Koronawirus. Profesor Jan Poleszczuk: Gdy jesteśmy atakowani z zewnątrz - jak teraz w przypadku wirusa - to stajemy się solidarni

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Wojtkielewicz
Tomasz Maleta

Koronawirus. Profesor Jan Poleszczuk: Gdy jesteśmy atakowani z zewnątrz - jak teraz w przypadku wirusa - to stajemy się solidarni

Tomasz Maleta

Władza jest pod podwójną presją: obiektywną, która jest wynikiem sytuacji epidemiologicznej i tej, która jest pokłosiem walki politycznej. Jeśli rządzący nie popełnią rażących błędów, to z tej sytuacji wyjdą wzmocnieni z pokaźnym zyskiem politycznym i społecznym - mówi prof. Jan Poleszczuk, socjolog z Uniwersytetu w Białymstoku. - Dla Włochów i Hiszpanów pandemia pozostanie na długo traumą. Paradoksalnie my o niej szybciej zapomnimy nie doświadczają jej tak tragicznych skutków

Jeszcze chyba nigdy widmo strachu nie zaglądało nam w oczy tak jak w przypadku zagrożenia korona wirusem?

Prof. Jan Poleszczuk: Strach jest jednym z uczuć, które wykształciło się w historii ewolucji jako mechanizm ostrzegawczy i mobilizujący.  Bardzo często jest tak, że ktoś mówi o jakimś zagrożeniu, ostrzega. Niby to rozumiemy, czasami dopytujemy się o dodatkowe kwestie,  ale w zasadzie nic nas nie mobilizuje do tego, by coś z tym zrobić.  Co więcej, bardzo często uciekamy się  – już świadomie – do poszukiwania pseudo wyjaśnień, że te zagrożenia nas nie dotyczą, że sobie z nimi poradzimy.

Sami się uspokajamy?

Tak, ale tylko do czasu, gdy ten strach przekroczy granicę, gdy nie będziemy sobie w stanie już poradzić z nim tak łatwo. Wtedy właśnie pojawia się impuls mobilizujący. I zaczynamy obserwować to, co robią inni. Ludzie w sytuacji zagrożenia paradoksalnie obniżają poziom zaufania do samych siebie. 
 
Ale przecież pokutuje w nas przeświadczenie, że jesteśmy najmądrzejsi, na wszystkich się znamy, poradzimy sobie sami.
 
Tyle że jak przychodzi poczucie strachu, na dodatek związanego z zagrożeniem, którego nie potrafimy sobie wyobrazić czy przyswoić, to zaczynamy się przyglądać temu, co robią inni. I wtedy zachowania innych  są podstawą naszego.  To z kolei jest impulsem do zachowań dla innych. Tu może nastąpić efekt sprzężenia prowadzący wprost do paniki.
 
Jak ucieczka mieszkańców z Mediolanu  na południe Włoch, które rozniosło zarazę?
 
Dokładnie.  Ludzie uciekają, to i ja uciekam. Na zasadzie ratuj się, kto może. Chociaż do końca nie wiemy, dlaczego ktoś ucieka. Być może później będę się nad tym zastanawiał. Ale na razie daje nogę razem z innymi. To może wytworzyć samorealizujące się proroctwo. Na przykład: jeśli pójdzie plotka, że bank ma upaść, to ludzie się rzucą, żeby wybrać swoje pieniądze i bank faktycznie zbankrutuje. Chociaż impulsem była niczym nie poparta plotka, to skutki są realne. To właśnie jest przykład samorealizującego się proroctwa negatywnego. Jego cechą jest to, że ludzie nie są w stanie oderwać swoich zachowań od zachowania innych.
 
A kiedy są w stanie to zrobić?
 
Gdy w sytuacji zagrożenia pojawi się lider, który potrafi skupić na sobie uwagę. Wtedy ludzie przestają obserwować siebie nawzajem i przestają uzależniać swoje reakcje od tego, co robią inni. Zaczynają kierować się tym, co mówi i robi lider. W efekcie uzyskuje skoordynowane zachowania, które mogą przynieść pozytywne skutki.
 
Pozostanie w domu, do którego zewsząd słychać nawoływanie.
 
Tak, a najlepiej widać to obserwując w internecie zdjęcia wykonane przez drony.  Z ulic wyziera pustka, ludzie po prostu siedzą w domach.
 
Chyba jednak nie wszyscy. Widać ich na boiskach czy placach zabaw, przy leśnych parkingach.
 
