestia wyczucia. Tendencja spadkowa w poparciu prezydenta, która miała miejsce, zatrzymała się z chwilą zaistnienia pandemii. To naturalne zjawisko, bo w takich sytuacjach urzędująca władza zawsze nieco zyskuje. Jeśli teraz władze twierdzą, że nie ma podstaw do przesunięcia wyborów, wygląda to na cyniczne wykorzystywanie ludzkiej obawy i krzywdy w celach politycznych. Dla polityka to całkowicie dyskwalifikujące. Słyszymy ponadto sprzeczne komunikaty. Z jednej strony są ograniczenia i nawoływania, by zostać w domu. Z drugiej władze twierdzą, że nie widzą podstaw do zmiany terminu wyborów.
Sprawdź też: Wybory prezydenckie powinny być przesunięte - komentuje prof. Dorota Piontek, politolog z poznańskiego UAM
Władze się uprą i przeprowadzą wybory 10 maja?
Wolałbym, żeby te wybory były, bo to oznaczałoby, że pandemia się zakończyła. Ale jeśli sytuacja będzie trudna, kolejne osoby będą umierać, żadna władza nie zdecyduje się na wybory. Zostałaby zmieciona przez społeczeństwo. Sądzę więc, że obecna postawa władz to pewna gra i liczenie na to, że sytuacja może się poprawi.
Zapisy nowego rozporządzenia są niejasne. Pojawia się mnóstwo pytań i wątpliwości. Każdy z nas będzie je interpretował według własnego uznania?
Te regulacje faktycznie są miękkie i nieprecyzyjne. Wyglądają na próbę stworzenia pewnych zasad, wskazówek, jak należy się zachować. To pewien apel do naszego zdrowego rozsądku. Mam wrażenie, że społeczeństwo te ograniczenia rozumie. Ale niepokoi sposób ich wprowadzenia, fakt, że nie robi się tego poprzez ogłoszenie stanu klęski żywiołowej. Przecież mamy z nią do czynienia: gospodarka stanęła, ludzie są przerażeni, niektórzy pacjenci umierają. Zmagamy się z niewidzialnym, groźnym żywiołem, którego skutki są jeszcze nie do przewidzenia.
Rozmawiał Łukasz Cieśla