To są wyjątki. Zawsze znajdzie się ktoś, kto zachowa się zupełnie inaczej. 99 procent ludzi siedzi jednak w domach.
 
Ale ten wyjątek może rozłożyć na łopatki cały system opieki zdrowotnej.
 
Gdyby było tak, że ludzie się silnie obserwują, to faktycznie taki mały wyjątek może być niebezpieczny. Może uruchomić lawinę. Jeśli się nie obserwują to, co najwyżej patrzą przez okno i mówią: Biegnie jakiś idiota, to ja mam zanim pobiec? Nic z tego! W takich sytuacjach ludzie potrafią zachować dystans i samodyscyplinę.
 
Bo są wpatrzeni w lidera?
 
Ale takim ośrodkiem koordynującym nie koniecznie musi być polityk. Równie dobrze rolę tą mogą pełnić media. Istotne jest to, że taki silny ośrodek koordynujący może zatrzymać proces generowania paniki i doprowadzić w skali społecznej do dużego skoordynowania. Dobrym przykładem jest rok 1980 i strajki, które zrodziły Solidarność. Pojawienie się ośrodka koordynującego w Gdańsku pozwoliło przekazać bardzo prostą wiadomość strajkującym: siedźcie w zakładach, fabrykach. Bo jak tylko je opuścicie, to komuna was spierze, rozbije i stłumi. Jak przy wcześniejszych protestach. I ludzie posłuchali wezwania do nie wychodzenia na ulice. To nadało protestom impetu i siły ruchowi społecznemu, z którym władza nie potrafiła już sobie poradzić.
 
Czy rolę taką w obecnej sytuacji może pełnić minister zdrowia. Niektórzy mówią, że z każdym dniem epidemii Łukasz Szumowski wzmacnia swój autorytet i pozycję.
 
Zapewne jest w tym element kreacji propagandowej, ale niewątpliwie jest tak, że w stanie zagrożenia ludzie czują, że jest jakiś ośrodek, któremu można zaufać. Nie do końca, nie na sto procent, bo dorośli nie są naiwni jak dzieci, ale czują, że trzeba dać mu posłuch. 
 
Ale co mają powiedzieć na Zachodzie Europy. Eksplozja epidemii we Włoszech, Francji, Wielkiej Brytanii,  Hiszpanii poniekąd spowodowana tym, że władza nie za bardzo wiedziała jak się zachować.
 
Były pewne symptomy, doniesienia, że ktoś tam zachorował, ale uznano, że to przypadki incydentalne. Władze tych państw myślały, że może to przejdzie. Bo jak wprowadzą zakaz wychodzenia, zamkną sklepy i restauracje, to ludzie się wkurzą. I czekały. Odkładały podjęcie decyzji, a proces zakażenia się wirusem narastał lawinowo.
 
Do nas ta fala zarazy przyszła później. Władza była na nią gotowa?
 
To że wirus się do nas przedostał później, jest w pewnym sensie naturalne. W końcu jesteśmy na peryferiach, z dala od centrum.  Ten czas, te przysłowiowe dwa tygodnie zwłoki,  pozwoliły władzy  zareagować wcześniej. Nie musiała czekać aż zostanie zmuszona do działania. Dodatkowym elementem mobilizującym do reakcji jest kampania wyborcza. Bo każdy błąd, jaki popełni władza, jest od razu wykorzystywany przez opozycję.
 
Ale teoretycznie chyba, bo w tej chwili kampania opozycji jest de facto zawieszona.
 
Nawet jeśli ona nie przypomina pełnej rywalizacji, to nie da się ukryć, że władza jest pod podwójną presją: obiektywną, która jest wynikiem sytuacji epidemiologicznej i tej, która jest pokłosiem walki politycznej. Jeśli rządzący nie popełnią rażących błędów, to z tej sytuacji wyjdą wzmocnieni z pokaźnym zyskiem politycznym i społecznym. Tym bardziej, że zawsze mogą powiedzieć do swoich przeciwników tak: możecie nas krytykować  za błędy, ale nie możecie nam zarzucić, że myśmy doprowadziliśmy do tej katastrofy. Gdyby źródłem tego nieszczęście były czynniki wewnątrzkrajowe, to władza byłaby w sytuacji podbramkowej.
 
A zachowanie premiera Wielkiej Brytanii, który w pierwszej fazie zachowywał się tak jakby czekał  aż wirus „pożre najsłabszą tkankę”, by dopiero wtedy wkroczyć do działania. Ostatecznie zmieniły front, ale historia chyba Borisowi Johnsonowi nie zapomni gry na zwłokę.
 
W krajach starej Unii, a Wielka Brytania nie jest jej częścią zaledwie od półtora miesiąca, biurokracja ma to do siebie, że zawsze działa według jakiś procedur, dyrektyw i algorytmów opartych na oświadczeniu z przeszłości. Przez co wszystkie dobrze ustabilizowane demokracje kompletnie nie potrafią sobie poradzić z wyjątkowymi sytuacjami kryzysowymi. Ulegają paraliżowi, wszyscy boją się podejmować jakiekolwiek decyzje. Bo ich konsekwencje będą miały jakiś polityczny wydźwięk. Sprawna władza musi mieć w sobie przekonanie do podejmowania niekonwencjonalnych decyzji bez względu na to, że to się komuś może nie podobać.
 
Ale to są zazwyczaj domena tzw. rządów opartych na autorytecie państwa, a niekiedy autokracji czy autorytaryzmie. Społeczeństwa, które mają za sobą takie doświadczenia, chyba łatwiej podporządkować rygorom, nakazom i zakazom czasu pandemii.
 
To jest pozornie proste wyjaśnienie: tam, w Azji,  są reżimy i  żyjący w nich ludzie się boją, dlatego łatwo nimi manipulować czy wydawać rozkazy wymuszając posłuszeństwo karami, Tyle że puszczenie w obieg informacji, że wirus nie jest groźny dla dzieci, a zagraża mocno ludziom starszym, dla większości ludzi  w średnim wieku i młodszych oznaczało, że zdjęto z nich odpowiedzialność. Na ulicach, w kawiarniach i centrach handlowych nie przebywają głównie dzieci i emeryci. A jedną z najbardziej charakterystyczną  cechą naszego kodu kulturowego jest indywidualizm i wartość każdej jednostki.  Potraktowanie zamknięcia kawiarni, czy pizzerii jak coś co się nie mieści w głowie, bo jest ograniczeniem wolności i demokracji, pokazuje jak te społeczeństwa daleko zaszły w utracie poczucia solidarności społecznej, poczucia wspólnoty. Tym bym również tłumaczył opieszałość władz do podjęcia radykalnych środków, które byłyby uciążliwe dla tych grup społecznych, które są podstawą legitymizującą władzę.
 
W społeczeństwach Europy Wschodniej zachowały zachowały większą wrażliwość społeczną?
 
Tak i to być może właśnie przez brzemię życia w systemie komunistycznym, który stwarzał pozór identyfikacji klasowej, zaniedbując tradycyjne więzi rodzinne i lojalności narodowe.  A gdy jesteśmy atakowani z zewnątrz - jak teraz w przypadku wirusa - to stajemy się solidarni. Staramy się chronić dzieci, jak i seniorów. Akcja zamykamy szkoły, bo dzieci mogą być nosicielami choroby, która być może dotknie ich dziadków, to potężny impuls wzbudzania poczucia solidarności. Natomiast na Zachodzie, gdzie mało jest dzieci wizja zamykania szkół była przez tamtejsze społeczeństwa odbierana jak zbędna przesada. Tym bardziej, że trzeba z nimi siedzieć w domu nie bardzo wiedząc, co robić.
 
Jak bardzo pandemia nas zmieni?
 
Bez wątpienia to doświadczenie będzie miało potężne skutki dla poczucia naszej tożsamości, które zawiera się w odpowiedzi na pytanie: kim jesteśmy. Na razie, gdy państwa narodowe walczą z pandemią, problematyka integracji Unii, funkcji biurokracji, wartości przywódców nie zaprząta uwagi. Ale przyjdzie czas na poważną debatę i o tym. Doświadczenie pandemii dotyka bardzo głębokich emocji, nie tylko strachu. Ten indywidualny strach pobudza nas jako jednostki, ale jeżeli potrafimy działać zbiorowo, odczuwać  solidarność, to  go zredukujemy. Odwrotnie niż na Zachodzie, gdzie Titanic tonie, a my się cieszymy, śpiewamy, tańczymy. Należy jednak podchodzić to takich opinii ostrożnie. Dla Włochów i Hiszpanów pandemia pozostanie na długo traumą. Paradoksalnie my o niej szybciej zapomnimy nie doświadczają jej tak tragicznych skutków

Tomasz Maleta

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.